– Ten biały, którego zgubiłeś, był również przyjacielem dzielnych Kampów. Wiesz dobrze, że ścigał tylko dwóch złych białych.
– On żyje…
– Powiedz, gdzie jest? Ci biali są jego i naszymi przyjaciółmi. Wiesz, że umierasz, odpłać więc jeszcze temu białemu dobrym za dobre!
Indianin ciężko opadł na posłanie. Oddychał z trudem. Długo zbierał siły, zanim zaczął mówićŕ- On dopiął swego. Dogonił jednego z dwóch ściganych morderców. Właśnie dogorywał postrzelony. Znał mnie… To ja doradziłem uciekinierom ukryć się w ruinach miasta, a potem prowadziłem tam waszego przyjaciela. Kiedy umierający zarzucił mi zdradę, Metys, który szedł z waszym przyjacielem, strzelił do mnie. Leżałem bezsilny. Potem nadeszli nasi. Zapewne już ujęli białego. Myśleli, że nie żyję… Zabili moją żonę, aby nikt nie mógł zdradzić, co zaszło. Gdy odeszli, ukryłem się w lesie. Znalazłem karabin i torbę. Była w niej żywność. Uratowałem się, lecz wiedziałem, że nasi wciąż czatują wokoło. Zabiliby mnie, choć byłem jednym z nich. Znałem tajemnicę. Wiele, wiele księżyców ukrywałem się w lesie. Bałem się, że mnie tropią. Któregoś dnia drzewo przygniotło mi nogę. Dowlokłem się tutaj, zbudowałem szałas i czekałem na śmierć.
– Czy biały na pewno jest w tym mieście? Umierający skinął głową.
– Czy znasz drogę? – indagował Haboku.
– To tajemnica Kampów, tajemnica Indian – odparł umierający.
– Jestem Indianinem tak jak ty! Powiedz, jak mam zaprowadzić moich przyjaciół do tego miasta? Musimy uratować naszego wspólnego przyjaciela. Powiedz tylko mnie jednemu. Przysięgam na duchy naszych wielkich przodków, że nikomu nie zdradzę drogi, którą mnie wskażesz.
– Jeśli poznasz drogę, zginiesz! Zginiesz tak jak ja. Oni odkryli, że ocalałem. Tropią mnie od wielu, wielu księżyców. Krążą tu po okolicy. Dlatego, chociaż mam broń i naboje, bałem się zdradzić hukiem wystrzału. Nie mogłem polować, umieram teraz. Czy i ty chcesz zginąć?
– Dla ratowania przyjaciela jestem gotów umrzeć!
– Dobrze, duchy naszych przodków, które już przyszły po mnie, mówią, że jesteś Indianinem. Dochowasz naszej tajemnicy. Niech wszyscy stąd wyjdą i zostawią nas samych.
Haboku spojrzał na przyjaciół. Kamienny wyraz jego twarzy nie zdradzał uczuć. Po krótkiej chwili milczenia stanowczo powiedziałŕ- Niech wszyscy odejdą stąd nad rzekę. Tam czekajcie na mnie. Bądźcie jednak ostrożni. Kampowie na pewno są w pobliżu.
Tomek pochylił się i wyciągnął dłoń do umierającego.
– Żegnaj, Indianinie! Wszyscy jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Bardzo nam przykro, że nie możemy ci pomóc. Przyrzekam, że nigdy i nikomu nie zdradzimy tajemnicy wolnych Kampów.
Umierający z trudem uniósł dłoń. Potem kapitan Nowicki również pożegnał się z nim i wszyscy opuścili szałas.
Długo czekali na brzegu strumienia. Tomek wysłał trzech Cubeów na rekonesans. Powrócili po godzinie nie odkrywszy żadnych śladów. Wkrótce pojawił się Haboku.
– Idziemy! – rzekł lakonicznie.
– Co z tym nieszczęśnikiem? Czy możemy go tak pozostawić?
– oburzył się Nowicki.
– Powiniśmy mimo wszystko pozostać przy nim, dopóki nie umrze – powiedziała Sally. – Trzeba się nim zaopiekować.
– Duch jego już znajduje się w Krainie Przodków. Nic mu nie grozi ani od białych ludzi, ani od Indian – wyjaśnił Haboku.
– Umarł przy tobie? A może…? – Nowicki urwał i wymownie zerknął na rękojeść noża tkwiącego za pasem Indianina.
Haboku nie zmieszał się, ani jeden muskuł nie drgnął w jego twarzy.
– Umarł jak przystało na wolnego wojownika indiańskiego. Czy to ci nie wystarcza?
– Ha, skoro tak mówisz, wystarcza – rzekł Nowicki. – Nie chcę się mieszać w wasze sprawy.
