– To tylko początek – powiedział ojciec. – Ta lista akcjonariuszy nie zawiera najnowszych danych, a raport na temat Farrella jest niekompletny. Bóg raczy wiedzieć, ile jeszcze akcji kupił i na jakie nazwiska. Kiedy ceny naszych akcji podskoczyły, Farrell najwyraźniej zdecydował się na podłożenie kilku bomb w naszych sklepach, żeby obniżyć ich cenę i kupować taniej. A teraz – powiedział, opierając dłonie o jej biurko – przyznasz, że to on stoi za tym, co się nam przydarzyło?
– Nie – powiedziała z kamienną twarzą, ale sama już nie była pewna, czy mówiąc to, zaprzeczała jemu, czy temu, że sama nie była w stanie zaakceptować tego. – Wszystko to są dowody na to, że kupił nasze akcje. Mógł to zrobić z różnych powodów. Może zorientował się, że jesteśmy świetną długoterminową inwestycją i to mogło… mogło wydać mu się zabawne, że zarobi na twojej firmie! – Wstała, czując drżenie kolan i spojrzała na obu mężczyzn. – A od tego jest jeszcze daleka droga do podkładania bomb w naszych sklepach czy mordowania ludzi!
– Dlaczego kiedykolwiek myślałem, że jesteś rozsądna! – powiedział Philip zawiedziony i wściekły. – Ten drań jest już właścicielem ziemi w Houston, którą chcemy mieć, i Bóg raczy wiedzieć, jak wiele jeszcze naszego majątku jest w jego posiadaniu! Już w tej chwili ma wystarczającą ilość udziałów, żeby zdobyć miejsce w naszym zarządzie…
– Zrobiło się już późno – przerwała mu Meredith pełnym napięcia głosem. Zaczęła pakować do teczki papiery do zabrania do domu. – Mam zamiar iść do domu i popracować tam. Ty i Mark możecie kontynuować beze mnie to… to polowanie na czarownice!
– Trzymaj się od niego z daleka! – ostrzegł ją ojciec, kiedy już ruszyła w stronę drzwi. – Jeśli tego nie zrobisz, to może się to skończyć tym, że zaczniesz wyglądać na współkonspiratorkę. Najpóźniej do piątku zgromadzimy wystarczającą ilość dowodów, żeby skierować sprawę do odpowiednich organów…
Odwróciła się, starając się wyglądać wyniośle:
– Do jakich organów?
– Na początek do komisji papierów wartościowych. Jeśli kupił już pięć procent naszych akcji, a jestem pewny, że to zrobił, to naruszył zasady ustalone przez komisję, ponieważ nie powiadomił ich o tym fakcie! A jeśli naruszył to prawo, to policja nie będzie już uważała, że on jest czyściutki jak świeżo spadły śnieg, jeśli przyjdzie do sprawy śmierci tego prawnika czy podkładania bomb…
Meredith wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jakimś cudem udało jej się uśmiechać i wymienić pożegnania z dyrektorami, których spotkała w drodze do garażu. Kiedy jednak znalazła się już za kierownicą samochodu, który dostała od Matta, jej opanowanie prysnęło. Trzymała kurczowo kierownicę w obu dłoniach i wpatrywała się w ścianę garażu. Drżała cała, nie panując nad sobą. Wmawiała sobie, że niepotrzebnie wpadała w panikę, że Matt będzie miał logiczne, rozsądne wytłumaczenie tego wszystkiego. Nie osądzi go w myślach na podstawie tak powierzchownych powodów, absolutnie nie. Powtarzała to sobie bez końca jak śpiewny refren albo jak modlitwę. Powoli przestała drżeć i przekręciła kluczyk w stacyjce. Matt był niewinny, czuła to każdą odrobiną swojej duszy. Ani przez chwilę dłużej nie będzie znieważała go wątpieniem w jego prawość.
Pomimo tego szlachetnego postanowienia niełatwo było jej się pozbyć obaw i złych przeczuć. W chwili kiedy się przebrała, była już tak nieszczęśliwa i przygnębiona, że nie mogła myśleć o niczym innym. Nie wykazując najmniejszej energii do działania, otworzyła teczkę i wyjęła budżet reklamy. Uświadomiła sobie, że bezsensem było próbować brać się do pracy, kiedy była w takim stanie. Mówiła sobie, że gdyby tylko mogła spotkać się z Mattem, zobaczyć jego twarz, spojrzeć mu w oczy, usłyszeć jego głos, uspokoiłaby się, że nie zrobił żadnej z rzeczy, o które oskarżał go ojciec.
