_ w porządku, ale słyszałam, że masz jakieś kłopoty z Corinne. Devon rzucił za siebie uważne spojrzenie, lecz Linnet nie podniosła wzroku.
– Czym mogę służyć?
– Nic specjalnego. Po prostu przyszłam jeszcze raz rzucić okiem na tę zieloną wstążkę. Widziałam wczoraj tę twoją małą Angieleczkę i rzeczywiście jest taka ładna, jak mówiłeś. Chociaż Corinne miała jakieś zastrzeżenia. Jak sądzisz, spodoba się mojej Mary
Linn ta wstążka?
– Na pewno. – Devon wyszedł zza kontuaru, ujął Wilmę Tucker pod ramię i poprowadził ją do wyjścia. – Idealnie pasuje do jej oczu.
– Ależ oczy Mary Linn są brązowe – zauważyła z oburzeniem.
– No właśnie. Brąz i zieleń pasują do siebie. -Niemalże wyrzucił ją za drzwi.
– Chyba wezmę te dwa. – Linnet położyła na ladzie dwie bele materiału. – Podoba ci się ten niebieski na koszulę, Devonie?
– Świetny. – Odsunął się od drzwi.
– Ale jeszcze muszę wziąć miarę.
– Po co?
– Żeby ci uszyć koszulę.
Westchnął zrezygnowany i patrzył, jak odrywa wąskie paski ze szmaty utkniętej pod kontuarem.
– Podejdź tu. – Wskazała kominek. – Stań prosto. -Weszła na stołek, by go zmierzyć i odedrzeć niepotrzebne końce pasków płótna.
– Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?
– Oczywiście. To wszystko, czego potrzebuję-odparła
Odwrócił się do niej.
– Mac
Devon drgnął gwałtownie, usłyszawszy głos Corinne
Witaj Corinne
– Dzień Dobry Corinne – Linnet zeszła ze stołka
– Muszę już iść. Zobaczymy się na kolacji, Devonie – zamknęła za sobą drzwi, słysząc jak Corrine pyta
– Co to znaczy „Zobaczymy się na kolacji”?
– Lynna! Lynna! Jesteś tam?
Linnet otworzyła drzwi małemu Jessiemu Tuckerowi Uśmiechnęła się do jego zadartego nosa i piegowatej twarzy. Wtedy z niepokojem zauważyła że w kieszeni chłopca coś się porusza, jakieś żywe stworzenie, które usiłuje wydostać się na wolność.
– Dzień dobry, Jessie.
– No, no. Nawet z samego rana mówisz tak dziwnie.
– To też, a wstałam już dawno.
Zignorował jej odpowiedź i wszedł do środka.
– Jak ci się podoba mój dom?
– Dom jak dom – odparł lekceważąco, siadając na ławce. – Chcesz obejrzeć Sweetbriar?
– Oczywiście, ale nie mam za dużo czasu. Muszę dziś trochę poszyć i zrobić koszulę dla Devona.
– Czemu nazywasz go Devon? On ma na imię Mac.
– A dlaczego ty nazywasz mnie Lynna, skoro mam na mnę Linnet?
Wzruszył ramionami.
– Czasem cię nawet lubię ale czasem wychodzi z ciebie baba.
– Myślę, że mimo wszystko jest w tym ukryty jakiś komplement. Zjem teraz coś i możemy iść.
– Mama kazała mi przynieść ci cały koszyk jedzenia. Powiedziała, że chociaż tyle może dla ciebie zrobić, skoro tu przesiaduję. O co jej chodziło?
– O to, że jesteś niezwykle żywym młodym człowiekiem. Jessie, czy gdy wyjdziemy z chaty, możesz uwolnić to nieszczęsne zwierzę, które szamoce się w twojej kieszeni?
Uśmiechnął się przebiegle.
– Jasne. Będziesz wrzeszczeć, kiedy ci je pokażę?
– Mam nadzieję, że nie. Przypuszczam, że moje obawy są bezpodstawne.
– Taak?
– Zobaczmy, co przysłała twoja matka. Umieram z głodu.
Jessie pokazał jej to wszystko, co uznał za najważniejsze w Sweetbriar. Niewidoczny strumień, ślady jeleni, dwa ptasie gniazda i opuszczoną lisią jamę. Około południa Linnet zostawiła chłopca, by powrócić do chaty i zająć się szyciem. Uśmiechnęła się, widząc ślady czyjejś bytności. Wiedziała, że to Devon. Znalazła dwa worki mąki kukurydzianej, suszone jabłka, koszyk słoniny, boczku i suszonych ryb, a oprócz tego mały garnuszek marynat. Przy kominku wisiały na ścianie cztery zające, a na ziemi piętrzyła się sterta narąbanego drewna. Dotknęła każdej z tych rzeczy, a potem zabrała się do szycia.
