– No tak. Opieka nad Olą Johanem to czysta przyjemność – odparła Beret udobruchana i podeszła do kołyski, gdzie Oja leżał wsparty o dwie poduszki, by mógł obserwować, co się dzieje.
Mali wspomniała, że Siverta w tym wieku nie można już było utrzymać w kołysce. Kręcił się tak, że bała się, że wypadnie. Oja był spokojniejszy. Siedział sobie, byle miał w łapce coś do gryzienia. Gdy Beret do niego podeszła, rozjaśnił się w uśmiechu i wyciągnął do niej rączki. Beret bez wahania wzięła go na ręce.
– Ależ on jest podobny do ojca, ten Ola Johan -uśmiechnęła się, przykładając twarz do jego buzi. – Jesteś moim wnusiem. Moją pociechą – dodała, zerkając z ukosa na Mali.
– A ja, babciu? – spytał Sivert, pociągając ją za spódnicę. – Ja nie jestem twoim wnusiem?
Beret poczerwieniała i pogłaskała go szybko po głowie.
– Oczywiście, że jesteś – powiedziała. – Ale już jesteś duży. No i nie jesteś tak podobny do ojca – dodała, odwracając się.
W Mali się zagotowało. Dlaczego ona zawsze musi to powtarzać? Sivert zawsze potem smutniał i pytał, dlaczego babcia tak mówi. Mali nigdy nie umiała podać dobrego wytłumaczenia. Poza tym wszyscy zaczynali się wtedy wpatrywać w obu chłopców z nowym zainteresowaniem i wynajdywać różnice pomiędzy nimi. Musi w końcu o tym porozmawiać z Beret, postanowiła zirytowana.
Wreszcie zasiedli do stołu. Jedzenie bez wątpienia wszystkim smakowało. Sivert pałaszował, aż wreszcie stęknął i położył się na ławie.
– Siedź grzecznie, Sivercie – upomniała go Mali. -Nie kładziemy się przy stole.
– Ale ja tak się najadłem, że nie mogę siedzieć – poskarżył się chłopiec.
– To nie powinieneś tyle jeść – odparła Mali spokojnie. – Usiądź.
– To nic takiego – rzuciła Beret, patrząc na nią dziwnie. – Są gorsze rzeczy niż kładzenie się przy stole…
Znowu zaczyna, pomyślała Mali, czując, jak palą ją policzki. Tak, Beret łatwiej zniesie, że Sivert kładzie się przy stole, niż że ona kładzie się do łóżka z Havardem! Udała jednak, że nie słyszy.
– Usiądź – syknęła do Siverta, który wreszcie usłuchał.
Gdy Mali sprzątała ze stołu, chowając resztki do misek, które miała zanieść do piwnicy, nagle ogarnęła ją fala mdłości, a zimny pot wystąpił na czoło. Zmieszana, przetarła dłonią czoło i napiła się wody. Ale nudności nie ustępowały, a dodatkowo poczuła taki zawrót głowy, że aż oparła się o ścianę. Wzięła szybko kilka misek i wyszła na dwór. Może to jakaś zaraza, pomyślała, odstawiając naczynia, choć nie słyszała, by w okolicy ktoś chorował, a takie wieści rozprzestrzeniały się szybko. Zapach jedzenia uderzył ją nagle i rzuciła się do wyjścia. Nie dobiegła nawet do pralni, gdy zaczęła wymiotować.
Zgięta wpół oparła się o ścianę pralni. Gdy wreszcie była w stanie się wyprostować, przed oczami pojawiły jej się mroczki i wydało jej się, że trawa faluje. Ponownie ogarnęła ją fala mdłości. Zdążyła schować się za pralnię, gdzie ostatnie resztki obiadu wylądowały między gałęziami. Na koniec pluła tylko żółcią. Zeszła na płaski kamień przy strumieniu i przetarła twarz zimną wodą, przepłukała usta i umyła ręce.
Cóż ona podała na ten obiad, pomyślała, siadając na kamieniu. Przecież nie zwymiotowałaby od razu po dobrym obiedzie! Oby kiełbaski nie okazały się zepsute, bo wtedy wszyscy by się pochorowali. Zerknęła za siebie, czy nie ma nikogo w drodze do ustępu, jednak zbocze zasłaniało jej widok. I dobrze, bo znaczyło to, że jej też nikt nie widział. Miała nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja, a kiełbaski były dobre. Przecież zostały i uwędzone, i ugotowane, i nikt wcześniej z ich powodu nie chorował! To na pewno…
Nagle oprzytomniała. Drżącymi, lodowatymi dłońmi zakryła twarz i jęknęła. Pozostali na pewno się nie pochorują, bo jedzenie było dobre. To z nią jest coś nie tak! Jest znowu w ciąży!
