– Nie usłyszałabyś. Jesteś tak cholernie zajęta i ważna, że nie widzisz tego, co dzieje się wokół ciebie.
To były cierpkie słowa oskarżenia, wiele w nich było złości. Tego wieczoru bez słowa opuściła Tiburon i wróciła do swojego domu. Zadzwoniła do Harry'ego i zanim cokolwiek powiedziała, zaczęła płakać.
– Co się stało, Tan? – Jego głos brzmiał jak głos kogoś bardzo zmęczonego, a ona poczuła się tak, jakby za chwilę miało pęknąć jej serce.
– Nie mogę… Ja… O, Boże, Harry… – Wszystkie stresy ostatnich miesięcy nagle spiętrzyły się. Złość Jacka i to, co powiedział jej tego wieczoru o chorobie Harry'ego. Nie mogła uwierzyć, że on umiera, ale kiedy zobaczyła go następnego dnia podczas lunchu, patrzył na nią bardzo spokojnie i przyznał, że to prawda. Zamarło w niej serce, patrzyła na niego nadal nie wierząc w to, co usłyszała. – To nie może być prawda… to niesprawiedliwe… – Siedziała i szlochała jak małe dziecko, nie mogąc nic dla niego zrobić, wykraść go chorobie. Było w niej zbyt wiele bólu, by komukolwiek pomóc. Podjechał wózkiem do jej krzesła, by objąć ją ramionami. W jego oczach także lśniły łzy, ale był dziwnie spokojny. Wiedział o tym od prawie roku, powiedzieli mu już dawno temu: rany, jakie odniósł, mogły znacznie skrócić jego życie, i tak też się stało. Cierpiał na wodonercze, które trawiło jego ciało krok po kroku. Niewydolność nerek pogłębiała się coraz bardziej. Próbowali wszystkiego, ale jego ciało powoli poddawało się. Patrzyła na niego z przerażeniem w oczach.
– Nie potrafię bez ciebie żyć.
– Ależ potrafisz. – Bardziej martwił się o Averil i dzieciaki. Wiedział, że Tana sobie poradzi. Uratowała mu życie. Ona nigdy się nie poddaje.
– Chcę, żebyś zrobiła coś dla mnie. Zadbaj o Averil. Dzieci są zabezpieczone, a ona ma wszystko, czego potrzebuje, ale Ave nie jest taka przebojowa jak ty, Tan… zawsze była tak bardzo uzależniona ode mnie.
Popatrzyła na niego. – Czy twój ojciec wie?
Zaprzeczył głową. – Nikt nie wie oprócz Jacka i Ave, a teraz ciebie. – Był zły, że Jack jej to powiedział, a zwłaszcza, że zrobił to w wybuchu złości. Teraz chciał, żeby coś mu przyrzekła. – Obiecujesz mi, że zaopiekujesz się nią?
– Oczywiście, że to zrobię.
To było obrzydliwe, mówił tak, jakby wybierał się gdzieś w podróż. Gdy patrzyła na niego, dwadzieścia lat miłości przewinęło się przed jej oczami… pierwszy taniec, kiedy się poznali… lata w Harvardzie i BU… podróż na Zachód… Wietnam… szpital… studia prawnicze… ich wspólne mieszkanie… noc narodzin jego pierwszego dziecka… to było niesamowite, niemożliwe. Jego życie nie skończyło się jeszcze, nie mogło się skończyć. Za bardzo go potrzebowała. Ale po chwili przypomniała sobie serię infekcji pęcherza i nagle zrozumiała, do czego to wszystko prowadziło – on umierał. Zaczęła znowu płakać, a on objął ją. Popatrzyła na niego i załkała.
– Dlaczego?… To niesprawiedliwe.
– W życiu jest cholernie mało sprawiedliwości. – Uśmiechnął się do niej, takim maleńkim, szarym, chłodnym uśmiechem. Nie myślał o sobie, tylko o żonie i dzieciach. Zamartwiał się ich losem już od miesięcy. Próbował nauczyć Averil załatwiać wszystko samodzielnie, ale próby okazały się bezskuteczne. Była kompletnie roztrzęsiona i nie chciała niczego się uczyć, tak jakby w ten sposób mogła powstrzymać nieuchronny, tragiczny finał. Ale nic nie mogło już temu zapobiec. Co dzień stawał się coraz słabszy i wiedział o tym. Przychodził teraz do biura tylko raz albo dwa razy w tygodniu. To dlatego nigdy nie mogła go zastać, kiedy od czasu do czasu wpadała do biura Jacka.
