— Fears, panie Duncan. — Quentin usiadł na krześle z wzorzystym obiciem, zdejmując z niego białe poduszeczki i układając je na podłodze. — Czy pańska żona jest w domu?
— Właśnie robi obiad.
Quentin pomyślał sobie o śniadaniu, jakie jadł w domu Laurentów w Mixinack i nie wzruszył się tą informacją.
— Niech pan ją tu przyprowadzi.
— Proszę powiedzieć w jakiej sprawie pan przychodzi, panie Fears.
Quentin stracił cierpliwość.
— Przyszedłem tutaj raz i nie mam zamiaru przychodzić ponownie. Nie mam także zamiaru zostawać ani minuty dłużej, jeśli pańska żona nie przyjdzie tu natychmiast i nie stawi mi czoła.
— Nie stawi panu czoła? Niech pan się stąd natychmiast zabiera i rusza w stronę drzwi, bo jeśli nie, to…
W korytarzu oddzielającym kuchnię od jadalni pojawiła się kobieta.
— Co się dzieje, Ray?
— Nie przychodź tutaj, Ro. A najlepiej będzie jak wezwiesz policję. Mamy tu intruza, który…
Ale kobieta zignorowała jego polecenie i przez jadalnię przeszła do salonu.
Quentin nie mógł się oprzeć wrażeniu, że gdzieś już ją widział. Teraz, kiedy stanęła przy swoim mężu, oboje wydali mu się skądś znajomi. Ale szczególnie kobieta… musiał spotkać ją wcześniej. Czy rozmawiał z nią kiedyś? Niezależnie od tego przy jakiej okazji się spotkali, nie mógł sobie niczego przypomnieć. Być może po prostu była podobna do Madeleine. W końcu to Rowena stworzyła sukuba, który z pewnością miał jakieś cechy swojej stwórczyni.
Sukuba? Kogo próbował oszukać? Wciąż przecież myślał o Madeleine jak o prawdziwej kobiecie, jak o swojej żonie, mimo stale ponawianych wysiłków, by wyrzucić ją ze swego serca.
— Rowena Tyler Duncan — powiedział. — Nazywani się Quentin Fears.
Kiedy nie dostrzegł najmniejszej reakcji na jego imię, ciągnął dalej.
— Zeszłego wieczoru rozmawiałem z pani matką. Twarz Roweny pociemniała.
— Nic mnie to nie obchodzi. — Obróciła się, by wyjść z pokoju.
— I wróciłem do Mixinack z Mikem Boltem. Przystanęła i powoli obróciła się w jego stronę. Wyglądała na poruszoną.
— To nasz dawny ogrodnik.
— Obecnie jest komendantem policji w Mixinack — oznajmił Quentin.
— Miło mi to słyszeć.
— Ma żonę i kilkoro dzieci.
Rowena kiwnęła głową. Ray Duncan wyglądał na lekko zakłopotanego.
— Co to za jeden ten Mike Bolt? O kim wy mówicie?
— To mój przyjaciel z dzieciństwa — powiedziała Rowena.
— O, niech pani nie będzie taka skromna! — zawołał Quentin. — Rzuciła na niego urok wiele lat temu. W kuchni domu swojej matki, z tego co słyszałem.
— Czego pan chce? — wyszeptała Rowena wściekle.
— Niech pani nie udaje niewiniątka — powiedział Quentin. — Nie jestem tutaj ze względu na to, czego ja chcę. To nie ja prowadzę dziwne gierki, Roweno. Jest dokładnie odwrotnie. Więc skończ już tę udawankę i powiedz mi czego chcesz, żebyśmy mogli razem podjąć jakieś decyzje.
Rowena i Ray spojrzeli na siebie. Cokolwiek to miało znaczyć, nie widać było, aby jego przemowa zachęciła ich do większej z nim współpracy.
— Drogi panie — odezwał się Ray — wydaje się pan wiedzieć o nas więcej niż byśmy sobie tego życzyli, ale zapewniam pana, że my dla odmiany nie mamy najmniejszego pojęcia o tym, kim pan właściwie jest.
Jego słowa zabrzmiały tak szczerze, że przez chwilę Quentin pomyślał czy przypadkiem to on cały czas nie oszukiwał samego siebie. Ale przecież Mike Bolt widział napisy na znakach i na drzwiach w domu Laurentów. A Madeleine zniknęła, nie zostawiając żadnych śladów. To wszystko zdarzyło się naprawdę, pani Tyler sama to przyznała, a Rowena naprawdę była wiedźmą.
