Personel działu, którym miała kierować, składał się z dwu osób mniej więcej w jej wieku. Diana Kerr była miłą dziewczyną o pospolitym wyglądzie, natomiast szczupły, młody mężczyzna, Neil Jennings, okazał się miłośnikiem speleologii.
Elyn, przyzwyczajona do dźwigania ciężaru odpowiedzialności, bez trudu wcieliła się w rolę kierownika działu i w krótkim czasie wszyscy troje harmonijnie zaczęli z sobą współpracować.
Kiedy około jedenastej tegoż ranka zadzwonił telefon na jej biurku, Elyn automatycznie wyciągnęła rękę, nie odrywając oczu od leżących przed nią zestawień. Miała wrażenie, że pracuje tu od dawna.
– Elyn, tu Chris. Chris Nickson – rozległ się głos w słuchawce. – Jak się aklimatyzujesz?
– Już się zaaklimatyzowałam – uśmiechnęła się. – Chyba mogę tak powiedzieć.
– Świetnie. Za jakieś dziesięć minut będę wolny. Myślę, że powinienem oprowadzić cię po zakładzie. Co ty na to?
– Bardzo chętnie – odpowiedziała Zgodnie z zapowiedzią po dziesięciu minutach pojawił się Chris, by przedstawić ją szefom innych działów. Elyn spodziewała się, że trafi na kilku dawnych pracowników Pillingera. Okazało się jednak, iż znaczna część pracowników wzięła urlopy w zamian za nadgodziny przepracowane wcześniej w związku z realizacją pilnego zamówienia.
Elyn uśmiechnęła się do siebie. Nie pamiętała już, kiedy zakłady Pillingera otrzymały jakieś pilne zamówienie. Ale, z chwilą gdy weszli do pracowni projektowej, nagle przestała się nad tym zastanawiać. Zobaczyła kogoś, kogo dobrze znała. Był to Hugh Burrell. Nie odezwał się ani słowem. W jego chytrym, cynicznym, zimnym spojrzeniu dostrzegła dawną niechęć. Postanowiła szerokim łukiem omijać pracownię projektową.
Po miesiącu pracy stwierdziła jednak, że to jedyny przykry incydent, jaki ją spotkał w Zakładach Porcelany Zappellego.
Chris Nickson kilkakrotnie zapraszał ją na kolację, co wiązało się zawsze z koniecznością przyjazdów do jej domu. Lubiła Chrisa, ale czuła się zakłopotana, przedstawiając go członkom swojej rodziny. Obawiała się, że ktoś mógłby powiedzieć coś uwłaczającego pod adresem fumy, w której pracował.
Pierwszego lutego udała się do pracy elegancka, jak wycięta z żurnala, lecz wewnętrznie rozbita. Loraine znów padła ofiarą jakiegoś tandetnego podrywacza. Przez pół nocy zanosiła się łkaniami, a Elyn próbowała ją uspokajać. Daleka od chęci poznawania czarujących dżentelmenów, ruszyła rano do biura, w nadziei, że praca bez reszty zaabsorbuje jej umysł.
Trudno byłoby powiedzieć, że poznała Zappellego. Po prostu na niego wpadła, gdy wychodził drzwiami, w które właśnie wchodziła. Zachwiała się, lecz, zanim zdążyła utracić równowagę, w ułamku sekundy poczuła, że podtrzymuje ją para silnych rąk.
Lekko oszołomiona, cofnęła się i, choć sama była wysoka, musiała spojrzeć w górę. Ujrzała ciemne, chłodne, przenikliwe oczy człowieka, którego poznałaby wszędzie. Fotografie nie oddają wszystkiego, pomyślała, patrząc na oliwkową skórę o odcieniu brązu, ciemne włosy i arystokratyczne rysy. Wysunęła się z jego rąk, lecz, nim ją wypuścił, szybko objął wzrokiem jej delikatną twarz.
Wielkie nieba! – żachnęła się, czując, że jego spojrzenie przesuwa się po jej długich, złotych włosach, ogarnia jej nieskazitelną cerę i, na koniec, zatrzymuje na kostiumie od dobrego krawca. Tak, ten mężczyzna to typowy kolekcjoner złamanych serc!
– Bardzo przepraszam, signorina! - mruknął.
Nawet w jego tonie wyczuwała jakąś uwodzicielską nutę. Coś drgnęło w niej niedorzecznie, ale przeciwstawiła się temu, usiłując okazać całkowitą obojętność na jego męskie uroki. Grzecznie, choć może odrobinę zbyt ostentacyjnie, uniosła głowę i minęła go.