Droga do ruin miasta
Haboku nie powiedział ani jednego słowa o swej rozmowie z dawym przewodnikiem Smugi. Po prostu rzekł: – Idziemy, teraz ja poprowadzę!
Zaraz też stanął na czele kolumny. Nowicki polecił Zbyszkowi, aby szedł na końcu, po czym razem z Tomkiem i Dingiem ruszył za przewodnikiem w odstępie kilku kroków. W milczeniu przewędrowali około pół kilometra w górę strumienia.
– Ciekaw jestem, co Haboku dowiedział się od tego Kampy – po polsku zagadnął Nowicki.
– Tego chyba nigdy nie powie – odparł Tomek. – Nam również nie wypada nagabywać go o to.
– Święta racja! Jednak tu chodzi o bezpieczeństwo całej wyprawy. Czy orientujesz się, gdzie obecnie jesteśmy?
– Oczywiście!
– Więc trafiłbyś stąd z powrotem do La Huairy?
– Nie mam co do tego wątpliwości – potwierdził Tomek. – Wprawdzie te okolice stanowią na mapie białą plamę, ale codziennie nanoszę na nią przebytą przez nas drogę. Wczoraj wieczorem nawet naszkicowałem własną, dość dokładną mapę.
– Wiem, brachu, że jesteś prawie tak doskonałym geografem jak twój ojciec. Pamiętaj, że w twojej mapie może być nasz jedyny ratunek.
– Czy nie masz zaufania do Haboku? – zdumiał się Tomek.
– Nie w tym rzecz! Żywa, chodząca mapa z karabinem w garści jest zbyt podszyta wiatrem. Wolałbym papierową w twojej kieszeni.
– Nie mamy wyboru, Tadku.
– Wiem o tym, ale powinniśmy się ubezpieczyć. Słuchaj, ty jesteś wodzem wyprawy, na tobie ciąży wielka odpowiedzialność.
– Do czego zmierzasz? Mów bez ogródek!
– Przyrzekliśmy Kampie, że nie zdradzimy nikomu tajemnicy wolnych Indian i tego przyrzeczenia dotrzymamy. Ale teraz ty otwieraj szeroko oczy, znacz drogę na mapie, abyś mógł wyprowadzić nas z matni w razie jakiegoś wypadku. Potem spalisz mapę.
– Myślałem już o tym. Uczynię, jak radzisz. Gdyby coś się stało, mam moją mapę w lewej kieszeni bluzy. Rozumiesz?
– Rozumiem i spalę, gdy nadejdzie pora.
Nim minęła godzina, Haboku zboczył w las. Teraz wyprawa dość często musiała torować sobie drogę maczetami. Tempo marszu znacznie osłabło. Niebawem natrafili na jakiś strumień i Haboku znów poprowadził w górę jego biegu. Tego dnia jeszcze kilkakrotnie zagłębiali się w lasy i odnajdywali coraz to nowe strumienie, aż w końcu przed zachodem słońca, zatrzymali się na nocleg nad wodą. Cubeowie rozpalili ognisko na modłę indiańską. Starannie dobierali drwa na opał, aby ogień nie powodował widocznej z daleka smugi dymu. Po kolacji Nowicki ustalił kolejność czat i codziennym zwyczajem siadł przy Tomku, który znów uważnie studiował mapę.
– Czy to możliwe, aby Haboku dokładnie zapamiętał tak kręty szlak? W jaki sposób tamten konający człowiek mógł go opisać? Przez większość dnia wędrowaliśmy po bezdrożnych wertepach – cicho odezwał się Nowicki.
– Nigdzie nie zauważyłem jakichś znaków czy punktów orientacyjnych – powiedział Tomek.
– Racja, wiem jedynie, że napotkaliśmy siedem strumieni.
– Tylko dwa, Tadku – sprostował Tomek. – Oprócz tego, nad którym ukrywał się Kampa, szliśmy jeszcze brzegiem drugiego strumienia. Ten drugi strumień był dopływem pierwszego.
– Nie gadaj głupstw, dokładnie liczyłem!
– Nie wątpię w to, ale jestem pewny, że jeden i ten sam strumień liczyłeś kilkakrotnie. Haboku umyślnie kluczył, abyśmy stracili orientację. Rozumiesz?
– Nie mylisz się przypadkiem?!
– Jestem pewny tego, co mówię. Podobnej sztuczki próbował ze mną Czerwony Orzeł w Meksyku, prowadząc mnie na spotkanie z wodzem Czarną Błyskawicą. On również nie chciał zdradzić drogi do kryjówki wolnych Apaczów.
– Tak, tak, teraz sobie przypominam, mówiłeś mi o tym.
Читать дальше