Stanisław Lem - Podróż dwudziesta pierwsza

Здесь есть возможность читать онлайн «Stanisław Lem - Podróż dwudziesta pierwsza» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 1994, ISBN: 1994, Издательство: Interart, Жанр: Юмористическая фантастика, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Podróż dwudziesta pierwsza: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Podróż dwudziesta pierwsza»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Podróż dwudziesta pierwsza — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Podróż dwudziesta pierwsza», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Barok ten miał swoich apologetów i teoretyków, głoszących, że ciało jest po to, by można mieć największą ilość przyjemności w największej ilości miejsc naraz; Merg Barb, jego czołowy przedstawiciel, wyjaśniał, że Przyroda ulokowała, skąpo zresztą, ośrodki przyjemnych doznań w ciele po to, żeby mogło przeżywać; toteż żadne doznania rozkoszne nie są z jej rozkazu, autonomiczne, ale każde czemuś służy: a to dostarczeniu ustrojowi płynów, a to węglowodanów czy białka, a to zapewnieniu, w potomstwie, kontynuacji gatunku itp. Z tym narzuconym pragmatyzmem należy radykalnie zerwać; dotychczasowa bierność w projektowaniu ciał jest objawem braku wyobraźni perspektywicznej; uciechy lukullusowe czy erotyczne to mizerny produkt uboczny zaspokajania wrodzonych instynktów, czyli tyranii Natury; nie wystarczy wyzwolenie seksu, którego świadectwem jest ektogeneza, ponieważ seks nie ma przed sobą znaczniejszej przyszłości ani kombinatorycznej, ani konstrukcyjnej; cokolwiek było tam do wymyślenia, już dawno urzeczywistniono, i nie w tym sens automorficznej wolności, żeby prostolinijnie powiększać to lub owo, robiąc po prostu plagiatowe powiększenia płciowej staroci. Należy wymyślić zupełnie nowe organy i narządy, które będą funkcjonowały wyłącznie po to, żeby ich posiadaczowi było dobrze, coraz lepiej, rozkosznie, wręcz niebiańsko.

Barbowi pospieszyło w sukurs grono młodych, zdolnych projektantów z BIPROCIAPSU, którzy wynaleźli rypciny i chędacze; zapowiadano je z wielkim szumem, w reklamach gwarantujących, że dawne uciechy żołądka czy płci to głupie dłubanie w nosie w porównaniu z rypceniem i chędaniem; w mózgi wprawiano, oczywiście, ośrodki ekstatycznego doznawania, zaprogramowane specjalnie przez inżynierów dróg nerwowych, przy czym urządzono je piętrowo. Tak powstał popęd chędańczy i rypceniowy oraz właściwe tym instynktom czynności o nader bogatej i urozmaiconej skali, ponieważ można było chędać i rypcić na zmianę lub jednocześnie, solo, w duetach, triadach, a potem, po dosztukowaniu cucanek, także w grupach kilkudziesięcioosobowych. Powstały też nowe rodzaje sztuki, bo pojawili się artyścichędańcy i rypciarze, lecz i na tym się nie skończyło; pod koniec XXVI wieku pojawiły się barokowe formy jęzodrepców, sukcesy odnosił gryzipięta, słynny Ondur Sterodon zaś, który umiał jednocześnie chędać, rypcić i mandolić, latając na pacierzowych skrzydłach, stał się bożyszczem tłumów.

W szczytowym okresie baroku seks wyszedł z mody; pielęgnowały go tylko dwa niewielkie stronnictwa, komasatów i separatystów. Separatyści, niechętni wyuzdaniu, uważali, że nie godzi się jeść kapusty tymi samymi ustami, którymi się kochanka całuje. Niezbędne są po temu osobne, tak zwane platoniczne usta, a najlepiej mieć ich zestaw podług przeznaczenia (dla krewnych, znajomych i dla istoty wybranej). Komasaci, hołdujący funkcjonalizmowi, działali na odwrót, łącząc, co się dało, dla uproszczenia organizmu i życia.

Schyłek tego stylu, jak zwykle ekstrawagancki i wydziwaczony, stworzył postaci tak osobliwe, jak kobietę-taboretę i heksaka, który przypominał centaura, lecz miał zamiast kopyt cztery bose stopy, zwrócone palcami ku sobie: zwano go i przytupcem, podług tańca, w którym energiczne tupanie było figurą podstawową. Lecz rynek okazywał nasycenie i znużenie. Trudno było epatować nowym ciałem, używano klapek usznych z naturalnego rogu, uszne konchy, przeświecające stygmatycznymi obrazkami, wachlowały bladą różowizną policzki pań z towarzystwa, próbowano chodzić na giętych nibynóżkach, przez czystą bezwładność BEPROCIAPS dostarczał dalszych projektów, czuło się jednak nadchodzący kres tej formacji.

