Harry Harrison - Bill, Bohater Galaktyki
Здесь есть возможность читать онлайн «Harry Harrison - Bill, Bohater Galaktyki» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Poznań, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Rebis, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Bill, Bohater Galaktyki
- Автор:
- Издательство:Rebis
- Жанр:
- Год:1994
- Город:Poznań
- ISBN:83-86211-05-9
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Bill, Bohater Galaktyki: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Bill, Bohater Galaktyki»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Bill, Bohater Galaktyki — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Bill, Bohater Galaktyki», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Z wyszczerzonymi zębami i trzęsącymi się rękoma wyglądał na wystarczająco szalonego, żeby zrobić to; o czym mówił. Bill, wraz z resztą kompanii B, wybiegi na deszcz i ustawił się w dwuszeregu.
— Brać siekiery, kilofy i wymarsz, raz, dwa! — poganiał ich dowódca straży, kiedy grzęznąc w błocie usiłowali dostać się do bramy. Kiedy pobrali wreszcie narzędzia i ustawili się w jakim takim porządku, otoczył ich oddział uzbrojonych po zęby strażników. Wcale nie dlatego, że ktoś miał zamiar gdzieś uciekać, ale po to, żeby zapewnić pracującym więźniom przynajmniej minimalną ochronę przed nieprzyjacielem. Brnęli powoli prowadzącą w bagna drogą z pni powalonych drzew, kiedy ryknęło rozdzierane powietrze i nad ich głowami przemknęły ciężkie transportowce.
— Mamy dzisiaj szczęście — powiedział jeden ze starszych więźniów. Posłali ciężką kawalerię. Nie sądziłem, że jeszcze im została.
— Zdobędą nowe tereny? — zapytał Bill.
— Gdzież tam, lecą po swoją śmierć. Ale zanim ich wyrżną, u nas będzie trochę spokojniej i może uda nam się nie stracić zbyt wielu ludzi.
Nie czekając na rozkaz przystanęli, by podziwiać, jak ciężka kawaleria spada niczym deszcz na rozciągające się przed nimi bagna i znika równie szybko i bez śladu, jak krople deszczu. Co jakiś czas rozlegał się huk i widzieli błysk eksplozji małej bombki atomowej, która prawdopodobnie rozpylała na atomy kilku Venian, ale już całe chmary nieprzyjaciół czekały, by zająć miejsce zabitych. W oddali grzechotała ręczna broń i dudniły wybuchy granatów. W pewnej chwili ujrzeli postać zbliżającą się do nich w dziwnych podskokach. Był to kawalerzysta w pełnej zbroi, gazoszczelnym hełmie, z dyndającymi u pasa atomowymi bombkami i granatami, słowem, chodzący arsenał. Czy może raczej skaczący, bowiem nawet na brukowanej ulicy miałby poważne kłopoty z poruszaniem się w tym żelastwie, toteż zaopatrzony był w dwa silniczki rakietowe przytroczone do bioder. Jego podskoki stawały się coraz krótsze i niższe, aż wreszcie, może 50 jardów od nich, wpadł po piersi w bagno zgrzane dysze zasyczały, zetknąwszy się z wodą, podskoczył jeszcze raz, ale już zupełnie anemicznie, silniki zakrztusiły się i zgasły. Kawalerzysta otworzył płytkę czołową swego hełmu.
— Hej, chłopaki! — zawołał. — Ci cholerni Chingersi trafili mnie w zbiornik paliwa, nie mogę już skakać.
— Wyjdź z tego małpiego stroju, to ci pomożemy — odparł dowódca straży.
— Zwariowałeś! — wrzasnął żołnierz. — Potrzeba godziny, żeby się z tego wydostać. — Spróbował jeszcze raz uruchomić silnik, ale uzyskał w odpowiedzi tylko słabe „pfff” i uniósł się może na stopę, po czym opadł z powrotem do wody. — Nie mam paliwa! Pomóżcie mi, wy sukinsyny! Co jest, kurka wasza… wrzeszczał, pogrążając się coraz głębiej. Wreszcie woda zalała mu głowę, a potem było jeszcze kilka bąbli powietrza i nic więcej.
— Tak jest zawsze: „kurka wasza” i koniec… — westchnął dowódca. — Ruszamy dalej! — A po chwili dodał: — Te ich stroje ważą po 3000 funtów. Idą na dno jak kamień.
Jeżeli tak wyglądał spokojny dzień, to Bill nie chciałby widzieć niespokojnego. Ponieważ cała powierzchnia Venioli pokryta była ogromnym trzęsawiskiem, nie było mowy o jakimkolwiek poruszaniu się naprzód, dopóki nie wybudowało się drogi. Pojedynczy żołnierze mogli jeszcze jako tako przejść, ale dla sprzętu, czy nawet ciężej uzbrojonych ludzi, droga była niezbędna. Dlatego właśnie więźniowie budowali drogę z pni drzew. Na samej linii frontu.
