Harry Harrison - Bill, Bohater Galaktyki

Здесь есть возможность читать онлайн «Harry Harrison - Bill, Bohater Galaktyki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Rebis, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Bill, Bohater Galaktyki: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bill, Bohater Galaktyki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Bill, Bohater Galaktyki Bill, Bohater Galaktyki

Bill, Bohater Galaktyki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bill, Bohater Galaktyki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Potężna ręka opadła bezwładnie, złowieszcze, czerwone oczy patrzyły niewidząco przed siebie.

— Ten cholerny skurczybyk umarł w najmniej odpowiednim momencie — powiedział z niesmakiem Bill. Po krótkim namyśle posmarował kciuk nieboszczyka atramentem i przyłożył go do kartki.

— Sanitariusz! — zawołał. Szereg zwinął się w koło, by sanitariusz mógł stanąć przy Billu. — Co z nim?

— Martwy jak trup — oznajmił medyk po rutynowym badaniu.

— Tuż przed śmiercią zapisał mi swoje kły, o, tutaj, widzisz? Były specjalnie hodowane i kosztują masę forsy. Dadzą się przeszczepić?

— Pewnie, jeżeli w ciągu najbliższych dwunastu godzin uda się je wyciąć i zamrozić.

— Nie ma problemu, weźmiemy ciało ze sobą. — Spojrzał groźnie na niosących nosze żołnierzy i pogłaskał kolbę atomowej strzelby. Protestów nie było. — Dajcie tu tego podporucznika.

— Kapelanie — powiedział Bill podsuwając mu kartkę z notesu. — Chce tu mieć podpis oficera. Tuż przed śmiercią ten żołnierz podyktował mi swoją ostatnią wole, ale był zbyt słaby, żeby się podpisać, więc odcisnął tutaj swój kciuk. Napisze mi pan pod spodem, że widział pan, jak on to robił i że wszystko odbyło się tak, jak powinno. Potem pan to podpisze swoim imieniem i nazwiskiem.

— Ale… Nie, nie mogę, synu. Przecież nie widziałem, jak ten nieszczęśnik odciskał ślad swego kciuka i grlmgrhrrr…

Kapelan powiedział „grimgrhrrr”, ponieważ Bill wsadził mu w usta lufę pistoletu i obracał ją z wolna trzymając palec na spuście.

— Strzelaj — doradził sierżant kawalerii, a trzej będący najbliżej żołnierze zaklaskali z podziwu. Bill nieśpiesznie wycofał pistolet.

— Cieszę się, że mogę ci pomóc — oświadczył kapelan, chwytając pośpiesznie za pióro.

Bill przeczytał uważnie dokument, chrząknął z zadowoleniem i odszukał w szeregu więźniów sanitariusza.

— Jesteś ze szpitala? — zapytał.

— Tak jest i jak do niego wrócę, to już za żadne skarby świata z niego nie wyjdę. Takie już moje cholerne szczęście, że urządzili te zasadzkę akurat wtedy, kiedy była moja kolej zbierania rannych.

— Słyszałem, że nie wywożą stąd rannych, tylko łatają ich na miejscu i wysyłają z powrotem na linię?

— Dobrze słyszałeś. Bardzo trudno będzie przeżyć tę wojnę.

— Ale muszą chyba trafiać się zbyt ciężko ranni, żeby wracać do walki? — nie ustępował Bill.

— Ech, te cuda współczesnej medycyny — westchnął sanitariusz, żując kawałek suszonego mięsa. Albo jesteś trup, albo po kilku tygodniach wracasz na pierwszą linie.

— A jak komuś odstrzelą rękę?

— Mają całą lodówkę rąk. Przyszywają nową i wio, z powrotem do oddziału.

— A co ze stopami? — pytał dalej coraz bardziej zaniepokojony Bill.

— Słusznie, zupełnie zapomniałem! Mają niedobór stóp. Tak wielu chłopaków leży bez stóp, że już w mają ich gdzie kłaść. Mieli właśnie zacząć wysyłać niektórych na inne planety.

— Masz jakieś pastylki przeciwbólowe? — zapytał Bill, zmieniając temat. Sanitariusz wyciągnął białą butelkę.

— Weźmiesz trzy i możesz się śmiać, kiedy ci będą ucinać głowę.

— Daj mi trzy.

— Aha, jakbyś gdzieś przypadkiem zobaczył faceta z odstrzeloną stopą, to zawiąż mu coś mocno nad kolanem, żeby powstrzymać upływ krwi.

— Dzięki, kolego.

— Nie ma o czym mówić.

— Chodźmy już — odezwał się sierżant kawaleni. — Im szybciej, tym lepiej.