Zatopiony w lekturze, wśród porozrzucanych książek, w świetle lamp, łażących nade mną po suficie, zasnąłem ani wiedząc kiedy; przebudził mnie dopiero daleki głos porannego dzwonka. Zaraz też pojawił się mój braciszek pytać, czy życzę sobie może niejakiej odmiany; jeśli tak, przeor prosi, bym zechciał mu towarzyszyć w objeździe całej diecezji u boku o. Memnara. Perspektywa opuszczenia mrocznych katakumb ucieszyła mnie, toteż wyraziłem zgodę.

Objazd wyglądał niestety inaczej, niż sobie wyobrażałem. Na powierzchnię wcaleśmy się nie wydostali; braciszkowie, wyrychtowawszy do drogi niskie, juczne zwierzęta, okryte do ziemi szarymi jak ich habity płachtami, powsiadali na nie oklep i poczłapaliśmy z wolna podziemnym korytarzem. Były to, jak się już domyślałem, a domysł ten znalazł potwierdzenie, od wieków nie używane kanały metropolii, która wznosiła się wysoko nad nami tysiącem na wpół zrujnowanych wieżowców. Miarowe ruchy mego wierzchowca miały w sobie coś dziwacznego; nie dostrzegałem też pod przykrywającym go materiałem ni śladu głowy; zajrzawszy dyskretnie pod płótno, przekonałem się, że to maszyna, rodzaj czworonożnego robota, wielce prymitywnego; do południa nie ujechaliśmy ani dwudziestu mil. Trudno się zresztą było zorientować w długości przemierzonej drogi, wiła się bowiem labiryntami kanałów słabo rozświetlonymi przez lampy, które małym stadkiem to podfruwały nad nami, to odbijając się o zaklęsły strop pospieszały na czoło kolumny, dokąd je przyzywano cmokaniem.

Przybyliśmy wreszcie do siedziby oo. prognozytów, gdzie przyjęto nas z honorami, ja zwłaszcza znajdowałem się w ośrodku powszechnej uwagi. Ponieważ meblowa puszcza została daleko, ojcowie prognozyci musieli się specjalnie zakrzątnąć, by przysposobić z myślą o mnie przyzwoity posiłek. Dostarczyły go magazyny opuszczonej metropolii pod postacią torebek z plemnikami; postawiono przede mną miski, jedną pustą, drugą pełną wody, i po raz pierwszy mogłem przekonać się o działaniu produktów biotycznej cywilizacji.

Zakonnicy gorąco usprawiedliwiali się przede mną z braku zupy; po prostu braciszek, wysłany na powierzchnię ziemi studzienką kanalizacyjną, nie umiał odnaleźć właściwej torebki; z kotletem poszło jednak nieźle: plemnik, polany kilkoma łyżkami wody, napęczniał, rozpłaszczył się, tak że po chwili miałem na talerzu smacznie przyrumieniony medalion cielęcy, cały w masełku, które, skwiercząc od nagrzania, wydzielało się jego porami. W magazynie, z którego dobyto ten specjał, musiał panować zupełny chaos, skoro między paczuszkami z gastronomicznymi plemnikami zawieruszyły się inne: zamiast deseru wyrósł mi na talerzu magnetofon, a i to nie nadający się do użytku, bo miał na szpulach tasiemki od kalesonów. Wyjaśniono mi, że to efekt hybrydyzacji, która teraz często się zdarza, albowiem nie nadzorowane automaty produkują plemniki coraz gorszej jakości; te produkty biotyczne mogą się krzyżować i tak właśnie powstają najniesamowitsze mieszańce. Przy tej okazji wpadłem wreszcie na trop pochodzenia dzikich mebli.

Zacni ojcowie chcieli posłać zaraz któregoś z młodszych zakonników ponownie w ruiny miasta, za deserem dla mnie, lecz gorąco się temu sprzeciwiłem. Daleko bardziej niż na deserze, zależało mi na rozmowie.

Refektarz, niegdyś wielka oczyszczalnia kanałów miejskich, przedstawiał się nader schludnie, wysypany białym piaskiem, oświetlony licznymi lampami, które u prognozytów były inne niż u destrukcjanów, mianowicie mrugające i pręgowane, jakby wywodziły się od wyolbrzymionych os. Siedzieliśmy za długim stołem na przemian, więc obok każdego destrukcjana spoczywał na swym chassis prognozyta; odczuwałem niepojęte skrępowanie, że ja jeden mam obnażoną twarz i ręce — przy zamaskowanych postaciach ojców robotów w ich zgrzebnych kapturach ze szkłem w otworach oczu i przy oo. komputerach, którzy, graniaści, w najmniejszym już stopniu nie przypominali żywej istoty; niektórzy spośród nich połączeni byli pod stołem kabelkami, ale nie ważyłem się pytać o sens tej ich wieloprzewodowej łączności.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Podróż dwudziesta pierwsza»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Podróż dwudziesta pierwsza» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Stanisław Lem - Podróż dwudziesta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż osiemnasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż czternasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż trzynasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż dwunasta
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż ósma
Stanisław Lem
Stanisław Lem - Podróż siódma
Stanisław Lem
Отзывы о книге «Podróż dwudziesta pierwsza»

Обсуждение, отзывы о книге «Podróż dwudziesta pierwsza» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x