— E, no pewnie!
Chłopak podniósł przeglądarkę do oczu, po czym zarumienił się jeszcze bardziej.
— Proszę pana, to nie robomuł, tylko dziewczyna… i ona jest zupełnie…
Sierżant sięgnął błyskawicznie i nacisnął guzik w obudowie przeglądarki. Coś w jej wnętrzu strzeliło i chłopak znieruchomiał, jakby tknięty paraliżem. Nie zareagował, kiedy sierżant wyjął mu ze zmartwiałych palców małe urządzenie.
— Weź to pióro — polecił sierżant i palce chłopca zaciśnęły się posłusznie na obsadce. — A teraz podpisz ten formularz, o tu, gdzie „podpis rekruta”…
Pióro zaskrzypiało na papierze i w tej samej chwili rozległ się przeraźliwy krzyk.
— Charlie! Co robicie mojemu Charliemu! — zawodziła niemłoda już, siwowłosa kobieta; biegnąc co sił w ich stroń.
— Pani syn służy teraz ku chwale Cesarza — odparł sierżant i przywołał skinieniem ręki zrobotyzowanego krawca.
— Nie! Tylko nie to! — błagała kobieta, czepiając się ręki sierżanta i skrapiając ją obficie łzami. — Straciłam już jednego syna, czy to nie wystarczy?… — Spojrzała w górę przez łzy zalewające jej oczy i zamrugała z niedowierzaniem.
— Ależ… ależ to ty, moje dziecko! Mój Bill wrócił do domu! Nawet z tymi zębami, bliznami, z jedną ręką czarną, a drugą białą, z tą sztuczną stopą — to ty, Bill! Matka zawsze pozna swoje dziecko! Sierżant zmarszczył z namysłem brwi.
— Możliwe, że ma pani racje — powiedział. — Tak mi się wydawało, jakbym skądś znał nazwę tej planety.
Krawiec skończył tymczasem pracę. Papierowy mundur czerwienił się w blasku słońca, a grube na jedną molekułę buty błyszczały oślepiająco.
— Do szeregu! — ryknął Bill i nowy rekrut przesadził jednym susem kamienny murek.
— Billy, Billy! — łkała kobieta. — To twój młodszy brat, Charlie! Nie weźmiesz przecież swego braciszka do wojska, nie weźmiesz, prawda?
Bill pomyślał o swojej matce, o swoim młodszym braciszku Charliem, a potem o miesiącu, o jaki za każdego zwerbowanego rekruta zostanie skrócona pozostająca mu do odbycia służba i wiedział już, co ma odpowiedzieć.
— Oczywiście, że wezmę.
Zagrzmiały fanfary, rozległ się równy łoskot żołnierskich butów, matka, jak to zawsze czynią matki, zaniosła się płaczem, a mały oddział ruszył pod górę zakurzoną drogą i zniknął w blasku zachodzącego słońca.
Koniec