Stanisław Lem - Podróż dwudziesta pierwsza
Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Podróż dwudziesta pierwsza» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Interart, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Podróż dwudziesta pierwsza
- Автор:
- Издательство:Interart
- Жанр:
- Год:1994
- Город:Warszawa
- ISBN:83-7060-283-5
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Podróż dwudziesta pierwsza: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Podróż dwudziesta pierwsza»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Podróż dwudziesta pierwsza — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Podróż dwudziesta pierwsza», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Spytałem, czy z tego nie wynika, że Bóg jest podług duizmu identyczny z Szatanem? Zauważyłem nieznaczne poruszenie obecnych. Historyk milczał, a generał zakonu rzekł:
— Jest tak, jak mówisz, ale nie jest tak, jak myślisz. Mówiąc „Bóg jest Szatanem”, nadajesz tym słowom groźny sens niegodziwości Stwórcy. To, co powiedziałeś, jest tedy nieprawdą — ale tylko w twoich ustach. Gdybym to ja powiedział albo którykolwiek z obecnych ojców, słowa te znaczyłyby coś zupełnie innego. Znaczyłyby one tylko, że są takie dary Boże, które możemy przyjąć bez oporu, i takie, których nie możemy podźwignąć. Znaczyłyby one „Bóg nas w niczym, ale to w niczym nie ograniczył, nie uszczuplił i nie skrępował”. Zauważ, proszę, że świat, zniewolony do samego dobra, jest takim samym przybytkiem niewoli jak świat zniewolony do samego zła. Czy zgadzasz się ze mną, Dagdorze?
Historyk, do którego zwrócone było to pytanie, przytwierdził i zabrał glos.
— Znane mi są, jako dziejopisowi wiar, teogonie, podług których Bóg urządził świat niezupełnie doskonały, który jednak ruchem prostym bądź zygzakowatym, czy po spirali zmierza do perfekcji, czyli znane mi są doktryny, według których Bóg jest to bardzo duże dziecko, puszczające zabawki we „właściwym” kierunku, gwoli swej uciesze. Znam też nauki, nazywające doskonałym to, co już jest, by się zaś rachunek tej doskonałości zgadzał w bilansie, robią w nim poprawkę i ta poprawka nosi imię diabła. Lecz zarówno model bytu jako zabawy w puszczanie kolejek z rozkręcającą się sprężyną wiecznego postępu, który dźwiga stworzone coraz sprawniej tam, gdzie coraz lepiej, oraz model bytu, w którym świat jest boksem Jasności i Mroku, walczących przed Bożym sędzią ringowym, jak i model świata, w którym niezbędne są cudowne interwencje, czyli Stworzenia, jako psującego się zegarka i cudu jako Bożej pincety, dotykającej werków gwiazdowych, żeby podkręcić, co należy, jak też model świata jako smacznego tortu, w który powtykane są ości diabelskich pokus — wszystkie one stanowią obrazki z elementarza rodzaju rozumnego, to jest książeczki, którą dojrzały wiek odkłada ze wzruszoną melancholią, ale i ze wzruszeniem ramion, na półki dziecinnego pokoju. Nie ma demonów, jeśli nie uważać za demona wolności; świat jest jeden i Bóg jest jeden, i wiara jest jedna, przybyszu, a reszta jest milczeniem.
Chciałem pytać, jakie są podług nich pozytywne cechy Boga i świata, bo na razie wciąż słyszałem tylko, czym Bóg n i e jest, a też po wykładzie na temat eschatologii wolności miałem w głowie jeden wir i mętlik — lecz trzeba było ruszać w dalszą drogę. Gdyśmy się już kołysali na naszych żelaznych rumakach, podczas jazdy spytałem, tknięty niespodziewaną myślą, o. Darga, czemu właściwie jego zakon nosi nazwę destrukcjanów?
— Wiąże się to z tematem naszej rozmowy za stołem — odparł. — Nazwa ta, historycznego pochodzenia, oznacza aprobatę bytu w całości, jako w całości pochodzącego od Boga, zarówno w tym, co jest w nim twórczością, jak w tym, co się nam zdaje jej przeciwieństwem. Nie oznacza ona — pospieszył dodać — jakobyśmy sami opowiadali się za destrukcją; zapewne teraz nikt by tak zakonu nie ochrzcił, lecz to imię jest płodem pewnej przekory teologicznej , odzwierciedlającej już przebyte kryzysy Kościoła.
Zmrużyłem oczy, bo dotarliśmy do miejsca, w którym kanał, wskutek chwalenia się stropów, wychodził częściowo na powierzchnię gruntu — i długo nie mogłem podnieść powiek, tak odwykłem od słońca. Znajdowaliśmy się na równinie wyzbytej śladów wszelkiej wegetacji; miasto stało sinawym zrębem gmachów na horyzoncie, a całą przestrzeń rozcinały w różne strony idące gładkie i szerokie drogi, jakby ulane z taśm srebrzystego metalu; panowała na nich pustka zupełna, jak i w niebie, po którym szło tylko kilka brzuchatych, białych obłoków.
