Sama umowa była całkiem jasna. Zezwalała Cole'owi na zakupienie połowy udziałów w BlackWing Resources za sumę jednego dolara amerykańskiego. W zamian zobowiązywał się przekazać w posiadanie BlackWing połowę udziałów we wszelkich australijskich złożach czy prawach do nich, które znalazłyby się w jego posiadaniu. W chwili obecnej Blackburn nie miał w Australii żadnych własności ani dzierżaw. Z drugiej strony, pięć lat temu, kiedy Cole sprzedał swoją połowę rodzinie Chen, wartość BlackWing wynosiła dziesięć milionów dolarów. Od tego czasu wartość spółki co najmniej się podwoiła.
Treść skomplikowanych prawniczych sformułowań dokumentu sprowadzała się do tego, że Cole'owi oferowano dziesięć milionów dolarów w akcjach spółki w zamian za jednego dolara i uprawnienia wydobywcze, których nie posiadał. Umowa nabierała mocy prawnej w chwili, gdy Blackbum złoży pod nią podpis.
Wszystko było jasne, oprócz przyczyny, dla której składano mu taką ofertę. Dlatego właśnie Cole przez ostatnie dziewiętnaście minut usiłował dojść do tego, co się kryje między wierszami dokumentu. Oczywiście, okoliczności rozwiązania spółki z Wingiem były niezwykłe. Chenowie zapłacili mu pięć milionów dolarów niejako w formie odszkodowania za utratę ukochanej, która należała do rodziny i była siostrą Winga. Teraz klan Chenów, który kontrolował dużą część Hongkongu i Macao, postanowił naprawić swój błąd.
Cole nie był prawnikiem, ale wystarczająco znał się na takich sprawach, by zrozumieć, że w umowie nie ma niedomówień, pułapek ani oczywistych czy ukrytych możliwości, żeby rodzina Chen odzyskała swoje 9 999 999 dolarów.
Cole odłożył nie podpisany dokument na biurko.
– Za wcześnie na prezenty gwiazdkowe.
Wing wzruszył ramionami.
– To nie jest prezent. Geolodzy współpracujący z BlackWing są zbyt nieudolni albo zbyt skorumpowani, żeby znaleźć to, na czym nam zależy.
– A co to takiego?
– Kopalnie diamentów – odparł zwięźle Wing.
– Po co wam one? Macie z pół tuzina spółek w rejonie Pacyfiku, z których każda osiąga większe dochody, niż daje przeciętna kopalnia diamentów.
Wing ostrożnie zatarł dłonie i potrząsnął głową.
– Widziałeś ostatnio ceny ropy? A złota? Miedzi? Żelaza? Uranu? Lecą na łeb, jak mawiacie wy, Amerykanie. – Uśmiechnął się lekko, jakby upłynęło dużo czasu, odkąd ostatni raz używał amerykańskich wyrażeń.
– Diamenty też przechodziły trudny okres – odparował Cole. – To, co w osiemdziesiątym roku kosztowało sześćdziesiąt dwa tysiące dolarów za karat, w tej chwili jest warte około dwudziestu tysięcy.
– Tak, ale spójrz na to z dalszej perspektywy. Przypomnij sobie, że w siedemdziesiątym czwartym te same diamenty kosztowały tylko cztery tysiące trzysta za karat. Zaufaj mi, przyjacielu. Dokładnie zbadałem ten problem. Diamenty to jedyny towar, którego realna wartość wzrosła w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat.
– Dzięki kartelowi.
Wing westchnął.
– Pracują tam jacyś cholerni geniusze, prawda? Na konferencjach Narodów Zjednoczonych kraje tylko się kłócą i nic nie robią. Na zebraniach Consolidated Minerals kraje dochodzą do porozumienia i zarabiają pieniądze. ConMin to jedyny monopol w historii, który ukierunkował wrodzoną chciwość człowieka, zamiast ją rozjątrzyć. Ceny rosną, ale wolno. Długoterminowa stabilność, a nie szybki zysk. ConMin w niemal chiński sposób pojmuje czas.
– I władzę.
– To też – zgodził się łagodnie Wing. – Przede wszystkim władzę.
– Tak więc rodzina Chen chce zdobyć poszukiwacza diamentów, który nie ma żadnych zobowiązań wobec ConMinu.
Wing przez chwilę wyglądał na zaskoczonego. Od kiedy jego siostra Lai zerwała zaręczyny z Cole'em, rzadko widywał geologa. Zdążył już zapomnieć, że umysł Amerykanina działa równie sprawnie, jak wysportowane ciało.
