Istniał tylko jeden powód, dla którego mógł wypytywać o jej stan. Całą siła woli starała się opanować rozdygotane nerwy.
– Na Boga. sir, chciałabym – zobaczyć mego brata – Jeśli pozwolisz – dodała chłodnym tonem, który miał ukryć ogarniającą ją panikę. Pytał, czy jest zamężna, bo jeśli nie, miał zamiar szybko wydać ją… to znaczy Beatrix, za mąż. I to najpewniej za siebie!
Nie raczył odpowiedzieć: wzruszył tylko ramionami i powrócił do rozmowy z jej ojcem.
Bezczelny to, pomyślała raz jeszcze. Nikczemny łobuz. Żeby zadawać osobiste pytania, a potem bez słowa odwracać się do niej plecami… Z drugiej strony jednak Linnea odczuła tak wielką ulgę, że nie jest już obiektem jego zainteresowania, iż trudno jej było się poruszyć. Wypuściła długo wstrzymywany oddech i odważyła się spojrzeć na babkę, ale nie znalazła na jej twarzy otuchy, której szukała. Na twarzy babki gościł ten sam wyraz trwogi, co na obliczu ojca.
Lady Harriet wiedziała tak samo dobrze jak wszyscy inni w wielkiej sali, o co chodziło pytającemu, a jej widoczny strach tylko potwierdził najgorsze obawy Linnei. Ten człowiek zamierzał pojąć Beatrix za żonę… ten człowiek, który przyczynił się do klęski wojsk Stefana i zmiażdżył armię Maynarda. Zamierzał wzmocnić swe prawa do Maidenstone żeniąc się z biedną Beatrix, najstarszą córką.
Norma musiała szarpnąć Linneę za rękaw, żeby ta wreszcie drgnęła. Niemal ciągnięta przez niańkę, przeciskała się przez obserwującą ją uważnie ciżbę. Dopiero kiedy z głuchym stukiem zamknęły się za nimi ciężkie drzwi i znalazły się w zacisznym schronieniu niewielkiej spiżarni. Linnea odważyła się pomyśleć o tym, co wydawało się nie do pomyślenia.
Miał zamiar się z nią ożenić… to znaczy nie z nią, lecz z Beatrix. Dzięki Bogu, że naprawdę nią nie była!
Jednakże poczucie ulgi szybko ustąpiło miejsca współczuciu. Biedna Beatrix.
– Czego będziemy potrzebowały? – odezwała się Norma. – Szczawiu, oczywiście. I może kamfory?
Linnea zmarszczyła w skupieniu czoło, próbując stłumić w sobie niepokój o los swój i bliźniaczej siostry.
– Tak, do tego korę brzozową i lipową maść, żeby oczyścić rany. I może jakieś zioła na uspokojenie rannego. Aha, będziemy tez potrzebowały jakichś szmat, żeby go umyć.
Zabierały z półek odpowiednie dzbanki i naczynia, podczas gdy Linnea zastanawiała się, czego jeszcze mogą potrzebować poza igłą i nicią do zszycia otwartych ran. Znajoma ciasnota spiżami – wąskie półki z różnego rodzaju zapasami, nieco duszny zapach małego zamkniętego pomieszczenia – dawały namiastkę poczucia bezpieczeństwa.
Nie czas było jednak korzystać ze schronienia. Choć tam na zewnątrz świat stanął do góry nogami, Linnea wiedziała, że nie może przed nim uciec. Przede wszystkim należało zadbać o Maynarda, a potem dopiero przejmować się Beatrix i strasznym losem, jaki ją czekał. W tym momencie niebyła w stanie myśleć o siostrze, równocześnie zachowując przytomność umysłu.
Znalazły Maynarda w kącie baraku; leżał na twardej pryczy, by) przy nim tylko giermek i stajenny. Giermek zdążył już nanosić wody, a stajenny porozcinał na Maynardzie ubranie robiąc dostęp do ran. Poza tym i podaniem rannemu wody do picia, nic nie zostało uczynione, by ulżyć jego cierpieniom.
Krew zmieszana z błotem oblepiała mu ciało czarną skorupą. Do otwartego baraku cisnęły się roje much; giermek odganiał je znad ciała; rannego.
– Odsuńcie się – poleciła obu mężczyznom Norma, stawiając koszyk na ziemi. Z posępną miną na zwykle pogodnej twarzy obejrzała się na Linneę. – Źle z nim – szepnęła, jakby chciała ukryć ten fakt przed zmasakrowanym człowiekiem, który leżał przed nimi bez zmysłów.
