– Wiem. Natychmiast tam zatelefonowałam. Niestety, Sam – ciągnęła niechętnie – weszli już likwidatorzy. Będziemy mieli szczęście, jeśli dostaniemy choć dziesięć pensów z każdego funta, który nam się należy, i jeden Bóg wie, kiedy to nastąpi.
Parę sekund milczał.
– Zaraz wracamy do domu – powiedział głosem pozbawionym wyrazu. – Chcesz rozmawiać z Ann? – spytał.
– Nie, teraz nie – odparła łagodnie Elyn. Pożegnała się i odłożyła słuchawkę.
Przy całej miłości do matki nie mogła się zdobyć na czczą gadaninę. Sprawy w Bovington przedstawiały się zbyt poważnie.
Przez następnych kilka godzin Elyn usiłowała zająć się pracą, ale pytanie, jak bankructwo Huttona wpłynie na losy ich fumy, nie dawało jej spokoju. Część należnej im sumy mieli otrzymać jeszcze w tym tygodniu i były to pieniądze pilnie potrzebne. Dyrektor administracyjny Zakładów Huttona, Keith Ipsley, czuł się osobiście odpowiedzialny za to, że nie może zwrócić długu, i miał przynajmniej tyle przyzwoitości, by poinformować ją o tym.
Trudno było go obwiniać za bankructwo firmy. Podobnie jak inni pracownicy Zakładów Huttona, znalazł się na bruku, choć do wczoraj zarządzał tą renomowaną firmą.
Pakując dokumenty do aktówki, uświadomiła sobie, że jeśli ojczym nie wymyśli jakiegoś cudownego rozwiązania, zarówno ona, jak i reszta załogi Pillingera znajdą się w tej samej sytuacji. Nie wiedziała, jak teraz spojrzy w oczy herbaciarce, nie mówiąc już o innych pracownikach.
Kiedy wróciła do domu, na podjeździe nie było żadnego samochodu. Ojczym i matka jeszcze nie przyjechali. Weszła do kuchni, gdzie potężna kobieta o matczynym wyglądzie stała przy stolnicy z rękoma po łokcie białymi od mąki.
– O tej porze w domu? – Madge Munslow spojrzała zdziwiona, obdarzając córkę chlebodawcy ciepłym uśmiechem.
– Wagaruję – uśmiechnęła się w odpowiedzi Elyn, uświadamiając sobie jednocześnie, że zapewne niebawem nie będzie ich już stać na gospodynię. O Boże! Madge przekroczyła sześćdziesiątkę i w tym domu miała jeszcze jedną osobę do pomocy. Kto ją teraz zatrudni? – Mama i pan Pillinger wracają dziś, nie jutro, jak planowali – rzuciła w pośpiechu.
– Dobrze, że ktoś wpadł na to, żeby mi choć wspomnieć o dwu dodatkowych kolacjach! – burczała dobrodusznie Madge. – Napijesz się herbaty?
Elyn poczuła nagle, że nie może spojrzeć jej w oczy. Szybko się odwróciła i machając aktówką, powiedziała:
– Dziękuję. Mam mnóstwo papierkowej roboty.
Gdy znalazła się w swoim pokoju, szybko zmieniła elegancki kostium na spodnie, bluzkę i sweter. Nie potrafiła jednak skupić się na niczym. Stanęła w oknie. Dom położony był na rozległym terenie prywatnym, nie widziała jednak ani starannie utrzymanych trawników, ani alei wysadzanej pięknymi drzewami. Wpatrywała się nieruchomo w drogę, oczekując na powrót ojczyma.
Tymczasem pojawił się Guy. Szybko zbiegła po schodach.
– Cóż to, jesteś pierwsza? To niezwykłe! – zauważył przyjaźnie, gdy ją zobaczył.
– Jak dentysta? – przypomniała sobie w ostatniej chwili.
– Czyste barbarzyństwo. Wyglądasz na zmartwioną – powiedział, podchodząc bliżej. – Co się stało?
– Do Huttonów wkroczył likwidator.
– Nie!
– Nie ma wątpliwości.
– A niech to… – wykrztusił. – Co to oznacza dla nas?
– Nic dobrego – odparła ponuro. – Czy wychodzisz wieczorem?
– Miałem zamiar, ale…
– Rozmawiałam z Samem. Wracają dzisiaj.
– Musi być źle, skoro staruszek przerywa wakacje – zaopiniował Guy.
– Zostaniesz? To… może dotyczyć cię bardziej niż pozostałych. – Elyn dostrzegła, że Guy nagle spoważniał, jak gdyby dopiero teraz uświadomił sobie, że zakłady ceramiki artystycznej, które miały pewnego dnia stać się jego własnością, mogą już nigdy do niego nie należeć.