Kiedy naciskała dzwonek do drzwi jego mieszkania, w dalszym ciągu wmawiała sobie, że jedynym powodem, dla którego musiała się z nim zobaczyć, była chęć uspokojenia się samą tylko obecnością w pobliżu niego. Chciała powstrzymać swoją wyobraźnię, która nie miała już żadnych zahamowań. Matt umieścił jej nazwisko na liście stałych gości u strażnika na dole i jej wizyta nie była stamtąd zaanonsowana. Drzwi otworzył jej Joe O'Hara. Kiedy ją zobaczył, na jego pospolitej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Szanowanko, pani Farrell! Matt się ucieszy! Nic by go bardziej nie ucieszyło – prorokował i cichszym już głosem, rozglądając się wokół, dodał: – Nic poza tym, gdyby przypadkiem przywiozła pani ze sobą walizkę.
– Obawiam się, że nie zrobiłam tego. – Uśmiechnęła się mimo woli, słysząc tę drażniącą bezpośredniość. Joe był wielofunkcyjnym urządzeniem w kawalerskim życiu Matta. Nie był tylko kierowcą czy ochroniarzem, ale w czasie wolnym od tych zajęć otwierał drzwi gościom Matta, odbierał telefony, a nawet czasem przygotowywał posiłki. Teraz, kiedy była już bardziej oswojona z jego krępą sylwetką i ciemną, złowrogą twarzą, bardziej przypominał jej niedźwiadka, chociaż może śmiertelnie groźnego.
– Matt jest w bibliotece – powiedział, zamykając drzwi. – Przyniósł z biura stertę papierów i pracuje nad nimi, ale nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby mu przeszkodzić, nic a nic! Mam panią do niego zaprowadzić?
– Nie, dziękuję – odparła, rzucając mu uśmiech przez ramię. – Znam drogę.
– Właśnie miałem wyjść na kilka godzin – dodał znacząco i musiała powstrzymać głupi odruch zażenowania, zdając sobie sprawę, czemu przypisywał powód jej wizyty.
Zatrzymała się na chwilę w drzwiach biblioteki, natychmiast podniesiona na duchu i uspokojona jego widokiem. Siedział w skórzanym fotelu. Jedną stopę oparł o przeciwne kolano i czytał dokumenty, robiąc na marginesach notatki. Inne dokumenty były rozrzucone na stojącym przed nim stoliku. Uniósł głowę, zobaczył ją stojącą w drzwiach i nagły magnetyzm jego niespiesznego uśmiechu spowodował, że serce jej zabiło nierówno.
– To mój szczęśliwy dzień – powiedział, wstając i podchodząc do niej. - Myślałem, że nie będziesz się mogła dzisiaj ze mną zobaczyć. Wydawało mi się, że słyszałem coś o tym, że musisz popracować i przespać całą noc bez żadnych przeszkód. Sądzę jednak, że oczekiwałbym zbyt wiele, licząc na to, że przyniosłaś ze sobą jakieś walizki? – dodał, uśmiechając się znowu. Zaśmiała się, ale dla jej własnych uszu zabrzmiało to nieszczerze.
– Joe zapytał mnie o to samo.
– Zdecydowanie powinienem go wylać za impertynencję – droczył się, przyciągając ją w ramiona i całując pożądliwie. Próbowała odwzajemnić ten pocałunek, ale nie było w tym serca i wyczuł to natychmiast. Uniósł głowę i przez chwilę obserwował ją zaskoczony. – Mam nieodparte wrażenie, że myślisz zupełnie nie o tym, co właśnie robimy.
– Wykazujesz się najwyraźniej większą intuicją niż ja. Jego dłonie ześlizgnęły się wzdłuż jej ramion. Cofnął się o krok do tyłu, nieznacznie marszcząc brwi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– To znaczy, że nie jestem tak dobra jak ty w odgadywaniu tego, co się dzieje w twoim umyśle – odpowiedziała z większym naciskiem, niż zamierzała, i nagle uświadomiła sobie, że nie przyszła tu po to, żeby uspokoić się jego widokiem.
Przyszła, żeby usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania.
– Chodźmy do salonu, będzie nam tam wygodniej i będziesz mogła wyjaśnić mi tę ostatnią uwagę.
Читать дальше