Muszę z nią porozmawiać o Anglii – pomyślała Gizela. – Być może pewnego dnia nakłonię papę. by wystąpił w Londynie.
Występ ojca znowu został nagrodzony burzliwymi brawami. Wiedeńska prasa ogłosiła go jednym z największych skrzypków wszechczasów, a sporo osób przyszło na przedstawienie głównie dla niego. Na scenę rzucano kwiaty, a Gizela wiedziała, że ojciec otrzyma tuziny zaproszeń na kolacje.
W końcu przyszedł po nią do loży, a kiedy razem wychodzili, myślała, że nie licząc Miklosa, nie mogłaby mieć bardziej przystojnego i eleganckiego partnera.
W wieczorowym stroju, pelerynie podbitej czerwonym atłasem, błyszczącym cylindrze i z laseczką zakończoną złotą rączką zwracał na siebie uwagę mijających ich kobiet, wpatrzonych weń rozmarzonymi oczami.
Ale on widział tylko córkę.
– Przepraszam cię za spóźnienie, ale wiesz… bisowałem cztery razy – powiedział.
– Myślałam, że publiczność zażąda piątego – odparła.
– Tego chciał asystent reżysera, ale ja zawsze wolę pozostawić w ludziach niedosyt, a tę zasadę stosuję nie tylko do poszczególnych osób, ale i do tłumu!
Kiedy to mówił, wiedziała, że jest w znakomitym nastroju. Śmiał się ze wszystkiego, nawet z własnych dowcipów. Zeszli po schodach do marmurowego przedsionka, a gdy wsiadali do powozu, rozległy się owacje. Na mistrza oczekiwał tłum wielbicieli, byli wśród nich również biedniejsi wiedeńczycy, którzy zawsze wieczorem stali przed teatrem, chcąc zobaczyć z bliska kogoś znanego i ważnego.
Paul Ferraris pomachał im ręką, a kiedy powóz ruszył, Gizela z uśmiechem powiedziała:
– Papo, Johann Strauss uważany jest za muzycznego króla Wiednia. Wkrótce może być o ciebie zazdrosny!
– Wątpię. Nie aspiruję do komponowania takiej muzyki, którą on nakłonił cały świat do tańca.
Powóz nie wiózł ich długo. Wysiedli pod jasno oświetlonymi drzwiami, na których widniał herb z magicznym nazwiskiem JOHANN STRAUSS.
Po raz pierwszy tego wieczoru pojawił się na ustach Gizeli radosny uśmiech, gdy Paul Ferraris wprowadził ją do sali tańca, misternie zdobionej, z balkonem przez całą długość i podestem dla orkiestry w głębi.
Pośrodku na polerowanym parkiecie tańczyły już pary, a wzdłuż ścian przy stołach siedziała, jak sądziła Gizela, towarzyska śmietanka Wiednia.
Wszystkie kobiety były wytwornie ubrane, większość miała na włosach diademy, a niektóre lśniły od biżuterii.
Gizela omiotła wzrokiem twarze i, zdumiona, dostrzegła na nich grubą warstwę pudru i poczernione tuszem brwi.
Obojgu wskazano stół, przy którym mogli obserwować i orkiestrę, i tańczące pary. Ojciec zamówił smaczne danie, butelkę czerwonego wina, po czym wstał mówiąc:
– Teraz, moja droga, zatańczysz w Mieście Muzyki pierwszego walca, a gra go orkiestra pod dyrekcja samego króla walców!
Mówiąc to patrzył na orkiestrę, a Gizela po raz pierwszy zobaczyła Johanna Straussa – syna.
Na pierwszy rzut oka wydawał się młodym i przystojnym mężczyzną. Miał gęste, duże wąsy i bokobrody sięgające podbródka. Gdy mu się przyjrzała, wydał jej się starszy, ale była pewna, że miał urok, dzięki któremu mógł uchodzić za zdobywcę serc niewieścich.
Ojciec czekał na parkiecie i gdy objął ją ramieniem poczuła wyrzuty sumienia, bo przecież to nie pierwszy, ale drugi raz tańczyła w Wiedniu walca. Tak mocno zatęskniła za Miklosem, że przez chwilę nie mogła poruszać się swobodnie. Potem jednak melodyjny taniec zawładnął nią całkowicie. Strauss dyrygował. Grano Nad pięknym, modrym Dunajem. Utwór ten uznawany był za jego najlepszą kompozycję i największy sukces.
