Rozerwałam nogawkę spodni w miejscu, gdzie przebiła ją kula, i stwierdziłam, że Marcus ma rację. Rana nie była groźna. Pocisk nie naruszył kości.
– Muszę ją czymś opatrzyć – powiedziałam. Mój zielony szal okazał się znakomitym bandażem. – Gotowe – dodałam, kiedy było już po wszystkim. – Możesz wstać?
Pomogłam mu się podnieść i, o dziwo, uczynił to bez większego trudu. Zrobił pierwsze niezdarne kroki wsparty na moim ramieniu, po czym uszedł kawałek sam, wrócił do mnie i objął ramionami. Zakręciło mi się w głowie ze szczęścia, kiedy obdarzył mnie ciepłym spojrzeniem.
– Annabello – zaczął – wszystko miało być inaczej. Mieliśmy siedzieć w cieniu drzew i… Teraz nastrój prysł. Jesteś przestraszona i dobrze to rozumiem. Wrócimy do Ystad wzdłuż wybrzeża.
– Wolno ci to uczynić?
– Nie muszę się meldować przed wieczorem. A ty? Nie masz żadnych zajęć?
– Wieczorem muszę pomóc matce – odpowiedziałam z wahaniem.
– W takim razie odprowadzę cię. Porozmawiamy w drodze.
Dosiedliśmy koni. Spojrzałam na Marcusa pytająco.
– Marcus… Sądzisz, że postrzelono cię przypadkowo?
– Nie sądzę – odrzekł, cedząc słowa.
Jechaliśmy wolno ramię w ramię.
– Marcus – spytałam po chwili milczenia – nie uważasz, że już czas, bym dowiedziała się o celu twej wizyty w Ystad? Co się dzieje? Dlaczego się tu zjawiliście? Nie kieruje mną ciekawość, tylko niezręcznie się czuję, kiedy wszyscy wokół mnie znają przynajmniej część sekretu. Nawet ta głupia Flora.
– Masz rację – odrzekł – i tak okoliczności sprawiły, że zostałaś wmieszana w sprawę. Powinnaś przynajmniej wiedzieć, czego się strzec.
Skinęłam głową.
Marcus wahał się dłuższą chwilę. Dobrze go rozumiałam, miał przecież złamać przysięgę milczenia. Nie mogłam jednakże pojąć, dlaczego nie miałby zawierzyć mnie, skoro wśród wtajemniczonych była Flora.
– Wiesz już, że w kraju toczy się walka o władzę – zaczął Marcus. – Pośród rywalizujących stron jest grupka fanatyków, którzy za cel obrali sobie obalenie siłą naszego monarchy. Ich przywódca jest demagogiem.
– Demagogiem?
– Wichrzycielem. Kimś, kto porywa masy, apelując do najgorszych instynktów ludzkich. Ten człowiek o nazwisku Cederwed to fanatyk o magicznej wręcz umiejętności oddziaływania na innych. W jego wzroku, głosie, całej postaci jest coś niezwykle sugestywnego.
– Jaki to ma związek z Ystad?
Marcus nie odpowiedział, tylko spytał nagle:
– Nie sądzisz, że to mógł być on, ten człowiek, który wręczył ci kartkę?
– Nie – potrząsnęłam głową. – Jestem pewna. W tamtym człowieku nie było nic fascynującego.
– W takim razie to nie on. Mówi się, że Cederwed ma niesamowity wpływ na kobiety. Posłuchaj…
Marcus przerwał, czekając, aż dojedziemy do otwartego odcinka wybrzeża. To było cudowne – tak jechać z Marcusem pod jasnym niebem Skåne, mając z jednej strony morze, a z drugiej rozległe połacie pól.
– Jego wysokość król Gustaw IV Adolf i jego małżonka królowa Fryderyka wybierają się do Baden, by odwiedzić swoich krewnych – zaczął wreszcie. – Obawiając się Cederweda, utrzymują trasę i datę podróży w tajemnicy.
– Wyruszą z Ystad?
– Tak. Nie zauważyłaś, że w mieście wzmocniono ostatnio posterunki wojskowe?
– Skoro tak twierdzisz… – Spojrzałam na niego badawczo. – A więc ty i twoja grupa zajmujecie się przygotowaniami do podróży?
– Zgadza się. Doszły nas pogłoski, że Cederwed i jego poplecznicy chcą uderzyć, kiedy król będzie opuszczał kraj.
Przyszła mi do głowy straszna myśl.
– Marcus – jęknęłam – nie powinnam wspominać w tej chwili o jedzeniu, ale czy to właśnie król i królowa spożywać będą posiłek u Fernérów w przyszłym tygodniu?