Gęstą mgłę przecinały co rusz błyskawice atomowych wybuchów, a grząskim gruntem wstrząsały eksplozje ciężkich pocisków. Poruszali się równolegle do linii ognia, aż wreszcie doszli do miejsca, w którym kanonada prawie zupełnie ustała. Bill, jako jedyny mogący się swobodnie poruszać, przeczołgał się naprzód w celu dokonania rekonesansu. Linie nieprzyjaciela wyglądały na słabo umocnione i wkrótce znalazł miejsce, które najlepiej nadawało się na dokonanie przeskoku. Obwiązał sobie nogę nad kolanem mocnym sznurkiem, zdjętym z jednej z paczek z żywnością, skręcił go mocno przy pomocy jakiegoś kija i połknął pastylki. Potem skrył się za gęstą kępą krzaków i wrzasnął na cały głos:

— Prosto przed siebie, a potem w prawo przy kępie! Biegiem!

Pognał jako pierwszy, a po chwili, kiedy już był pewien, że reszta go widzi, skręcił między drzewa.

— A to co? — zawołał. — Chingersi!

Usiadł opierając się plecami o chropowaty pień, wycelował starannie i odstrzelił sobie prawą stopę. — Ruszać się! — wrzasnął i słyszał, jak jego ludzie pędzą co sił przez zarośla. Wystrzelił parę razy w powietrze, po czym stanął na zdrowej nodze. Strzelba okazała się zupełnie skuteczna, tym bardziej że wcale nie musiał daleko kuśtykać. Dwaj żołnierze, najwidoczniej nowi, bo inaczej zastanowiliby się nad tym, co robią, wybiegli na przedpole i pomogli mu zejść do okopu.

— Dziękuję, koledzy — wydyszał, osuwając się na ziemię. — Wojna to naprawdę piekło.

22.

Wojskowa muzyka wróciła echem od wzgórza, odbijając się od kamienistych występów i umilkła w kojącym cieniu zielonych drzew. Zza zakrętu wyłonił się kroczący dumnie w kłębach kurzu pochód, prowadzony przez wspaniałego robota — orkiestrę. Słońce błyszczało w złotych blachach jego kończyn i odbijało się w wypolerowanych powierzchniach grających donośnie instrumentów. W ślad za nim toczył się z klekotem niewielki oddział robotów pomocniczych, na samym zaś końcu, brzęcząc podskakującymi mu na piersi medalami, maszerował samotny, szpakowaty sierżant. Chociaż droga była równa, sierżant potknął się nagle i zaklął z wprawą, jakiej mógł nabyć tylko podczas długich lat służby.

— Stać! — rozkazał.

Oddział posłusznie stanął, on zaś oparł się o biegnący równolegle do drogi, kamienny murek, podwinął prawą nogawkę i dał znak małym gwizdkiem. Jeden z robotów podjechał pośpiesznie, wręczając mu spore pudło z narzędziami. Sierżant wyjął z pudła płaski klucz, dokręcił obluzowaną nakrętkę w stawie swej sztucznej stopy, a następnie kapnął do niej trochę oleju i opuścił nogawkę. Kiedy wyprostował się, zobaczył bysiowatego, wiejskiego chłopaka, który prowadząc robomuła, zbliżał się do murku odgraniczającego pole od drogi, kończąc głęboką orkę.

— Piwo! — warknął sierżant. — I „Lament Kosmonauty”!

Robot — orkiestra rozpłynął się w rzewnych tonach starej melodii, a kiedy robomuł doszedł do krawędzi poła, na murku stały już dwa zaparowane kufle zimnego piwa.

— Fajnie gra — powiedział chłopak.

— Łyknij sobie ze mną piwa — zaprosił go sierżant, wsypując do jednego kufla biały proszek z ukrytej w dłoni torebki.

— Pewno, że se łyknę, gorąc dzisiaj, jak cho… jak nigdy.

— Powiedz „cholera”, synu. Nie bój się, słyszałem już parę razy to słowo.

— Mamusia nie lubi, jak przeklinam. O, ale pan masz długie zęby!

Sierżant pogładził palcem jeden ze swoich kłów.

— Taki duży chłop jak ty powinien od czasu do czasu trochę sobie poprzeklinać. Gdybyś był żołnierzem, mógłbyś mówić „cholera”, albo nawet „jasna cholera” ile razy zechcesz.

— Nie wiem, czy chciałbym coś takiego mówić — powiedział chłopak, rumieniąc się pod opalenizną. Dzięki za piwo, ale musze do pługa. Mamusia nie lubi, jak rozmawiam z żołnierzami.

— Twoja mamusia ma racje, większość z nich to brudna, przeklinająca, zapijaczona banda. Słuchaj, nie chciałbyś zobaczyć zdjęcia nowego typu robomuła? Może chodzić tysiąc godzin bez wymiany oleju. Sierżant wyciągnął za plecami rękę i robot włożył mu w nią miniaturową przeglądarkę.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Bill, Bohater Galaktyki»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bill, Bohater Galaktyki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Bill, Bohater Galaktyki»

Обсуждение, отзывы о книге «Bill, Bohater Galaktyki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x