Usłyszała pukanie do drzwi i krzyknęła.
– Proszę!
Siedziała na swoim miejscu przy kominku.
– Skąd wiedziałaś, że to ja, a nie ktoś obcy? Powinnaś zamykać drzwi i otwierać je dopiero, gdy się upewnisz, kto za nimi stoi. Mogą znaleźć się tacy, którzy chętnie wykorzystają fakt, że taka ładna dziewczyna siedzi tu sama.
– Dziękuje-.
– Za co mi dziękujesz?
– Powiedziałeś, że jestem ładna.
pokręcił głową.
– Przyniosłem tę Biblię. Co tak ładnie pachnie? Kolacja dla ciebie. Chcesz się najpierw pouczyć czy zjeść?
Jedno i drugie – Uśmiechnął się – Jeśli to smakuje tak jak pachnie, wolę zacząć od jedzenia.
– Zgoda. – Nalała mu pełną łyżkę gęstego gulaszu żelaznego sagana nad ogniem. Przez otwarte drzwi z boku kuchni widać było złoty, chrupiący bochenek świeżo upieczonego chleba. Odcięła słuszną kromkę i posmarowała ją świeżym masłem. Postawiła też na stole kubek zimnego mleka.
– Skąd to wszystko masz? Nie przysyłałem tego mleka, masła, cebuli ani ziemniaków.
_ Dziwna rzecz. Przez całe popołudnie co chwila słyszałam pukanie do drzwi, a gdy je otwierałam, nie było nikogo, tylko koszyki z jedzeniem. To było niezwykle tajemnicze.
– Tak? – zdziwił się z pełnymi ustami.
– W końcu pojawiła się dwójka odważnych, bliźnięta Starków.
– Które? – przerwał jej.
– A ile ich jest?
– Dwa zestawy, a Esther znów spodziewa się dziecka. Wszyscy twierdzą, że to kolejna dwójka. Biedny Doli Stark chyba nie potrafi zrobić nic prócz bliźniąt. No, co z tym jedzeniem?
Eubrown i Lissie powiedziały, że to dla ciebie. Wiedzą, że tu przychodzisz jeść. Tak wiele dla nich zrobiłeś, że w ten sposób chcą ci się odwdzięczyć
Devon przez chwilę milczał zmieszany, a Potem uśmiechnął się..
– Skoro mi tyle zawdzięczają, dlaczego tak pozwalali mi jeść to, co upichcił Gaylon?
– Sądzę, że nawet hojność ma swoje granice, a poza tym wydaje mi się, że ma to coś wspólnego z niezadowoleniem Corinne. – Popatrzyła na niego znacząco ale on wbił wzrok w talerz. – Muszę lepiej poznać tę młodą osobę. Rzeczywiście jest tak niezwykła?
Skrzywił się, odłamując kawał chleba.
– Jeśli zamierzasz się z nią o mnie bić, zawiadom mnie wcześniej. Z przyjemnością popatrzę.
Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
– Wątpię, by do tego doszło. A teraz, jeśli już się dowartościowałeś, może zaczniemy lekcję czytania.
Uniósł brwi, starając się nie roześmiać.
– Jestem gotów.
Otworzyła Biblię i zaczęła się przyglądać starannie wyrysowanemu tam drzewu genealogicznemu.
– No, cóż. Jest tu cała twoja rodzina. Twój ojciec, Slade Rawlins Macalister. Twoja matka, Georgina Symington Macalister…
– Georgina?
– To chyba ładne imię.
– Już nie żyje – powiedział bezbarwnie.
– Przykro mi. A tak, jest nawet data, Zaledwie trzy lata temu, w tym samym roku co twój ojciec. -Popatrzyła na niego – siedział z łokciami opartymi na kolanach, z dłońmi zaciśniętymi w pięści. – A to ty: Devon Slade Macalister.
– Slade? A tak, to imię taty.
– I jak widać także twoje. A to kto? Kevin George Macalister?
– Mój brat.
Nie wiedziałam, że masz brata. Bo nie pytałaś. Możemy już zająć się czymś i przestać rozmawiać o mojej rodzinie?
– Devonie! Daty urodzenia są identyczne! To twój brat bliźniak.
– Zgadza się, jeśli mnie pamięć nie myli. Gdybym wiedział, że tu jest aż tyle napisane, zostawiłbym
Biblię w domu.
_ No dobrze. – Już miała zamknąć książkę, gdy znów coś przykuło jej uwagę. – Cord Macalister. Ciągle słyszę to imię. To musi być twój stryjeczny brat.
Читать дальше