– Pafnucy! – jęknął. – Uratowałeś mi życie! Ogrzałeś mnie! Bez ciebie umarłbym z zimna!
Pafnucy nie zrozumiał, co leśniczy mówi, i czuł ogromne zakłopotanie. Najwyraźniej w świecie zaspał, nie miał zatem pojęcia, co się tutaj stało. Leśniczy po pozbyciu się konara chyba czuł się lepiej i lada chwila powinien był wstać, żeby normalnie wrócić do domu. Nie wstawał jednak, w dalszym ciągu leżał, bardzo blady. Zapewne należało trochę poczekać.
Powoli, bez pośpiechu, Pafnucy wycofał się w zarośla. Tam spotkał przestraszone dziki.
– Nic nie rozumiem – powiedział niespokojnie Eudoksjusz. – Jest głodny, zjadł orzecha wiewiórki, a jak mu dałem takiego cudownego pędraka, strasznie krzyknął. Myślisz, że to jest możliwe, że nie lubi pędraków?
– Oczywiście, że możliwe – odpowiedział z przekonaniem Pafnucy. – Wiesz przecież, że bobry do ust nie wezmą ryby, chociaż też żyją w wodzie, tak jak Marianna. Mnie się wydaje, że jest mu lepiej. Zdrzemnąłem się odrobinę i nic nie wiem. Gdzie są inne osoby?
– Tutaj – odezwał się Remigiusz, który właśnie w tej chwili nadbiegł. – No? Co się dzieje?
– Nie wiemy – odparł Pafnucy. – Zobaczymy, co będzie. Krzaki zaszeleściły się i pojawił się Kikuś.
– Marianna mówi, że masz przyjść na śniadanie – powiedział do Pafnucego.
Na myśl o śniadaniu Pafnucy wyraźnie poczuł, że nic nie jadł już od tygodnia, od miesiąca, od nieskończonych wieków i jest tak strasznie pusty w środku, że ani przez chwilę dłużej nie zdoła tego wytrzymać. Odwrócił się i popędził nad jeziorko.
– Szału można z tobą dostać – powiedziała Marianna, rozgniewana okropnie. – Całe szczęście, że od czasu do czasu ktoś tu przychodził i coś mówił, bo inaczej bym ci nie przebaczyła! Wyczerpałeś moją wytrzymałość! Już wiem, że ten pień został pogryziony, były tu bobry, nie wiem co teraz. Czy leśniczy jest już zdrowy?
Pafnucy tylko pokręcił głową. Nie ośmielił się odezwać, bo usta miał pełne ryb do tego stopnia, że ogony wystawały mu na zewnątrz. Pożerał je w szalonym tempie, wydawało mu się bowiem, że powinien zaraz wrócić do leśniczego.
– Jak to? – oburzyła się Marianna. – Przecież to ten pień mu szkodził! I nie czuje się lepiej?
Pafnucy pokiwał i pokręcił głową.
– Zdecyduj się na coś! – zdenerwowała się Marianna. – Jest mu lepiej czy nie?
Pafnucy pokiwał głową.
– Lepiej? – upewniła się Marianna. – No dobrze i co? Zjadł coś?
Pafnucy znów kiwnął głową. Pomyślał, że Marianna zaraz zapyta, co zjadł, i zatrzymał na chwilę kolejną rybę w drodze do ust.
– Orzeszek – powiedział pośpiesznie.
– Orzeszek! – krzyknęła Marianna. – No wiesz…! I to ma być jedzenie! I on ma być zdrowy? Ciekawa jestem, jak ty byś się czuł, gdybyś zjadł tylko jeden orzeszek!
– Okłoknie – powiedział Pafnucy.
– No, myślę, że okropnie! Pośpiesz się! Tam się może znów coś dzieje, może leśniczy zjadł coś więcej i wyzdrowiał! Tylko nie waż się znikać na tak długo!
W szalonym pędzie przybiegła nagle na brzeg jeziorka Matylda z dwojgiem dzieci.
– Tam są wilki! – zawołała, zdenerwowana. – Klementyna została, bo chce odciągnąć tego szaleńca, Kikusia! Pafnucy, idź tam, ja cię proszę! Tylko do ciebie można mieć pełne zaufanie!
– Tak! – poparła ją Marianna. – Idź i wracaj! Chcę wiedzieć, kiedy on wyzdrowieje!