– Tak, właśnie tego chcemy – przyznał.
Cole usiadł wygodniej w skórzanym fotelu i słuchał, co podpowiada mu instynkt. Od dawna polegał na jego głosie w sytuacjach i miejscach, gdzie w grę wchodziło coś więcej niż pieniądze. To instynkt nakazał mu odpowiedzieć na tajemniczy telefon Winga i przyjechać do Darwin.
Instynkt… albo niespokojny duch.
Cokolwiek to było, Cole chciał wysłuchać swojego wewnętrznego głosu. Wciąż do końca nie wiedział, o co chodzi Wingowi. Ściśle mówiąc, nie wiedział, o co chodzi rodzinie Chen. Zauważył jednak, że dotknięcie zielonego kamienia dostarczyło mu najsilniejszych emocji od kilku lat.
Nasłuchiwał głosu wewnętrznego, starając się wyłowić szept przestrzegający go przed ukrytą pułapką. Odczekał jeszcze minutę. Nic nie usłyszał, oprócz przyśpieszonego bicia własnego serca. Znajdował diamenty i kopalnie na terenie całego świata. Zyskiwał i tracił małe fortuny i wielkie majątki. Jednak nigdy jeszcze nie znalazł diamentów, które dorównałyby zielonemu kamieniowi Winga.
Teraz dawano mu szansę odnalezienia kopalni pełnej takich okazów, skarbca samego Pana Boga.
Cole wyjął pióro z kieszeni i szybkimi, zamaszystymi ruchami nakreślił swoje nazwisko na umowie. Nic nie mówiąc, złożył papier i schował go do kieszeni na piersi. Potem z portfela wyjął banknot dolarowy, przypiął go do drugiej kopii umowy i położył z powrotem papiery na mahoniowym biurku.
– W porządku, wspólniku – oznajmił. – Opowiedz mi teraz o tej kopalni, którą tak bardzo chcesz odnaleźć.
Wing uśmiechnął się z rozbawieniem.
– Rodzina Chen nie zatrudniła cię tylko dlatego, że jesteś doskonałym poszukiwaczem, chociaż niewątpliwie doceniamy twoje umiejętności. Włączyliśmy cię w nasze zamierzenia, ponieważ dostałeś słowne przyrzeczenie od Abelarda Windsora, że dostaniesz pięćdziesiąt procent udziałów w Kopalniach Śpiącego Psa, jako pełną spłatę długu, który zaciągnął wobec ciebie w czasie całonocnej gry w karty.
Cole na chwilę zaniemówił.
Nikły uśmieszek Winga zamienił się w szeroki uśmiech triumfu. Pierwszy raz widział wyraz zaskoczenia na twarzy Cole'a.
– To było dwanaście lat temu – odezwał się Amerykanin. – Chryste, przecież wtedy nawet się nie znaliśmy!
Wing lekceważąco machnął ręką.
– Czy Windsor spłacił ten dług?
Cole wydał z siebie dźwięk zbyt szorstki jak na śmiech.
– To były czasy, kiedy Szalony Abe nie pamiętał, co robił poprzedniego dnia. Był na to zbyt pijany. Ja też sporo piłem, tak jak wszyscy na farmie.
– Czy wydał ci skrypt dłużny?
– Stary Abe nie był aż takim wariatem – oświadczył sucho Cole. – Poza tym, to nie była gra na serio. Po prostu zabijaliśmy czas w baraku na jego stacji, przeczekując pierwszą burzę pory deszczowej.
– To znaleziono w jego domu – powiedział Wing.
Ze środkowej szuflady biurka wyjął kawałek zniszczonego, postrzępionego papieru. Trzymał papier bardzo ostrożnie za sam róg, jakby bał się, że go pobrudzi… albo nie chciał zostawić na nim odcisków palców.
Cole nachylił się i odczytał wyblakłe pismo.
Jestem winien Cole'owi Blackburnowi połowę udziałów w Kopalniach Śpiącego Psa, ponieważ o jeden raz za dużo przegrałem z nim w karty.
Podpis Abe'a Windsora i data widniały u dołu strony, wypisane starannym, formalnym wiktoriańskim charakterem pisma.
– Rodzina Chen pozwoliła sobie potwierdzić autentyczność tego dokumentu u dwóch specjalistów grafologów, więc nie musisz obawiać się kompromitacji – oznajmił cicho Wing. – Nawet bez pisemnego zaświadczenia dług karciany byłby ważny. Kiedy przedstawisz ten dokument, władze Australii natychmiast uznają twoje roszczenia do kopalń.
Читать дальше