W krzakach zaś siedziały wszystkie zwierzęta, patrzyły, czekały i robiły się coraz bardziej zdenerwowane.
*
Marianna nad jeziorkiem straciła panowanie nad sobą. O wschodzie słońca Pafnucy zjadł śniadanie i poszedł, a teraz już minęło południe i nie było po nim najmniejszego śladu. Gorzej, nie przychodził także nikt inny i nie uzyskiwała najmniejszej informacji. Ptaki, które rano trochę polatały, teraz znów pochowały się gdzieś i nie było do nich dostępu. Matylda kategorycznie odmówiła pójścia z dziećmi bodaj kilka kroków w stronę, gdzie były wilki. Tego było dla Marianny za wiele. Powiedziała prawdę, wczorajszy dzień całkowicie wyczerpał jej wytrzymałość.
– Siedź tu w takim razie do skończenia świata! – krzyknęła gniewnie do Matyldy i śmignęła do lasu.
Pafnucy trzymał w objęciach leśniczego i smutnie posapywał. Pozostałe zwierzęta stały kręgiem wokół nich, zdenerwowane już straszliwie, zdezorientowane i bezradne. Wilki leżały w zeszłorocznej trawie, a wilczęta siedziały obok i gapiły się szeroko otwartymi oczami.
Marianna znieruchomiała również, ale tylko na krótką chwilę.
– Czyście wszyscy poszaleli? – wysyczała z wściekłością. – Co to ma znaczyć?! Czy ten Pafnucy zwariował?!
– Nie, on grzeje leśniczego – szepnęła Klementyna.
– I co? – rozzłościła się Marianna. – Będzie go tak grzał do końca życia? Od tego grzania leśniczy wyzdrowieje? Aż tu czuję, że jest chory! Pafnucy będzie go trzymał, aż umrze?
– A co właściwie proponujesz innego? – spytała z gniewem wilczyca.
– Widzisz, że wszyscy się zastanawiamy! – powiedział z irytacją Remigiusz.
– Nad czym?! – wrzasnęła Marianna. – Przecież z daleka widać, że sam się nie ruszy! Nie chcę, żeby tu siedział do sądnego dnia! Niech go stąd ktoś zabierze!
– Kto ma go zabrać? – warknął wilk. – Mamy go wszyscy wlec zębami? Za duży jest i trochę za ciężki!
– Może Pafnucy by go powlókł? – zaproponował niepewnie Eudoksjusz.
– Pafnucy, Pafnucy, wszystko Pafnucy! – rozzłościła się Marianna jeszcze bardziej. – Czy ten leśniczy jest niedźwiedziem? A od czego ludzie?! Niech go stąd zabiorą ludzie!
– Ludzie! – przestraszyła się Klementyna.
– No pewnie, że ludzie! – awanturowała się Marianna. – Ja sobie wypraszam, żeby Pafnucy siedział tu przez wieki! Niech sobie ludzie zabierają człowieka!
– Nie wiem, skąd weźmiesz ludzi – skrytykował wilk. – Tu, na szczęście, nie przychodzą.
– Leśniczy to jest porządny człowiek! – zawołała z oburzeniem Klementyna.
– A czy ja mówię, że nie? Czy zostawiło się go tutaj razem z pniem? Został uwolniony, niech go teraz zabiorą! – wykrzykiwała Marianna. – Przecież on umrze inaczej! Niech ktoś tych ludzi zawiadomi!
Remigiusz zerwał się nagle na równe nogi.
– Marianna, jesteś genialna! – zawołał. – Że też mi to od razu nie przyszło do głowy…! Może dlatego, że ja ich nie lubię… Oczywiście, że ich trzeba zawiadomić!
– Jak zawiadomić? – spytała żywo Klementyna.
– Jak to jak?! – krzyknęła Marianna. – Przez Pucka! Niech on się odczepi od tego leśniczego i niech leci do Pucka!
Wśród zwierząt nastąpiło poruszenie. Pomysł Marianny był doskonały. Należało teraz porozumieć się z Pafnucym, który wcale nie zwracał uwagi na to, co się dzieje w lesie, tylko wzdychał nad leśniczym.
Marianna nie wytrzymała, podbiegła do nich. Ujrzeli ją obaj równocześnie. Leśniczy aż przetarł oczy, przekonany, że znów wracają dziwaczne widziadła, bo w żadnym razie nie było to miejsce dla wydry, a Pafnucy wypuścił go z objęć.
– Zostaw go! – wysyczała Marianna dzikim głosem. – Trzeba tu sprowadzić ludzi! Natychmiast musisz zawiadomić Pucka! Niech robi, co chce, ale niech ich tu przywlecze! Niech go stąd ludzie zabiorą!
Jeszcze przez chwilę Pafnucy siedział nieruchomo, wpatrzony w rozzłoszczoną Mariannę, po czym nagle pojął, że nareszcie ktoś znalazł rozwiązanie! Zostawił zdumionego leśniczego i odbiegł.