Linnea musiała przyznać, że rzeczywiście było źle. Właściwie beznadziejnie. Wciąż jednak żył. Jego pierś unosiła się w płytkim, nierównym oddechu, a wszelkie krwawienia powstrzymywała gruba warstwa zaschniętej krwi.
Niestety, trzeba było zmyć tę brudną skorupę.
– Przytrzymaj mu nogi. na wypadek gdyby się szarpał – rozkazała Linnea stajennemu, zastanawiając się równocześnie, od czego zacząć. Zawsze wykazywała zdolności do pielęgnowania chorych, ale nigdy dotąd nie miała do czynienia z tak poważnymi ranami. Spojrzała na giermka, któremu oczy dosłownie wychodziły z orbit. – Frayne, usiądź przy jego głowie.
Bez ociągania zabrały się z Normą do pracy.
Prawa ręka bytu złamana, i to paskudnie, Obie kości przedramienia sterczały przez skórę, ale to obrażenie przynajmniej nie zagrażało życiu. Nad brwią widniał ogromny siniak, a powieka spuchła tak, że w ogóle nie było widać oka. Wiedziała, że rany głowy bywają bardzo niebezpieczne, jedynym wyjściem były okłady na opuchliznę i modlitwy.
Ale straszliwa rana w prawym boku…
– Lanca przeszła przez kolczugę. Ściągnęła go z konia – powiedział giermek jąkając się z przejęcia. Usta mu drżały, jakby znów miał przed oczyma przerażającą bitwę.
Linnea zacisnęła szczęki starając się okiełznać wyobraźnię, która i jej podsuwała straszne obrazy. Walka, Przekleństwa. Krew i krzyki z niewyobrażalnego bólu. Ludzie padający w agonii.
Nigdy nie lubiła brata, ale to dla nich walczył, dla całej rodziny, więc i dla niej – Nie chciała pozwolić mu umrzeć. Postanowiła zmusić go do życia!
Bała się, że strach jej w tym przeszkodzi, więc szukała w sobie siły, która, tylko gniew mógł wzbudzić.
– Kto mu to zrobił? Widziałeś, jak to się stało? Potrafiłbyś rozpoznać łotra, który go okaleczył?
– O tak. To on. Nowy lord.
Linnea podniosła głowę i zastygła bez ruchu, przerywając mycie rozdartej piersi Maynarda. Nowy lord. Axton de la Manse. Miecz, który wisiał mu u pasa… Zadrżała, zdjęta przerażeniem. Omal nie zabił Maynarda. Teraz ma poślubić Beatrix. Z pewnością dobry Bóg do tego nie dopuści.
Przyszpiliła giermka zimnym spojrzeniem, bo wydało jej się, że mówi tonem bliskim podziwu o człowieku, który próbował zabić jego pana.
– Nadejdzie dzień, że Maynard się zemści – obiecała sama żądna zemsty. – Pokona tego łajdaka…
– Za pozwoleniem, lady Beatrix, ale to potężny wojownik. Nie zdaje mi się. żeby którykolwiek z rycerzy w Maidenstone mógł się z nim zmierzyć.
Gdyby nie to, że Maynard się poruszył, bo zmywając zaschłą krew dotknęła szarpiami żywego ciała, Linnea pewnie by przyłożyła Frayne'owi w ucho. Jak śmiał wychwalać bojowe zalety tego bezlitosnego potwora?! Doprawdy, mówił tak, jakby podziwiał tego łotra!
Przez następnych kilka minut obie kobiety były zbyt zajęte pracą by się w ogóle odzywać. Maynard nie był przytomny, w każdym razie nie miał świadomości, co się dzieje. Nie znaczyło to jednak, że bezwładnie poddawał się ich zabiegom: wszyscy czworo musieli wytężyć siły, by go utrzymać, kiedy Linnea opatrywała rany. Obmyła mu bok i nasmarowała maścili wierzbowo – lipową, po czym przewiązała. płótnem – Szycie odłożyła na później. Na razie wystarczyło go umyć i powstrzymać krwawienia.
W następnej kolejności zajęła się jego nieszczęsnym, zdruzgotanym ramieniem. Patrząc na nie musiała z całych sił powstrzymywać odruch wymiotny. Norma oczyściła rozdartą skórę i usunęła odłamki kości, podczas gdy Linnea usiłowała podjąć decyzję co do dalszego postępowania.
Odjęcie ręki nie wchodziło w rachubę. Po prostu nie byłaby w stanie zrobić czegoś podobnego. Poza tym istniała szansa, że ramię się zagoi.
Zacisnęła zęby w wyrazie całkowitej pewności.
Читать дальше