Woda wokół nich gotowała się od wybuchów atomowych pocisków, a zatrute strzały spadały jak gęsta ulewa. Przy nie ustającym ani na chwile ogniu więźniowie ścinali drzewa, obciosywali je z gałęzi, po czym wiązali mocno i układali na rozmiękłym gruncie, przedłużając w ten sposób drogę o dalszych kilkanaście cali. Bill rąbał, obciosywał i wiązał, starając się nie zwracać uwagi na okrzyki bólu i walące się bezwładnie ciała, aż do chwili, gdy wreszcie zaczął zapadać zmierzch. Znacznie mniej teraz liczny oddział ruszył w gęstniejącym mroku w stronę bazy.
— Ułożyliśmy co najmniej 30 jardów — powiedział Bill do maszerującego przy nim starego więźnia.
— I co z tego? Venianie podpłyną w nocy i wszystko porozciągają.
W tej chwili Bill postanowił za wszelką cenę się stąd wydostać.
— Masz może jeszcze trochę tego napoju? — zapytał sierżant Ferkel po powrocie do baraków, kiedy Bill usiadł ciężko na pryczy i zabrał się do zeskrobywania z siebie ostrzem noża grubej warstwy błota. Ściął błyskawicznym ruchem wyłażące spod łóżka pnącze i odpowiedział pytaniem na pytanie:
— Czy mógłbym pana prosić o radę, sierżancie?
— Jestem niewyczerpaną fontanną dobrych rad, pod warunkiem, że mam czym przepłukać sobie gardło.
Bill wyciągnął z kieszeni butelkę.
— Jak można się stąd wydostać? — zapytał.
— Dając się zabić — odparł sierżant, unosząc butelkę do ust. Bill wyrwał mu ją z dłoni.
— Tyle to ja wiem i bez pańskiej pomocy! — parsknął.
— I więcej się nie dowiesz! — odparsknął sierżant.
Dotykając się niemal nosami zawarczeli na siebie z głębi gardeł. Po chwili, kiedy już udowodnili sobie nawzajem, jak są twardzi, odprężyli się, sierżant oparł się o ścianę, a Bill z westchnieniem podał mu butelkę.
— A co z pracą w kancelarii? — zapytał.
— Nie mamy kancelarii. Nie mamy w ogóle żadnych dokumentów. Każdy tu prędzej czy później zostaje zabity, a kogo obchodzi, kiedy i jak dokładnie to się stało?
— Rany?
— Idziesz do szpitala, wracasz do zdrowia i z powrotem trafiasz tutaj. — W takim razie jedyne wyjście to bunt! — wykrzyknął Bill.
— Próbowaliśmy już cztery razy, ale nic z tego nie wyszło. Wstrzymywali po prostu dostawy żywności, a nam nie pozostawało nic innego, jak ponownie zgodzić się walczyć. Coś tu jest pokopane z chemią, wszystko na tej planecie jest dla nas śmiertelną trucizną. Bunt może się udać tylko wtedy, jeśli uda nam się zdobyć wystarczającą ilość statków, żeby stąd uciec. Jeżeli masz w związku z tym jakieś pomysły, to skontaktuj się ze Stałym Komitetem ds. Organizacji Buntu.
— Więc nie ma żadnego sposobu?
— Jusz czy to powedżałem… — wybełkotał Ferkel i pijany zwalił się bez czucia na pryczę.
— Zaraz to sprawdzimy — mruknął Bill i przywłaszczając sobie pistolet sierżanta, wymknął się z baraku tylnymi drzwiami.
Wysunięte do przodu pozycje rozbłyskiwały światłami pancernych reflektorów, toteż Bill skierował się w przeciwną stronę, w kierunku wznoszących się w niebo i zniżających ku ziemi rufowych płomieni rakiet. Przypadł do ziemi i pełzł niczym wąż. Wychyliwszy się zza wybujałej kępy roślinności ujrzał przed sobą rzęsiście oświetlone zasieki z drutu kolczastego.
Pocisk z atomowej strzelby wyrwał w ziemi dziurę może jard od jego głowy. Zapłonął jeszcze jeden reflektor i chwycił go w stożek oślepiającego światła.
— Pozdrowienia od dowódcy — rozległ się głos z ukrytych w zasiekach głośników. — Ta informacja jest nagrana na taśmę. Usiłujesz opuścić strefę wojenną i dostać się na teren kwatery głównej. Jest to zabronione. Twoja obecność została wykryta przez automatyczne czujniki, które wycelowały w ciebie sterowane komputerowo działka. Masz sześćdziesiąt sekund na wycofanie się. Bądź patriotą! Wypełniaj swoje obowiązki! Śmierć Chingersoml Pięćdziesiąt pięć sekund. Czy twoja matka ma się dowiedzieć, że jej syn okazał się tchórzem? Pięćdziesiąt sekund. Cesarz zainwestował w ciebie masę pieniędzy — tak mu za to odpłacasz? Czterdzieści pięć sekund…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Bill, Bohater Galaktyki»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Bill, Bohater Galaktyki» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Bill, Bohater Galaktyki» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.