Do Pucka pędził tak, jak nie pędził jeszcze nigdy w życiu. Nie był przesadnie najedzony, więc biegło mu się lekko. Szybciej niż sam mógłby się spodziewać, wybiegł z lasu na znajomą łąkę.
Na całe szczęście Pucek był wielkim, białym, kudłatym psem i można go było dojrzeć z daleka. Przy takiej pogodzie na mokrej łące nie pasły się ani krowy, ani owce, ani konie. Pucek nikogo nie musiał pilnować, biegał więc obok domu swojego pana, bardzo daleko od lasu, i gdyby był mniejszy, Pafnucy nie zdołałby go zobaczyć. Sapnął teraz i, nie zważając na nic, popędził przez całą łąkę na przełaj.
Pucek zauważył, że coś wielkiego biegnie od strony lasu. Przyjrzał się uważnie i rozpoznał Pafnucego. Najpierw się zdziwił, a zaraz potem odgadł, że musiało się zdarzyć coś niezwykłego i Pafnucy ma niesłychanie ważny interes.
Ruszył mu naprzeciw i spotkali się na środku łąki.
– Pucek, powiedz ludziom, że w lesie siedzi bardzo chory leśniczy – wysapał Pafnucy, zanim Pucek zdążył się odezwać. – Nie może chodzić, ma chorobę w nodze. Umrze, jeżeli mu ludzie nie pomogą.
– Rany boskie! – zdenerwował się Pucek. – W lesie, mówisz? Jak tam trafić?
– Zaprowadzę cię – zaproponował Pafnucy. – Zobaczysz, gdzie to jest, i potem zaprowadzisz ludzi.
– Nie – zaprotestował Pucek. – To by za długo trwało, bo musiałbym potem tę drogę wywęszać. Czekaj, niech pomyślę… Już wiem!
Pafnucy czekał i nic nie mówił, wysapując swój galop.
– Zrobimy tak – powiedział Pucek. – Namówię ludzi i pójdę z nimi od razu, a ty mi będziesz pokazywał drogę, po drodze. Tylko musisz się ukrywać przed ludźmi, żeby się nie wystraszyli. Rozumiesz?
Pafnucy kiwnął głową. Oczywiście, rozumiał doskonale.
– W takim razie poczekaj na skraju lasu – powiedział Pucek. – I potem idź przede mną, tylko wybieraj taką drogę, żeby ludzie mogli przejść. Pamiętaj, że to są niezdary.
Pafnucy znów kiwnął głową i spokojniejszym krokiem p(maszerował z powrotem do lasu, a Pucek popędził do swego pana.
Pan Jasio, właściciel Pucka, w pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, co się stało. Jego pies zachowywał się okropnie Chwytał go za nogawkę spodni i ciągnął, szczekał, odbiegał kawałek, wracał, znów ciągnął i bardzo się denerwował. Kuzyn pana Jasia, który akurat przyszedł z wizytą, zaciekawił się tym i pierwszy odgadł, że pewnie pies coś znalazł. Już kilka raz; Pucek zaprowadził ludzi do czegoś znalezionego, więc mogło tak być i tym razem. Pan Jasio zaciekawił się również. Nie miał wielkiej ochoty na spacery, bo deszcz znów zaczął mżyć ale Pucek upierał się tak bardzo, że po prostu nie można mi było odmówić.
Poszli z Puckiem do lasu, a po drodze przyłączył się do nici: jeszcze jeden znajomy.
Nie wiadomo, czy dotarliby do leśniczego, gdyby nie to, że już po kwadransie zabłądzili. Znudziła im się ta wyprawa i chcieli wracać do domu, ale nagle okazało się, że nie wiedzą, gdzie się znajdują i w której stronie jest ich dom. Nie umieli znaleźć drogi powrotnej. Nie pozostało im zatem nic innego, jak tylko iść za psem, który nie miał żadnych wątpliwości. Wcale nie wiedzieli, że Pucek cały czas widzi Pafnucego, Pafnucy zaś maszerował najkrótszą trasą, nie zwracając żadnej uwagi na ludzkie ścieżki. Znacznie bardziej pasowała mu ścieżka dzików.
Leśniczy po odejściu Pafnucego westchnął żałośnie i pomyślał, że bez niedźwiedzia bardzo szybko zacznie mu się robić zimno. Na razie był rozgrzany. Zdecydował się nie czekać dłużej, tylko spróbować się poczołgać. Najbliżej miał do swojej leśniczówki, ale pomiędzy nim a leśniczówką płynęła rzeczka i wiedział, że przez tę rzeczkę nie przebrnie. Postanowił zatem czołgać się w kierunku wsi za łąką. Noga mu zdrętwiała tak, że bolała go o wiele mniej.
Читать дальше