Nasze wierzchowce, przedstawiające się sposobem szczególnie pokracznym na drodze przystosowanej do największego pędu, z wolna, skrzypiąc, też jakby oślepione promieniami słońca, do którego nie nawykły, szły na znany zakonnikom skrót, lecz zanim dotarliśmy do betonowej rynny, na powrót zagłębiającej się w ziemi, pojawiła się między łukami wiaduktu niewielka budowla szmaragdowej i złocistej barwy; pomyślałem sobie, że to pewno stacja benzynowa. Stał przy niej pojazd płaski, jak duży karaluch, przystosowany tym kształtem do szybkości; budynek nie miał okien, tylko wpółprzejrzyste ściany, przez które słońce przeświecało jak przez witraż; gdyśmy znaleźli się o jakieś sześćdziesiąt kroków całą rozciągniętą kolumną, uszłyszałem dobiegające stamtąd jęki i rzężenia tak okropne, aż włos mi się zjeżył. Głos, niewątpliwie ludzki, charczał i stękał na przemian. Nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to krzyk torturowanego, może mordowanego, spojrzałem na towarzyszy, nie zwracali jednak na owe wrzaski potępieńcze najmniejszej uwagi.
Chciałem wołać do nich, żebyśmy pospieszyli z pomocą, ale głos mi odjęło przerażenie, że los katowanego człowieka może im być aż tak obojętny, więc zeskoczyłem z żelaznego czworonoga i pognałem przed siebie, nie oglądając się na nikogo. Nim zdążyłem dobiec do budynku, po krótkim, chrapliwym wrzasku zapadła cisza. Budynek był pawilonem o lekkich kształtach, bez widocznych drzwi, obiegłem go nadaremnie i zatrzymałem się jak wkopany przed ścianą z błękitnawego szkliwa, na tyle przezroczystą, że mogłem zajrzeć do wnętrza. Na zachlapanym krwią stole spoczywała naga postać między aparatami, które wpijały lśniące rurki czy cęgi w jej ciało, już martwe, tak wykręcone agonalnym skurczem, że rąk od nóg nie umiałem odróżnić. Nie widziałem też głowy, czy tego, co ją zastępowało, zamkniętej w ciężkim metalowym dzwonie, nasuniętym z góry, nastroszonym iglastymi kolcami. Trup nie broczył już z licznych ran, bo serce przestało bić. W stopy piekł mnie rozpalony słońcem piasek, w uszach brzmiał jeszcze potępieńczy ryk tego Dychtończyka, stałem porażony ohydą, strachem, niezrozumiałością sceny, bo trup był sam — mogłem zajrzeć we wszystkie kąty owej sali tortur maszynowych; raczej poczułem, aniżeli usłyszałem zbliżanie się zakapturzonej postaci, i dostrzegłszy kątem oka, że to przeor, odezwałem się ochryple:
— Co to jest? Kto go zabił? co?
Stał obok mnie jak posąg i głos straciłem od świadomości, że to naprawdę jest żelazny posąg; w podziemiach zamaskowane postaci mnichów w spiczastych kapturach nie wyglądały tak niesamowicie obco, jak teraz w pełnym słońcu, pośród białej geometrii dróg, na czystym tle horyzontu; tam, za szklaną ścianą, ten zgięty w uchwytach metalu zewłok wydał mi się jedyny, bliski, podczas kiedy stałem zupełnie sam, jak palec, wśród zimnych, logicznych maszyn, niezdolnych do niczego prócz abstrakcyjnych rozumowań. Ogarnęła mnie chęć, więcej, postanowienie, żeby, nie odezwawszy się ani słowem, odejść, nie żegnając ich spojrzeniem nawet, bo między mną a nimi otworzyła się w tej jednej chwili przepaść nie do przebycia. Stałem jednak dalej obok przeora, który milczał, tak jak gdyby jeszcze na coś czekał.
W sali, zalanej błękitnym światłem, przefiltrowanym przez szkło stropu i ścian, coś drgnęło. Lśniące ramiona aparatów nad stężałym zaczęły się poruszać. Prostowały ostrożnie kończyny zamęczonego, oblewały mu rany cieczą jasną, jak woda, ale parującą, zmywając krew, i spoczywał teraz płasko, jakby wyporządzony już do wiecznego snu, lecz błysnęły ostrza i przemknęła mi myśl, że będą go sekcjonować; więc chociaż był już martwy, chciałem biec, żeby go uchronić od ćwiartowania, ale przeor położył mi na ramieniu żelazną rękę i nie poruszyłem się.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Podróż dwudziesta pierwsza»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Podróż dwudziesta pierwsza» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Podróż dwudziesta pierwsza» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.