Weszła do swojego pokoju. Była sama. Bardzo ją to ucieszyło, ponieważ – nie mogła wprost uwierzyć, tak było to śmieszne – drżała na całym ciele. Przywoływała ciemne, rozmarzone, uwodzicielskie oczy, przywoływała też lekki cudzoziemski akcent, rozbrzmiewający w słowach: Przepraszam panią. Nagle poczuła zadowolenie, że pamięta o doświadczeniach matki. Gdyby nie wiedziała, że istnieją tacy mężczyźni, jak jej ojciec, mogłaby paść ich ofiarą…
Ale to nie wchodziło w rachubę. Wykluczone!
Wydobyła papiery z szuflady biurka, ale ciągle była rozdrażniona. Złapała się na tym, iż ma nadzieję, że jest to tylko przelotna wizyta signora Zappellego w zakładzie w Pinwich. Oczywiście nie boi się go, strofowała samą siebie. Ale mimo wszystko czuła, że wolałaby go więcej nie widywać.
Aż do popołudnia Elyn pracowicie brnęła wśród zestawień liczbowych, gdy uświadomiła sobie, że brak jej pewnych danych. Podniosła głowę. Diana i Neil byli całkowicie pochłonięci swoją pracą. Wstała zza biurka.
– Idę do pracowni projektowej – poinformowała na wypadek, gdyby ktoś jej szukał.
Po drodze minęła automat do parzenia herbaty, przy którym spostrzegła niewielką kolejkę, a w niej Vivian i lana z zespołu projektantów. Oznaczało to, że Hugh Burrell został w pracowni sam. Omal nie zawróciła.
Nie bądź śmieszna! – pomyślała, przezwyciężając chęć powrotu, chęć uniknięcia nieprzyjemnego spotkania. Co z twoją rutyną! Przecież tu nie chodzi o Burrella. Szukasz kierownika pracowni – Briana Cole’a!
Otworzyła drzwi i weszła. Hugh Burrell był sam. Skinęła mu z grzecznym półuśmieszkiem, co przyjął z opryskliwie niechętną miną. Ale ponieważ nie miała i nie chciała mieć żadnego wpływu na jego nastroje, skierowała się w stronę gabinetu Cole’a.
Nie zastała go. Spojrzała na biurko, gdzie piętrzyły się stosy papierów. Ogarnęła ją nadzieja, że być może Brian zostawił tam dane, których potrzebowała. Zaczęła przerzucać poszczególne kartki, wypatrując czegoś, co mogłoby wyglądać na poszukiwaną informację. Trwało to dobre parę minut, nim uświadomiła sobie, że Brian, zapewne nie zainteresowany jej obliczeniami, nie miał prawdopodobnie czasu, by opracować dane, których potrzebowała. Zamierzała już zostawić mu na skrawku papieru notatkę z prośbą, by o tym nie zapomniał, ale zrezygnowała, widząc, jak mało jest miejsca na tym ogromnym biurku.
Na szczęście Hugh Burrell wyszedł, zapewne na herbatę, toteż tym razem uniknęła jego wrogich spojrzeń. Wracając do swego pokoju, nie spostrzegła go jednak przy automacie.
Nie mogąc uzupełnić poprzednich obliczeń, zajęła się inną pracą. Nagle zadzwonił telefon.
– Halo – odezwała się i w chwilę później doznała wstrząsu.
– Panna Talbot? – zapytał głos, który rozpoznałaby wszędzie.
Tak wielkie miała nadzieje, że jego wizyta w Pinwich jest jedynie przelotna… Tymczasem on był nadal tutaj.
– Tak – odpowiedziała i usłyszała uwodzicielską nutę w jego głosie, która rozbrzmiewała nawet wówczas, gdy stanowczym tonem wydawał polecenia.
A to właśnie było polecenie. Nie miała wątpliwości. Żądał:
– Proszę przyjść natychmiast do gabinetu pana Cole’a.
Wciąż wpatrywała się w słuchawkę, mimo iż dawno skończył. Czuła wewnętrzny skurcz. Tym razem jednak została wcześniej uprzedzona, nie wpadła na niego przypadkowo. Nie rozumiała tylko, dlaczego wzywają ją do pracowni projektowej, skoro gabinet Maximiliana Zappellego mieści się w głównym budynku. W ogóle nie rozumiała, czemu ją wzywają.
Zachowaj zimną krew! Spokojnie! – powtarzała, idąc korytarzami. Weszła do pracowni. Nikogo tam nie zastała, lecz drzwi do pokoju Briana Cole’a były uchylone. Podeszła bliżej i, tak jak poprzednio tego dnia, natknęła się w nich na Maximiliana Zappellego. Tym razem jednak nie zderzyli się, gdyż zrobił krok w tył.
Читать дальше