Z dziupli na innym, rosnącym w pobliżu, drzewie, dzięcioł wysunął głowę.
– Chyba straciłeś rozum – oznajmił bardzo zgorszony. – Przy tej pogodzie ptaki wybij sobie z głowy. Kto tylko może, siedzi w gnieździe albo gdziekolwiek, schowany przed deszczem. Na wiadomość poczekasz, aż przestanie padać.
– Och, to za długo! – zaprotestował Kikuś.
– Trzy dni. Najwyżej trzy i pół. Jeżeli ci się śpieszy, możesz sam iść i zobaczyć – powiedział dzięcioł i schował głowę do dziupli, bo duża kropla wody kapnęła mu na sam czubek.
– Może dzikie kaczki? – powiedziała Matylda. – One lubią wodę i deszcz.
– Dzikie kaczki to doskonały pomysł – zgodził się Pafnucy i ruszył w stronę jeziorka.
Dzikie kaczki gnieździły się na brzegu najbardziej odległym od domu wydry Marianny. Marianny deszcz, śnieg i wicher nie obchodziły wcale, bo w każdej chwili mogła się schować w wodzie, a w łowieniu ryb nie przeszkadzała jej żadna pogoda. Usłyszała liczne kroki i wystawiła głowę z jeziorka. Na widok Pafnucego szybko dała nurka, złapała jedną rybę i od razu wyniosła ją na brzeg.
– Mam wrażenie, że słyszałam jakieś odległe hałasy – powiedziała. – Czy coś się działo?
– Owszem, ale nie wiemy co – odparła Klementyna, bo Pafnucy przez chwilę był bardzo zajęty. – Dziki coś zobaczyły i uciekały. Ptaki siedzą pochowane, więc nie ma kto sprawdzić.
Pafnucy przełknął i już mógł mówić.
– Przyszło nam do głowy, że kaczki mogłyby polecieć – wyjaśnił. – Lubią deszcz. Czy nie można by ich namówić?
– Kaczki są głupie – oznajmiła Marianna stanowczo. – One się mnie boją. Myślą, że mogłabym się pomylić i złowić jakieś małe kaczątko zamiast ryby.
– Przecież jeszcze nie mają małych kaczątek? – zdziwiła się Matylda. – Dopiero siedzą na jajkach.
– No więc właśnie! Nie mają, to po pierwsze, a po drugie już nie mam co robić, tylko pchać w siebie tyle pierza! – zirytowała się Marianna. – Te ich małe kaczątka składają się z samego puchu, po co mi to! Jajko owszem, wyznaję, że zjadłabym chętnie. Ale też im się to nie podoba, siedzą na gniazdach i żadna się nie ruszy za nic w świecie!
– W takim razie nie są takie głupie, jakby się wydawało – mruknęła pod nosem Matylda.
– Ale nie rozumiem, po co wam kaczki – ciągnęła z niezadowoleniem Marianna. – Pafnucy to przecież nie było daleko? Możesz sam iść i zobaczyć albo zapytać dziki. Należało w ogóle nie szukać kaczek, tylko iść tam od razu!
– Może masz rację, ale zawsze ptaki załatwiały to najszybciej i chyba już się do tego przyzwyczaiłem – przyznał Pafnucy ze skruchą. – No dobrze, pójdę.
– Tylko zaraz wracaj! – zażądała Marianna. – Jeżeli coś było, chcę wiedzieć co!
– Pójdę z tobą – powiedział Kikuś, który też był ciekaw, co mogło przestraszyć dziki, a przy tym w towarzystwie Pafnucego prawie zupełnie przestawał się bać.
– Tylko nie zbliżaj się zanadto – powiedziała nerwowo jego matka, Klementyna. – My tu na was poczekamy.
*
Przemaszerowali kawał lasu i w końcu spotkali stadko dzików. Natknęli się na nie znienacka i zdziwili się obaj, i Kikuś, i Pafnucy. Wszystkie dziki stały nieruchomo i patrzyły w tę samą stronę, a na samym czele stał Eudoksjusz.
– Dzień dobry – powiedział do nich Pafnucy. – Jak się macie?
– Doskonale – odparł z roztargnieniem jeden z dzików i nawet nie odwrócił głowy.
Pafnucy wszedł w sam środek stada i zbliżył się do Eudoksjusza. Kikuś na wszelki wypadek został trochę z tyłu. Śniegu już nie było, gdzieś znikł, ale deszcz padał ciągle, z gałęzi ciekły strumyczki wody, w górze zaś szumiały i trzeszczały drzewa.
– Witaj, Eudoksjuszu – powiedział uprzejmie Pafnucy. – Co się stało? Podobno coś was przestraszyło? Co tam widzicie?