– Tak, lepiej zostanę – zgodził się gorliwie.
Oboje z Guyem byli na dole, gdy godzinę później otworzyły się ciężkie drzwi frontowe i stanęli w nich Ann i Samuel Pillingerowie.
– Poproś Madge, by za dziesięć minut podała herbatę do salonu – powiedział Samuel, po czym wraz z żoną weszli eleganckimi schodami na górę, by odświeżyć się po podróży.
– Przyjechali – oznajmiła Elyn, wchodząc do kuchni, ale przygotowała herbatę sama i ustawiła na tacy cztery filiżanki i talerzyki.
– I, jak widać, są spragnieni – dorzuciła Madge, a Elyn pomyślała, że nie wyobraża sobie tego domu bez niej.
Po piętnastu minutach wszyscy zebrali się w salonie. Elyn była przekonana, że matka również zejdzie, wiedząc, że ich stabilność finansowa jest poważnie zagrożona. Natomiast z ulgą przyjęła nieobecność Loraine, która bawiła w odwiedzinach u przyjaciół. Lubiła przyrodnią siostrę, ale wiedziała, że wiadomość o obniżeniu kwoty na jej osobiste wydatki spowodowałaby zapewne atak histerii, podczas gdy teraz należało zająć się sprawami dużo poważniejszymi.
– Sprawdziłem – zaczął Samuel Pillinger. – To prawda. Hutton przepadł. A z nim nasz kapitał.
Spojrzał ponownie na żonę, potem na syna, by w końcu zatrzymać wzrok na Elyn.
– Jak stoimy? – zwrócił się do niej spokojnie.
– Fatalnie – odparła zachrypniętym głosem.
– Plajtujemy?
– Obawiam się, że tak – potwierdziła z rozpaczą, sięgając po aktówkę, by wyjąć zestawienia, które sprawdzała tylokrotnie, iż znała niemal na pamięć każdą cyfrę. – Pragnęłabym, by sprawy przedstawiały się inaczej, ale moje życzenia nie zmienią faktu, że nie mamy funduszów na wypłaty dla pracowników, nie mówiąc już o innych zobowiązaniach.
– To niemożliwe! – wykrzyknął Guy.
– Elyn na pewno się nie myli – stwierdził jego ojciec. – Przedstaw mi bilans, kochanie.
Minęło pół godziny. Stopniowo ogarniało ich coraz większe przygnębienie. W końcu jednak wszyscy, łącznie z matką Elyn, uznali, że bez względu na to, co się stanie, personel zakładów musi otrzymać należne pensje.
– Jutro wszyscy będą już wiedzieć o bankructwie Huttona. Takich rzeczy niepodobna ukryć – powiedział Sam. – Ale do tej pory nikt nie wie, jak wysokiego udzieliliśmy im kredytu ani jak dalece ich bankructwo uderza w nas. Guy, musisz jutro udać się do pracy, jak gdyby nic się nie stało, a ja z Elyn wyruszymy do banków i adwokatów szukać wyjścia z sytuacji, w której się znajdujemy.
Do tej pory Ann Pillinger przysłuchiwała się rozmowie w milczeniu. Elyn była zaskoczona jej gwałtownym wybuchem:
– To sprawka tego przeklętego włoskiego intruza! Gdyby ten Zappelli nie wepchnął się tu i nie wykupił Gradburna, nigdy by nas to nie spotkało!
Wrodzone Elyn poczucie sprawiedliwości doszło wówczas do głosu. I choć nie żywiła cienia sympatii dla tego kontynentalnego bawidamka, miała pewność, że nigdzie się nie wpychał. O ile słyszała, nikt inny nie reflektował na zakłady Gradburna, a właściciele firmy skwapliwie skorzystali z tej oferty.
Zanim jednak zdołała coś powiedzieć, Samuel Pillinger już wtórował żonie:
– Masz rację, moja droga! Przeklęty intruz – mruczał z przekonaniem.
– Ależ… – Elyn znów nie zdołała wykrztusić słowa, gdyż do chóru dołączył się jej brat.
– I zabrał nam najlepszych pracowników! – oskarżał zaciekle.
– I najlepszych klientów… – dodał Samuel.
Przez następne dziesięć minut, podczas gdy Elyn milczała, wszyscy prześcigali się w oskarżeniach pod adresem Maximiliana Zappellego.
Późnym wieczorem, gdy leżała w łóżku, nawiedziło ją coś w rodzaju poczucia winy z tego powodu, że w imię uczciwości nie podjęła obrony tego człowieka. Natychmiast jednak się otrząsnęła. Bronić go? Do licha! Jej rodzina ma rację! – pomyślała, uświadamiając sobie ich straszne położenie. Czemu miałaby bronić tego włoskiego intruza!
Читать дальше