Tana roześmiała się wyobrażając sobie tę sytuację. – Mam szczęście, że mnie się to nie przydarzyło.
– Nigdy nie był sędzią w twojej sprawie?
– Tylko dwa razy. Pracuje w Sądzie Apelacyjnym już od bardzo dawna.
– Chyba tak. Nie jest taki stary, jeśli dobrze pamiętam. Czterdzieści dziewięć, pięćdziesiąt, czy pięćdziesiąt jeden… coś koło tego…
– O kim mówisz?
Sędzia przewodniczący podszedł do nich i znowu uścisnął dłoń Tany. To był dla niej miły dzień i nagle ucieszyła się, że Jack nie przyszedł. Było jej znacznie łatwiej, nie musiała się krygować i przepraszać go za wszystko.
– Rozmawialiśmy o sędzim Carverze.
– Russ? Skończył czterdzieści dziewięć. Chodził ze mną do Standford. – Sędzia przewodniczący uśmiechnął się, – Chociaż muszę przyznać, że był kilka lat niżej. – Tak naprawdę dopiero zaczynał, kiedy sędzia przewodniczący kończył już szkołę, ale ich rodziny przyjaźniły się. – To bardzo miły facet i nadzwyczajnie bystry.
– To niewątpliwie prawda. – Tana powiedziała z podziwem w głosie.
Następna poprzeczka do przeskoczenia. Sąd Apelacyjny. Co za myśl. Może za następną dekadę lub dwie. A tymczasem będzie się cieszyła tym, co ma. Sprawowanie funkcji sędziego Sądu Najwyższego miało być dla niej relaksem. Dawali jej do osądzenia sprawy kryminalne, w których była już rzeczywiście ekspertem.
– To miło z jego strony, że poprowadził dzisiaj moje zaprzysiężenie. – Uśmiechnęła się do wszystkich.
– To sympatyczny facet. – Wszyscy tak o nim mówili, a ona wysłała mu karteczkę z podziękowaniem za to, że poświęcił swój cenny czas by dokonać ceremonii zaprzysiężenia, w tak dla niej ważnej chwili.
Następnego dnia zadzwonił do niej ze śmiechem na ustach.
– Jesteś przesadnie grzeczna. Nie dostałem takiego listu dziękczynnego już chyba od co najmniej dwudziestu lat.
Śmiała się z zakłopotaniem i dziękowała mu za telefon. – To po prostu było bardzo miłe z pana strony. To tak, jakby papież poprowadził ceremonię składania moich ślubów zakonnych.
– O, mój Boże… co za myśl. To właśnie robiłaś cały zeszły tydzień? Odwołuję cię ze stanowiska…
Oboje roześmieli się i gadali jeszcze trochę. Zaprosiła go, żeby wpadł do jej kancelarii przy najbliższej okazji. Ogarnęło ją przyjemne uczucie, kiedy pomyślała, w jakim szacownym gronie przyszło jej pracować. Była teraz jego częścią. Sędziowie, wymierzanie sprawiedliwości i wszystko to razem wzięte. Czuła się tak, jakby wreszcie dotarła na szczyt Olimpu. W pewnym sensie było tu znacznie łatwiej w porównaniu z wnoszeniem do sądu spraw przeciwko gwałcicielom i mordercom, przygotowywaniem taktyki i wreszcie walki, jak na ringu, chociaż to także lubiła. Tutaj musiała mieć zawsze jasny umysł, obiektywne spojrzenie i przeczytać tyle na temat prawa, ile jeszcze nigdy w życiu się jej nie udało. Właśnie siedziała zakopana w stosach książek w swojej kancelarii, kiedy dwa tygodnie później sędzia Carver dotrzymał słowa i wpadł do niej.
– I to ja cię na to skazałem?
Stał na progu drzwi do jej kancelarii i uśmiechał się. Jej asystentka już dawno poszła do domu, a ona marszcząc brwi ślęczała koncentrując się nad sześcioma książkami jednocześnie, porównując paragrafy i analogiczne przypadki w historii sądownictwa. W takiej pozie zastał ją, kiedy cicho wszedł do jej biura. Podniosła głowę z uśmiechem.
– Co za miła niespodzianka. – Szybko wstała i gestem zaprosiła go, żeby usiadł na dużym, wygodnym skórzanym fotelu. – Proszę usiądź. – Spojrzała na niego. Był przystojnym, spokojnym, męskim typem intelektualisty. Nie przypominał wcale przystojnego gracza futbolowego, jakim wydawał się jej Jack. Był znacznie spokojniejszy i silniejszy, w jakiś niezrozumiały sposób. – Wypijesz drinka? – Miała pod ręką ukryty barek na takie okazje jak dzisiejsza.