– Jack już zaczyna mnie nienawidzieć. – Wyglądała tak ponuro, że zmartwił się tym. Nigdy nie widział jej w takim stanie. Każde z nich przeżywało trudne chwile. Nadal nie mógł uwierzyć w to, że umrze, ale wiedział, że to prawda. Czuł się jak szmaciana lalka, z której powoli wypadały trociny i któregoś dnia nie pozostanie już nic. I to wszystko. Obudzą się któregoś dnia, a jego już nie będzie. Odejdzie w ciszy. Nie z wrzaskiem i krzykiem, z którymi pojawia się na świecie, ale ze łzą w oku i ostatnim westchnieniem, z którymi przechodzi się do następnego życia, jeśli coś takiego istnieje. Nawet nie wiedział, czy w to wierzy i chyba nie zależało mu na tym. Za bardzo był przejęty i zmartwiony z powodu wszystkich ludzi, których musiał opuścić: partnera, żony, dzieci, przyjaciół. Wszyscy na niego liczyli, a dla niego ta myśl była nie do zniesienia. Jednak w pewien sposób trzymało go to przy życiu, tak jak w tej chwili spotkanie z Tan. Czuł, że zanim odejdzie, musi jej o czymś powiedzieć. Coś ważnego. Chciał, żeby zmieniła swe życie, zanim będzie za późno. I to samo powiedział Jackowi, ale on nie chciał słuchać.
– To nie jest nienawiść, Tan. Posłuchaj, on jest przerażony pracą, która na niego spadnie. Poza tym w ciągu ostatnich miesięcy martwi się mną.
– Mógł przynajmniej coś powiedzieć.
– Kazałem mu przysiąc, że nie powie, więc nie możesz go za to winić. I na dodatek, jesteś teraz ważną osobistością, Tan. Twoja praca jest ważniejsza od jego. Tak się sprawy ułożyły. To jest trudna sytuacja dla was obojga, ale on będzie musiał do tego przywyknąć.
– Powiedz mu to.
– Powiedziałem.
– On mnie obwinia za to, co się stało. Nienawidzi mojego domu, nie jest tym samym człowiekiem.
– Ależ jest.
Harry uważał, że nawet aż za bardzo. Był tak idiotycznie wierny swoim zasadom, żeby do nikogo się nie przywiązywać, żadnych zobowiązań i kontraktów na dłuższą metę. To było puste życie i Harry mówił mu o tym wiele razy, chyba nawet za często. Jack tylko wzruszał ramionami. Podobał mu się ten styl życia, przynajmniej do chwili, kiedy Tana zaczęła nową pracę. To najbardziej go mierziło i nie ukrywał tego przed Harrym. – Może jest o ciebie zazdrosny. To nie jest przyjemne, ale możliwe. W końcu jest tylko człowiekiem.
– A więc kiedy ma zamiar dorosnąć? A może mam zrezygnować?
Rozmowa o zwykłych sprawach przynosiła ulgę, tak jakby ten koszmar był tylko snem, jakby mogła mu zapobiec rozmawiając z nim o czym innym. Zupełnie jak kiedyś… było tak cudownie… łzy pojawiły się w jej oczach na wspomnienie tamtych chwil…
– Oczywiście, że nie musisz rezygnować. Daj mu tylko trochę czasu. – A potem spojrzał na Tanę, zamyślony. – Chcę ci coś powiedzieć Tan. Dwie rzeczy. – Patrzył na nią tak intensywnie, jakby całe jego ciało zamieniło się w płomień, niemal czuła jak jego słowa drążą jej duszę. – Nie jestem pewien co przyniesie kolejny dzień i czy będziesz w pobliżu… czy… Mam ci dwie rzeczy do powiedzenia i to jest wszystko, co chcę ci pozostawić, moja przyjaciółko. Słuchaj uważnie. Po pierwsze, dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Te szesnaście lat mojego życia było prezentem od ciebie. Nie od lekarza czy kogokolwiek innego, tylko od ciebie. Zmusiłaś mnie, żebym wrócił do życia, szedł naprzód… gdyby nie ty, nigdy nie spotkałbym Averil i nie miałbym dzieci…
W jego oczach także błyszczały łzy, a teraz spłynęły po policzkach. Tana była wdzięczna, że spotkali się na lunchu w jej kancelarii. W tej chwili potrzebna im była samotność.
– I tak doszedłem do tej drugiej sprawy. Oszukujesz samą siebie, Tan. Nie wiesz, co tracisz, i nie dowiesz się, dopóki tego nie zasmakujesz. Pozbawiasz się małżeństwa, zobowiązań, prawdziwej miłości… a nie pożyczonej, wynajętej, czy tymczasowej, albo czegoś w tym rodzaju. Wiem, że ten wariat cię kocha, a ty kochasz jego, ale on uparł się, że będzie zawsze wolny, żeby nie popełnić więcej tego błędu. Ale to właśnie jest największy błąd, jaki można popełnić. Wyjdź za mąż, Tan… miej dzieci… tylko to w życiu ma sens… tylko na tym mi zależy… to jedyna ważna rzecz, jaką zostawiam po sobie… Bez względu na to kim jesteś, jeśli tego nie masz i tym nie jesteś i tego nie dajesz, jesteś nikim… żyjesz tylko w połowie… Tana, nie oszukuj siebie samej… proszę…
Читать дальше