— Wiem więcej niż myślicie — powiedział Quentin. — Wiem, że Rowena zajrzała w umysł swojej matki wiele lat temu i zobaczyła tam wspomnienie czegoś, co wyglądało jak straszna zbrodnia. I z tego co wiem, rzeczywiście była to zbrodnia. Potworny, niegodny czyn. Morderstwo popełnione na bracie Roweny o imieniu Paul, kiedy ten nie miał jeszcze dwóch lat.
Rowena zakryła twarz dłońmi.
— Ro, czy to prawda? — Ray wyglądał na szczerze zdumionego.
— Pańska żona, panie Duncan, dobrze wie, że jej matka sądziła, iż wcale nie zabija swojego synka tylko coś, co sama nazywa “bestią”. Pani Tyler szczerze wierzy, że ten stwór wziął w posiadanie ciało jej prawdziwego dziecka, którego już w tamtym ciele nie było i którego nie dało się już uratować. Jedyne co jej pozostało, to zabić bestię. Ale nie do końca jej się udało. Natomiast w jakiś sposób zdołała uwięzić bestię w szkatułce, która znajduje się w saloniku rodzinnego domu nad rzekę Hudson. Czy mam rację, Roweno?
Rowena, cały czas siedząca z twarzą ukrytą w dłoniach, kiwnęła głową.
— Lecz z niewiadomych powodów, panie Duncan, Rowena zdecydowała się otworzyć wspomnianą skrzynkę.
Rowena podniosła wzrok, przerażona.
— Och, nie. Proszę, tylko nie to.
Ray również był wzburzony.
— O co chodzi, Ro?
Rowena zerwała się na równe nogi i pędem ruszyła w stronę schodów. Ale potem zmieniła zamiar, równie szybko wróciła do swojego krzesła i usiadła, podwijając pod siebie długie poły koszuli.
— To nie pański interes! — zawołała. — Ani mojej matki!
— Zapewne podzielałbym twoje zdanie, gdybyś nie wciągnęła mnie w tę całą zabawę, która od ponad roku rujnuje moje życie.
— Zabawę? — dziwił się Ray.
— Dlaczego mu nie powiesz, Roweno? Pewnie wolałby to usłyszeć od ciebie.
Rowena wyglądała na zmieszaną, ale potem najwyraźniej podjęła jakąś decyzję.
— Niech pan to powie, panie Fears. Niech pan opowie wszystko nam obojgu.
— Chodzi o Madeleine — zaczął Quentin. — Moją żonę. Sukuba, którego ty stworzyłaś, Roweno. Czy naprawdę twój mąż nie ma pojęcia, że jesteś wiedźmą?
Ray zerwał się z krzesła i ruszył w stronę kuchni.
— Dzwonię na policję.
— Usiądź, Ray — powiedziała Rowena.
— Przecież to wariat, Ro.
— Nie, musimy go wysłuchać — powiedziała. — Musimy się dowiedzieć co zaszło.
Ray oparł się o ścianę. To nagłe weto ze strony żony najwyraźniej go rozwścieczyło.
— Naprawdę wierzy pan, że pańska żona Madeleine jest sukubem stworzonym przez wiedźmę? — spytała Rowena.
— Zabrała mnie do domu, w którym spędziłaś dzieciństwo. Za jej sprawą uwierzyłem, że jest zamieszkany. Spotkałem tam kilku twoich zmarłych krewnych i kilku niezupełnie zmarłych. Była tam twoja matka, jeśli nie ciałem, to na pewno duchem. A także twój brat Paul, chociaż Madeleine mówiła mu “wuju”. Podobnie do pani Tyler zwracała się per “Babciu”.
I wtedy Quentin przerwał. Bo chociaż jego słowa w sposób widoczny sprawiały Rowenie wielki ból, nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że opowieść tę słyszy po raz pierwszy. Jednocześnie Quentin zastanowił się, dlaczego Rowena tworząc Madeleine nie uczyniła jej kobietą w swoim wieku? Przecież miała mniej więcej tyle samo lat, co on. Poza tym Rowena mogła łatwo dostarczyć Madeleine wszelkich potrzebnych wspomnień, by sukub był w pełni przekonujący jako członek pokolenia przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, do którego należał także Quentin.
Tymczasem Madeleine nie znała wielu rzeczy, jakie powinna była znać. Ich nieznajomość tłumaczyła samotnym dzieciństwem spędzonym w izolacji, ale w rzeczywistości Madeleine nie mogła być tworem dorosłej kobiety. Szczególnie wtedy, w salonie, kiedy zmieniła się w nieznośnego, rozpuszczonego bachora, zachowującego się jak… dziesięcioletnia dziewczynka.
Читать дальше