– Nie, dzięki. Mam za dużo pracy do zrobienia dziś wieczór w domu.
– Ty też? Jak ci się udaje przez to wszystko przebrnąć?
– Nie udaje mi się. Czasami mam ochotę usiąść i płakać, ale w końcu jakoś sobie daję radę. Nad czym pracujesz?
Opisała mu w skrócie sprawę, a on pokiwał zamyślony głową.
– To powinno być interesujące. Być może wyląduje nawet na moim biurku.
Roześmiała się. – Nie masz do mnie zbyt wielkiego zaufania, jeśli uważasz, że złożą apelację od mojego wyroku.
– Nie, nie – wyjaśnił szybko – jesteś po prostu nowa i bez względu na to, co zasądzisz, jeśli im się to nie spodoba, złożą apelację. Może nawet spróbują obalić twój wyrok. Bądź ostrożna i nie dawaj im powodów.
To była dobra rada. Pogadali jeszcze przez chwilę. Miał ciemne, zamyślone oczy, które dodawały mu zmysłowości, nie pasującej jednak do jego powagi. Było w nim wiele kontrastów i to ją właśnie intrygowało. W końcu odprowadził ją, pomagając zanieść sterty książek do samochodu, a potem zawahał się. – Czy mógłbym namówić cię na hamburgera albo coś takiego?
Uśmiechnęła się do niego. Lubiła tego mężczyznę. Nie znała nigdy dotąd kogoś takiego jak on.
– Mógłbyś, jeśli obiecasz mi, że będę w domu wystarczająco wcześnie, żeby jeszcze trochę popracować.
Wybrali BilTs Place w Clement. Było tam skromnie i czysto. W otoczeniu hamburgerów, frytek, mlecznych koktajli i dzieciaków nikt nie mógł podejrzewać kim byli, jak ważne były ich funkcje. Rozmawiali o sprawach, które w ciągu minionych lat przysporzyły im najwięcej kłopotu, porównywali Standford do Boalt i w końcu Tana roześmiała się.
– No dobrze, już dobrze, poddaję się. Twoja szkoła jest lepsza od mojej.
– Tego nie powiedziałem. – Roześmiał się. – Powiedziałem, że mieliśmy lepszą drużynę futbolową.
– To przynajmniej nie jest moją winą. Nie miałam z tym nic wspólnego.
– Właśnie tak mi się jakoś wydawało.
Przebywanie z nim było bardzo odprężające. Mieli wspólne zainteresowania, wspólnych przyjaciół i czas przeleciał im błyskawicznie. Odwiózł ją do domu i miał zamiar się pożegnać, kiedy zaprosiła go na drinka. Był bardzo zaskoczony podziwiając jej piękny dom i zachwycał się, jak wspaniale go urządziła. To prawdziwy raj, który zachęcał każdego gościa do wygodnego usadowienia się na kanapie przed kominkiem i błogiego odpoczynku.
– Jestem tu szczęśliwa. – I naprawdę była szczęśliwa, zwłaszcza kiedy nikt jej nie przeszkadzał. Czuła się natomiast nieswojo, gdy odwiedzał ją tu Jack. Ale teraz, z Russem było jej cudownie. Rozpalił ogień w kominku, Tana nalała mu kieliszek czerwonego wina i rozmawiali o rodzinie i życiu. Dowiedziała się, że dziesięć lat temu stracił żonę i miał dwie córki, które wyszły już za mąż.
– Przynajmniej nie jestem jeszcze dziadkiem. – Russel Carver uśmiechnął się do niej. – Beth studiuje architekturę w Yale, a jej mąż prawo, natomiast Lee jest projektantką mody w Nowym Jorku. Jest w tym naprawdę dobra. Jestem z nich dumny… ale wnuki… – niemal zajęczał, a ona uśmiechnęła się – nie jestem jeszcze gotowy.
– Masz zamiar powtórnie się ożenić? – Ciekawił ją ten mężczyzna. Był naprawdę interesujący.
– Nie. Chyba nie spotkałem nikogo, kto stałby się dla mnie tak ważny. – Rozejrzał się po domu, a potem znowu spojrzał na nią. – Wiesz jak to jest, przyzwyczajasz się do swojego stylu życia. Trudno to wszystko dla kogoś zmienić.
Uśmiechnęła się. – Chyba masz rację. Tak naprawdę chyba nigdy nie spróbowałam. To nie świadczy dobrze o mojej odwadze.
Читать дальше