Historia tego walca była romantyczna jak sam Strauss. Pierwsze wykonanie przeszło bez echa, tylko jeden raz bisowano, po czym utwór został zapomniany. Dopiero szesnaście lat później, podczas występów dla Napoleona III i cesarzowej Eugenii na wystawie w Paryżu, Strauss zdecydował się zagrać tę melodię ponownie. Rezultatem była owacja i sukces, który usunął w cień wszystko, co dotychczas osiągnął. Sprzedano milion egzemplarzy pierwszego wydania nut. Gizela dowiedziała się, że walc ten był atrakcją, kiedy Strauss występował przed królową Wiktorią w Covent Garden.
Tańcząc, Gizela miała wrażenie, że jej stopy nie dotykają podłogi, że unosi się w powietrzu. Przytłaczała ją jednak świadomość, iż to nie Miklos, lecz ojciec obejmuje ją ramieniem. Krążąc tak w walcu, czuła, że ta muzyka wyraża miłość jej serca; ciekawe, czy Miklos, gdziekolwiek się znajduje, odczuwa to samo.
Wrócili do stołu i Gizela, aby zrobić przyjemność ojcu, powiedziała:
– Dziękuję ci, papo. Było wspaniale! Na zawsze zapamiętam mój pierwszy walc Nad pięknym, modrym Dunajem.
– Musisz to powiedzieć Johannowi Straussowi – odparł. – Jeśli nie dzisiaj, to na pewno spotkasz go tutaj w przyszłości, oczywiście jeśli będę z nim współpracował.
Z lekkim wahaniem spytała:
– Ale nie… w takim miejscu jak… to, papo, prawda? – Nie, oczywiście, że nie. Będę przychodził tylko do teatru.
Kiedy mówił, po drugiej stronie sali wybuchnęła salwa śmiechu. Właśnie weszło kilku oficerów w kolorowych mundurach. Ze sposobu, w jaki mówili, i z głośnego śmiechu wywnioskowała, że byli już po kilku kieliszkach. Ojciec spojrzał w ich stronę i skrzywił się:
– To Niemcy! Ci zawsze postarają się, by hałaśliwym zachowaniem zwrócić na siebie uwagę.
Miało się to potwierdzić jeszcze tego wieczoru.
Kiedy Gizela i jej ojciec jedli kolację, sala wypełniła się po brzegi. Niektórzy stali przy wejściu, w nadziei, że zwolni się miejsce przy stoliku.
Muzyka była zachwycająca, wesoła i tak pociągająca, że ten tłumek pod ścianą nie dziwił Gizeli.
Niemieccy oficerowie nie potrzebowali żadnej zachęty. Wznosili toast za toastem i bawili się do tego stopnia hucznie, że ich śmiechy zagłuszały orkiestrę. Gizela doszła do wniosku, że to typowe dla dowcipnych Austriaków: akceptować tych hałaśliwych Niemców, gdyż ich specyficzna wylewność potęgowała zabawę innych gości.
Ojciec dopijał kawę, a kiedy orkiestra zaczęła grać innego znanego walca Straussa, powiedział:
– Jestem pewien, że tak jak ja, nabrałaś nowych sił, aby znowu zatańczyć.
– Oczywiście, papo – uśmiechnęła się. – Miałam nadzieję, że mnie poprosisz.
Właśnie miała wstać, kiedy nagle pojawił się przy niej mężczyzna. Trzasnął obcasami, a ona ze zdumieniem spojrzała na niemieckiego oficera, który dotarł aż tutaj z przeciwnej strony sali.
– Czy mogę mieć przyjemność zatańczyć z panią, Flaulein ? – spytał z gardłowym akcentem.
– Dziękuję panu – odpowiedziała wyborną niemczyzną. – Ale teraz tańczę z moim ojcem.
Oficer roześmiał się niegrzecznie. Był to młody mężczyzna o ostrych rysach twarzy i ruchach pozbawionych elegancji, typowych dla wielu Niemców. Niezbyt miłą ma twarz, pomyślała Gizela, widząc na jego policzkach blizny, które z pewnością miały związek z pojedynkami. Oficerowie niemieccy słynęli z nich. Brawura świadczyła, być może, o ich odwadze, lecz nie dodawała urody ich twarzom.
– Z ojcem? – spytał drwiąco. – Tańcząc z ojcem marnuje pani tylko swoją urodę i grację.
Mówił impertynencko. Zanim odezwała się, Ferraris zareagował ostro:
– Dosyć tego! Moja córka już powiedziała panu, że będzie tańczyć ze mną!
– Ale ja chcę, żeby tańczyła ze mną. Chodź! I wyciągnął do niej rękę.
Gizela cofnęła się. – Nie, dziękuję panu! Nie życzę sobie tańczyć z panem!
Читать дальше