Na zwiedzaniu miasta minęło prawie całe przedpołudnie. Tomek miał jeszcze ogromną ochotę dokładniej zwiedzić stare Belem, zamieszkane głównie przez Metysów i Mulatów, gdzie kręte, wąskie uliczki kończyły się już na moczarowatych przedpolach tropikalnego lasu, lecz Sally przypomniała mu o Dingu pozostawionym w hotelu.
Nowicki już powrócił z portu i czekał na nich w pokoju popijając swoją ulubioną jamajkę. Dingo uradowany machnął ogonem, a kapitan zagadnąłŕ- Co tam nakupiłaś, sikorko?!
– To upominki dla pana Smugi, Nataszy i Zbyszka – wyjaśniła Sally.
– Chciałam kupić dla pana gadającą papugę, ale Tommy powiedział, że teraz byłaby zbyt kłopotliwym upominkiem.
– Gadającą papugę, mówisz? – rzekł Nowicki. – A wiesz, że nawet chciałbym mieć takiego zmyślnego ptaka!
– Właśnie o to gadanie najwięcej mi chodziło – wtrącił Tomek.
– Wprawdzie potrafiła wymawiać: bom dia, compadre, czyli dzień dobry, kumie, ale były to jedyne przyzwoite słowa poza portugalskimi klątwami.
– Hm, faktycznie sprawiałaby kłopot w przyzwoitym towarzystwie – przyznał Nowicki.
– Ofiaruję panu taki upominek przed wyjazdem z Ameryki – obiecała Sally, po czym zapytała: – Czego dowiedział się pan w porcie?
– Spotkałem kumpla z braci marynarskiej. Kiedyś pływaliśmy razem na jednym starym pudle – odparł kapitan. – Równy chłop, tylko chrapie niemiłosiernie!
– Drogi panie kapitanie, czy dowiedział się pan także czegoś o statkach odpływających w górę rzeki? – niecierpliwie wtrąciła Sally.
– Ostatnio jesteś w gorącej wodzie kąpana – skarcił ją Nowicki.
– Właśnie chciałem wyjaśnić, że ten kumpel obecnie jest kapitanem na statku kursującym po Amazonce. Jego "Santa Maria" odpływa o świcie do Manaos.
– A to wspaniała nowina! – zawołała Sally, po czym uściskała marynarza.
– Naprawdę doskonała wiadomość – ucieszył się Tomek. – Kiedy przenosimy się na statek?
– Zaraz po deszczu – wyjaśnił Nowicki.
– Przecież nie pada! – zaoponowała Sally.
– Nie martw się, deszcz pewny. W zimie zawsze tu leje po południu. Teraz mamy czas na obiad i drzemkę. Przed zmierzchem zaokrętujemy się na "Santa Marię".
Tuż przed zachodem słońca znaleźli się w porcie. "Santa Maria" była małym dwukominowym parowcem o dużym kole łopatkowym umieszczonym z tyłu. Kilkunastu Mulatów właśnie kończyło załadunek wielkich szczap drewna, którymi podgrzewano kotły na statku.
– Więc to jest "Santa Maria"! – szepnęła Sally.
– Nie martw się, sikorko! – pocieszył ją Nowickb- Dla nas znajdzie się jakaś kabina.
Weszli po pomoście na dolny pokład zatłoczony ludźmi, workami, koszami, bydłem i drobiem. Sally zacisnęła dłoń na obroży głucho warczącego Dinga i z żalem pomyślała o przestronnej, wygodnej "Gwieździe Południa", którą stąd doskonale było widać, lecz w tej właśnie chwili z drugiego pokładu zbiegł po schodkach mężczyzna średniego wzrostu, o szerokich barach i z głęboką blizną na lewym policzku. Szerokim ruchem ramion rozgarnął ciżbę ludzką i stanął przed trójką przyjaciół.
– To jest Fred Slim, kapitan tego starego pudła – oznajmił Nowicki, a potem dodał: – Oto Tomasz Wilmowski z żoną, moi przyjaciele, i nasze psisko, Dingo! Czy przygotowałeś dla nas kabinę?
– Ay, ay, kapitanie! – po angielsku odpowiedział Slim unosząc dłoń do daszka czapki zsuniętej z czoła, po czym podał Tomkowi sękate łapsko, ukłonił się Sally i rzekł: – Wyrzuciłem jedno towarzystwo z kabiny pierwszej klasy, którą przeznaczyłem dla pana Wilmowskiego i jego pięknej żony. Ty, kapitanie, rozgość się w moim apartamencie jak we własnym domu. Widzisz, jak tu wszędzie tłoczno.
– Dobrze, tylko na noc wynoś się na mostek, bo wiesz, że chrapanie denerwuje mnie – powiedział Nowicki. – Każ wnieść nasze manatki, stoją na molo na wózku!