Gdy raz to sobie uświadomiła, nie wątpiła dłużej. Myślała o takiej możliwości wcześniej, nawet za pierwszym razem na pastwisku w lipcu. Pocieszała się wtedy, że nadal karmi Oję, a to chroni przed ciążą. A potem po prostu zapomniała, wierząc, że jest bezpieczna.
Nadal karmiła Oję piersią, ale tylko rano i wieczorem. Miała już mniej pokarmu, ale przecież nadal karmiła! Nie mogła zajść w ciążę! Może to jednak nie to, pomyślała zrezygnowana. Po porodzie nie miała krwawienia, co wydawało jej się dziwne, bo po Sivercie wróciło po czterech miesiącach. Oja niedługo kończy osiem miesięcy. Oczywiście te sprawy różnie wyglądały u różnych kobiet, niektórym miesiączka wracała po kilku miesiącach, u innych mógł minąć i rok. Dlatego nie przychodził jej na myśl inny powód.
Który to mógł być miesiąc? Nie miała pojęcia. Jeśli zaszła w ciążę już po pierwszym razie, byłby to drugi miesiąc. Przy poprzednich ciążach zaczynała się czuć źle dopiero po miesiącu. Skoro nie mogła tego obliczyć według krwawienia…
Siedziała, zatopiona w myślach, i nie usłyszała, że ktoś nadchodzi.
– Co się dzieje?
Mali aż podskoczyła, gdy usłyszała za sobą głos Havarda.
– Tak nagle wyszłaś…
– Ja… źle się poczułam – odparła, nie odwracając się. – To pewnie kara za to, że odważyłam się podać kiełbaski w środku tygodnia – zażartowała, próbując się zaśmiać.
Wyszedł jej bardziej szloch niż śmiech. Oparła głowę o podciągnięte kolana. Poczuła, że Havard usiadł koło niej.
– Chora jesteś? – spytał, obejmując ją ramieniem. -Jesteś blada jak kreda – dodał, odgarniając jej wilgotne włosy. – Czoło masz gorące. Masz gorączkę?
– Nie – ucięła Mali. – Po prostu jedzenie mi nie posłużyło. Może się zdarzyć każdemu – dodała ostrym tonem.
Nie odpowiedział. Nadal ją obejmował. Mali zreflektowała się, że powinna już wracać, bo inaczej zaczną jej szukać. Gdyby zobaczyli ją siedzącą tak z Havardem, mieliby powody do plotek. Poczuła, że w całej swojej rozpaczy musi się uśmiechnąć: przecież plotki i tak wkrótce powstaną, gdy wdowa ze Stornes zacznie chodzić z coraz większym brzuchem! Uświadomiła sobie, że nie może do tego dopuścić. Nie może ściągnąć takiego wstydu ani na siebie, ani na synów, ani na Stornes! Musi jak najszybciej wyjść za Havarda. Jeśli ktoś się doliczy, że dziecko zostało poczęte przed ślubem, nie będzie z tego sprawy, gdy już i tak będą małżeństwem.
Zerwała długie źdźbło trawy i zaczęła je nerwowo obracać w palcach.
– Havardzie, ja…
Spojrzała na niego. Jak ma mu to powiedzieć? Poczuła się nagle jak prostaczka. Havard był kimś do zaspokajania jej potrzeb, zawsze to powtarzała. A teraz będzie musiała poprosić go, by się z nią ożenił! Nie wątpiła, że nadal ją kocha. Ale zdawała sobie sprawę, że wolałby usłyszeć jej zgodę na małżeństwo, gdyby nie był to jedyny sposób uratowania jej czci. Teraz też tego pragnęła: by powiedzieć mu „tak", zanim wiedziała to, co wie. Bo przecież go kocha! Na swój sposób…
– Co tam? – spytał Havard, unosząc jej podbródek. – Wyglądasz jak mała dziewczynka przyłapana na kłamstwie.
Nie mógł tego lepiej ująć, pomyślała Mali, zalewając się rumieńcem. Właśnie tak się czuła.
– Ja… jestem w ciąży.
Zapadła cisza. Havard puścił ją i zapatrzył się w potok. Mali nagle poczuła strach ściskający jej gardło. A jeśli on jej nie zachce?
– To dlatego się źle poczułaś? – powiedział w końcu, spoglądając na nią. – Wygląda na to, że ja pierwszy mogę ci pogratulować.
Читать дальше