– Człowiek – odparł krótko Eudoksjusz.
Pafnucy zdziwił się ogromnie. Nigdy jeszcze nie było ludzi w tej części lasu.
– Co takiego? – spytał.
– Człowiek – powtórzył Eudoksjusz.
– Jaki człowiek? – spytał ze zdumieniem Pafnucy.
– Nie wiemy – powiedział Eudoksjusz. – Tam leży. Pafnucy dopiero teraz przestał patrzeć na Eudoksjusza i spojrzał przed siebie. Zaczął od niewłaściwej strony, więc najpierw zobaczył gęste krzaki, potem kępę jeżyn, potem gruby pień, potem wielką górę suchych gałęzi, potem potężny, olbrzymi, świeżo odłamany konar i wreszcie, pod tym konarem, kawałek człowieka. Przyjrzał się teraz porządnie i stwierdził, że człowiek rzeczywiście leży na ziemi, głowę ma zaplątaną w gałęziach, a na jego nogach spoczywa ten ogromny, gruby konar.
– Dlaczego on tam leży? – spytał z zainteresowaniem.
– Nie wiemy – odparł Eudoksjusz. – Ale węszymy, że coś jest nie w porządku.
– A kto to jest?
– Też nie wiemy.
Pafnucy wyciągnął głowę w kierunku człowieka, powęszył i również poczuł, że coś jest nie w porządku.
– Pójdę bliżej i popatrzę – zdecydował.
Ruszył ku człowiekowi, a za nim ruszyło całe stado dzików. Na końcu stada szedł ostrożnie Kikuś z wysuniętą daleko szyją, w każdej chwili gotów do ucieczki, na wszelki wypadek.
Pafnucy okrążył górę suchych gałęzi i podszedł zupełnie blisko. Przyjrzał się i rozpoznał człowieka.
– Przecież to leśniczy! – zawołał, zdumiony jeszcze bardziej.
Dziki przedarły się przez krzaki i jeżyny, prawie nie zwracając na nie uwagi, podeszły równie blisko i też rozpoznały leśniczego. Pafnucy badał sprawę. Stwierdził, że leśniczy jest bardzo mokry, leży w bezruchu i ma zamknięte oczy. Coś tajemniczego w środku powiedziało mu, że chyba jest chory. Zmartwił się i zaniepokoił, bo wszystkie zwierzęta leśniczego bardzo lubiły.
– Myślicie, że on śpi? – spytał niepewnie.
– Nie wiem – powiedział Eudoksjusz. – Nawet jeśli śpi, to nie jest z nim dobrze. Tak to czuję. Jeszcze nigdy nie spał w lesie, w dodatku w czasie deszczu. Ale to takie piękne, mokre miejsce, może jest mu przyjemnie? Nam się takie miejsca bardzo podobają.
Pafnucy nie znał wszystkich upodobań leśniczego. Nie był pewien, czy nie lubi mokrych miejsc, tak samo jak dziki. Uważał, że jest to możliwe, ale niepokoiła go woń choroby.
– Za mało wiemy o ludziach! – westchnął, zmartwiony. – Szkoda, że nie ma tu kogoś, kto ich lepiej zna. Pucka na przykład albo chociaż Remigiusza.
Nad ich głowami siedziała kuna, która przybiegła tu za Kikusiem i Pafnucym, bo też była bardzo ciekawa. Przemykała się pod gałęziami drzew tak, żeby nie bardzo zmoknąć.
– Można ich sprowadzić – powiedziała. – Jednego drugiego.
– Ale ptaki nie chcą latać… – zaczął Pafnucy.
– A ten to co? – przerwała kuna i machnęła łapką w stronę Kikusia.
Kikuś ciągle stal w ostatnim szeregu dzików, z wyciągnie szyją, wpatrzony w leśniczego szeroko otwartymi oczami. Bał się podejść jeszcze bliżej, chociaż leśniczego doskonale znał i ostatniej zimy brał nawet jedzenie prosto z jego ręki. Ale teraz leśniczy wyglądał jakoś nienormalnie.
– Kikusiu – powiedział Pafnucy stanowczo. – Umiesz! biegać najszybciej z nas wszystkich. Musisz popędzić po kogoś, kto zna ludzi. Po Pucka albo po Remigiusza.
Kikuś wzdrygnął się lekko.
– Och, nie wiem – powiedział niepewnie. – Pobiec mógłbym, ale oni są gdzieś blisko ludzi. Ja się boję.
– Do Remigiusza jest bliżej – zauważyła kuna z drzewa.
– Remigiusz mieszka na samym początku lasu i żadnych ludzi tam nie ma – powiedział równocześnie Eudoksjusz. – Są dopiero dalej, za drogą.
Читать дальше