– Hej, Ramon! – krzyknął kapitan Slim w kierunku barczystego Mulata, dopilnowującego załadunku drzewa. – Zajmij się bagażami państwa! A teraz proszę za mną!
Kapitan Slim najpierw zaprowadził gości do kabiny przeznaczonej dla młodego małżeństwa, pomógł w ułożeniu bagaży, a potem wspólnie przeszli do kabiny kapitańskiej, szumnie zwanej przez niego apartamentem. Było to też najobszerniejsze i najschludniejsze pomieszczenie na statku.
Na stole nakrytym do kolacji na cztery osoby stała bateria butelek oryginalnej jamajki. Na ich widok kapitan Nowicki rozpogodził się i rzekłŕ- Ha, widzę, że nie zapomniałeś o delikatesie, za którym przepadam! Kapitan Slim odruchowo dotknął dłonią szerokiej blizny na policzku i odparłŕ- Jak mógłbym zapomnieć! Dzięki tobie skończyło się tylko na tym.
– To musiała być okropna przygoda?! – zawołała Sally.
– Jaka tam okropna przygoda! Zwykła bójka! – zaoponował Nowicki. – Skoro poczęstunek gotowy, to nie traćmy czasu i siadajmy do stołu.
– Kiedy odpływamy z Belem? – zapytał Tomek z niepokojem spoglądając na rząd butelek.
– Moglibyśmy wyruszyć na noc, zaraz po załadunku drzewa, ale pilot spił się do nieprzytomności. Odpłyniemy o świcie…
– Zaraz po kolacji zajmę się twoim pilotem – wtrącił Nowicki. – Zanurzę mu łepetynę w kuble wody z Amazonki, to wytrzeźwieje.
*
Sally przerażona spoglądała na kapitana Slima, Nowickiego i Tomka, którzy trzymając pilota za nogi, zanurzali jego głowę w wiadrze mętnej wody. Nieszczęsny pilot sapał, wypluwał brudnożółtawe strumienie na pokład, rozpaczliwie machał rękami, które trzeszczały w stawach i chrobotały niczym skrzydła starego wiatraka. Sally nie mogła dłużej na to patrzeć, więc podbiegła do nich i wyrzuciła wiadro za burtę. Wtedy rozgniewani mężczyźni z rozmachem wyrzucili pilota w ślad za wiadrem. Sally wspięła się na poręcz, aby skoczyć tonącemu na ratunek i… przebudziła się z koszmarnego snu. Odetchnęła z ulgą, a następnie parsknęła śmiechem ujrzawszy Dinga, który zaniepokojony badawczo spoglądał na nią. "Santa Maria" płynęła trzeszcząc w wiązaniach, a wielkie koło wprawiające ją w ruch miarowymi obrotami chrobotało głośno. A więc już znajdowali się w drodze do Manaos, a ona po prostu przespała wypłynięcie z portu.
Sally rozejrzała się wokoło. Tomka nie było w kabinie, zapewne z pokładu przyglądał się okolicy. Na stole, pod zawieszoną nad nim lampą naftową, leżały dziesiątki różnych owadów z opalonymi skrzydłami. Teraz właśnie Sally przypomniała sobie, że poprzedniego wieczora długo nie mogła zasnąć, gdyż roje owadów nadlatywały do światła lampy, brzęczały w moskitierze osłaniającej koję, a potem hałasowały na stole.
"To przez te owady zaspałam, a Tommy nie obudził mnie…" – szepnęła. Raźno wyskoczyła z kabiny. Wśród pasażerów pierwszej klasy, która mieściła się na drugim pokładzie, nie spostrzegła swych towarzyszy. Trochę nadąsana przystanęła przy balustradzie.
"Santa Maria" zapewne płynęła już od kilku godzin, gdyż obecnie znajdowała się w malowniczym, wąskim kanale po zachodniej stronie wyspy Marajo, który łączył południowe ramię ujścia z właściwą Amazonką. Statek płynął wolno, trzeszczał, chrzęścił kołem, sapał i wraz ze smugami żółtoczarnego dymu sypał wielkimi iskrami z dwóch cienkich, wysokich kominów. Płaski dach unoszący się nad drugim pokładem osłaniał pasażerów przed deszczem iskier, Sally więc oparła się rękami o balustradę i głęboko wdychała korzenny aromat płynący z lasów na pobliskich brzegach. Od czasu do czasu wśród zielonej gęstwiny zabieliła się indiańska chata bez ścian, zbudowana na wysokich palach i osłonięta dużym dachem z liści palmowych, czasem też obok domków krajowców widać było wille białych ludzi, okolone drzewami pomarańczowymi i bananowcami.
Читать дальше