Leśniczy leżał na mokrym mchu i zaczynało mu być coraz zimniej. Leżał wprawdzie na swojej pelerynie od deszczu, ale od góry był cały zmoczony i ubranie miał przesiąknięte wodą. Postanowił usiąść i zaczai się powoli podnosić, krzywiąc się i jęcząc, bo przy każdym ruchu noga bolała go straszliwie. Głowa go również bolała, ale mniej. Pomyślał, że chyba rzeczywiście żyje do tej pory tylko dzięki tym zwierzętom, które grzały go w nocy, śpiąc tuż obok. Nie miał pojęcia, dlaczego znalazły sobie akurat takie legowisko, ale był im głęboko wdzięczny.
Obejrzał się, zobaczył, że niedaleko za nim znajduje się pieniek, i postanowił doczołgać się do tego pieńka, żeby się o niego oprzeć. Zaczął się przesuwać, podpierając się łokciami i jedną nogą. Wyplątał się z pogryzionych gałęzi, odpoczął chwilę i popatrzył na jajka. Nie miał ochoty na jedzenie, chciało mu się pić, jajka jednakże zdecydowałby się zjeść, gdyby mógł uwierzyć, że są prawdziwe. Nie mógł w to uwierzyć, więc zostawił je w spokoju. Po okropnie długich wysiłkach, z wielkim trudem, doczołgał się wreszcie tyłem do pieńka i usiadł, opierając o niego plecy.
Nie miał najmniejszego pojęcia, że z wszystkich stron obserwują go uważnie liczne oczy zwierząt.
– Nie rozumiem – szepnął zdziwiony Remigiusz. – Dlaczego nie zjadł jajek? Wiem, że ludzie jedzą jajka, a w ogóle to są jajka od jego własnych kur. Ukradłem je z jego kurnika.
– A ryba? – spytała rozczarowana kuna. – Ryby też nie chciał? To po co ja ją wlokłam taki kawał drogi?
– Może jeszcze zje…
– Nie podoba mi się to wszystko – powiedział Pafnucy. – On już powinien być zupełnie zdrowy. Tymczasem ciągle czuję od niego zapach choroby, w dodatku coraz większy.
– I zdaje się, że znów zaczyna mu być zimno – zatroskała się Klementyna. – Słońca dzisiaj nie będzie, a po południu zacznie padać deszcz. Czy on nie pójdzie do domu?
– Powinien pójść – powiedział Eudoksjusz.
– Zdaje się, że nie może – powiedziała kuna. – Choroba mu siedzi w nodze i ta noga do niczego się nie nadaje. Ludzie nie umieją chodzić inaczej, jak tylko na nogach.
Siedzący przy pieńku leśniczy zastanawiał się dokładnie nad tym samym. Był człowiekiem bardzo silnym, zahartowanym i wytrzymałym, ale nawet jego wytrzymałość miała jakieś granice. Wiedział, że znajduje się w głębi lasu, gdzie nie przychodzą żadni ludzie, nikt go tu zatem nie znajdzie. Zdawał sobie sprawę, że ma na sobie mokre ubranie, że będzie mu coraz zimniej i będzie się czuł coraz gorzej. Obmyślał sposób posuwania się na rękach, ale wleczona noga bolała go tak okropnie, że prawie tracił od tego przytomność. Zastanawiał się, co może zrobić, i postanowił poczołgać się jednak, tylko przedtem trochę odpocząć.
Przyglądające mu się z lasu zwierzęta doskonale czuły jego stan.
– On się znów trzęsie – powiedziała kuna. – To nie do uwierzenia, znów mu zimno. Może powinno się go poogrzewać jeszcze trochę?
– Ja się nie zbliżę – mruknął Remigiusz. – Porządny czy nie, ale to jednak człowiek.
Wilki pokręciły głowami.
– Gdyby spał, to może – powiedziały. – Tak jak w nocy. Ale teraz coś nas odpycha. Poza tym, on może się przestraszyć.
– No, nie ucieknie, to pewne – zauważył złośliwie Remigiusz.
– Położyłabym się obok niego, ale wybrał sobie takie głupie miejsce, że się nie zmieszczę – powiedziała smutnie Klementyna.
Pafnucy westchnął ciężko.
– Widzę, że jednak trzeba – rzekł. – No dobrze, spróbuję. Jakoś się upchnę obok tego pnia…
Wyszedł z krzaków i leśniczy zobaczył go od razu.
– Pafnucy – powiedział łagodnie. – Chodź, niedźwiadku, chodź. Zimno mi strasznie, może mnie ogrzejesz.
Pafnucy nie zrozumiał słów, ale odgadł, że leśniczy go wzywa. Podszedł zupełnie blisko, usiadł obok i ostrożnie objął go łapami. Nie bał się wcale i leśniczy nie bał się go również. Od razu zaczęło mu się robić cieplej i siedział tak, ze złamaną nogą, w objęciach niedźwiedzia.
Читать дальше