Marcus uśmiechnął się. Oczy mu błyszczały.
– Taki jest ich zamiar.
– Och, nie…
– Nie bój się. Będziecie miały z matką mnóstwo czasu, by się przygotować.
Nie odpowiedziałam. Nie pora, by zaprzątać sobie tym głowę. Chciałam wiedzieć więcej o zadaniu Marcusa.
– Sądzicie więc, że w Ystad jest szpieg, który zna plany króla?
– Tak uważamy. Nie mamy jednak pewności, słowo „Aldebaran” to nasz jedyny ślad. Nie wiemy zresztą, czy ma ono jakiś związek z królem, ale napaść na ciebie traktujemy bardzo poważnie. – Potrząsnął głową. – A ojciec odesłał mnie tylko dlatego, że bardziej mi zależy na tobie niż na Florze.
– Dokąd król uda się po wyjeździe z Ystad?
– Jeszcze się nie zdecydował. Miał jechać bezpośrednio do Baden, ale ostatnio zaczął wspominać o Kopenhadze. W jednym z tamtejszych teatrów jest ponoć pewna aktorka, do której czuje słabość. Król nie jest uwodzicielem, więc chodzi z pewnością o platoniczny związek. Kiedy aktorka była ze swoją trupą w Sztokholmie, król odwiedzał teatr co wieczór. Przybywał incognito i czekał na nią w przedpokoju, zwanym „wolim okiem”. Obawiamy się, że uczyni to samo w Kopenhadze. To niesłychane, by tak traktować królową.
Przyszło mi coś do głowy.
– Annabello…
– Cicho! Myślę.
– O czym?
– O tym, co powiedziałeś kiedyś o Aldebaranie…
– Co…
– Wspominałeś, co znaczy to słowo. Gwiazda…
– „która postępuje za czymś”. Chodzi o to, po jakich innych gwiazdach ukazuje się nad horyzontem.
– No tak, ale jakie miejsce zajmuje w konstelacji?
– Ach… myślisz o oku Byka?
– Właśnie. Sądzisz, że jest jakiś związek między tym okiem a „wolim okiem” w teatrze?
Marcus zamyślił się.
– Nie przypuszczam – powiedział po chwili – ale to zbadam. W tej sprawie nie może być niedomówień. Pojadę z tobą aż do Ystad i porozmawiam z kimś z mojej grupy. Jeśli nie ma ich na miejscu, pomówię z Fernérem.
– Można mu wierzyć?
Fernér jest gorącym zwolennikiem króla. Mój ojciec nie życzy sobie, by wtajemniczać go w sprawę, ale ja nie uważam tego za właściwe.
– Wypytywał mnie dzisiaj.
– Ach, tak? Myślę, że uraziliśmy jego dumę, nie informując o niczym. Ciężki orzech do zgryzienia… – Westchnął i mówił dalej, jakby głośno wyrażał myśli: – Wyślemy Johana do Malmø, niech Lehbeck zdecyduje, co zrobić z „wolim okiem”. Powinni odradzić królowi wyprawę do Kopenhagi. – Uśmiechnął się nagle. – Dość już o królewskich problemach – dodał miękko – zatrzymajmy się tu na chwilę. Mam ci tyle do powiedzenia.
Rozglądnęliśmy się. Miejsce nie było najwłaściwsze, nie osłonięte i dobrze widoczne ze wszystkich stron. Przed nami rozpościerało się miasto.
– Nie – zdecydował – nie tutaj.
– Muszę wracać do matki – rzekłam niepewnie. – Czy nie moglibyśmy…
– Spotkać się później? Jeśli tylko dostanę przepustkę. Jakże chciałbym wrócić do Ystad, większy tu ze mnie pożytek niż tam, na spokojnej wsi! – Spojrzał na mnie przeciągle. – Spotkamy się jutro wieczorem?
– Tak – zgodziłam się ochoczo. – Marcus… możesz zdobyć łódź? Nigdy nie pływałam łodzią, tak chciałabym powiosłować…
– Zdobędę łódź – odrzekł ze śmiechem. – Bądź pewna. Przyjdę po ciebie jutro, o ósmej wieczorem, choćbym miał zdezerterować!
Ruszyliśmy dalej w lepszych nastrojach, myśl o kolejnym spotkaniu dodawała nam otuchy. Nagle przypomniałam sobie słowa Flory.
– Marcus?
– Tak?
– Spotkałam dzisiaj Florę. Powiedziała coś… ohydnego…
– Zawsze to robi. Cóż mówiła tym razem?
Читать дальше