W najmniejszej sypialni, w łóżku, na plecach, leżał przystojny, długowłosy brodaty dwudziestolatek, przykryty aż po szyję, z dłońmi spoczywającymi na piersiach. Pastelowy koc był przesiąknięty krwią i podziurawiony na środku przez odłamki pocisków ze strzelby. Plakat z Rolling Stonesami, przyczepiony nad łóżkiem do ściany, przecinały czerwone strugi, a jego mokre krawędzie zwijały się.
– Sądziłem, że zajmuje się pan tylko sprawą Pulhama.
Hoval odwrócił się, żeby zobaczyć kto to powiedział, i ujrzał niewzruszenie wyglądającego technika, który zdejmował odciski palców z radiowozu Richa Pulhama.
– Usłyszałem komunikat o tym morderstwie i pomyślałem, że może mieć jakiś związek z tamtą sprawą. Jest trochę podobne.
– To sprawa rodzinna – powiedział technik.
– Mają już podejrzanego?
– Mają już zeznanie – odparł technik, zerkając bez zainteresowania na martwego chłopca.
– Czyje?
– Męża i ojca.
– Wymordował własną rodzinę? – Hoval nie po raz pierwszy stykał się z czymś takim, ale nigdy nie przestało go to szokować. Jego żona i dzieci znaczyły dla niego tak wiele, były tak nieodłączną częścią życia Hovala, że nigdy nie potrafił zrozumieć, jak człowiek może doprowadzić się do takiego stanu, by zamordować swych najbliższych.
– Czekał na policjantów – powiedział technik. – Był tym, który zadzwonił. To on ich wezwał.
Hovalowi zrobiło się niedobrze.
– Coś nowego w sprawie Pulhama?
Hoval oparł się o ścianę, ale przypomniał sobie o krwi, więc odsunął się i sprawdził, czy na ubraniu nie ma plam. Ale ściana w tym miejscu była czysta. Znów się oparł, czując niepokój i dreszcz pełznący po plecach.
– Chyba coś mamy – powiedział. – Cała sprawa zaczęła się przypuszczalnie w restauracji Breena, niedaleko rozjazdu. – Streścił to, czego dowiedzieli się od Janet Kinder, kelnerki, która podała lunch nieznajomemu dziwakowi w poniedziałek po południu. – Jeśli Pulham pojechał za tym mężczyzną – a wszystko coraz bardziej na to wskazuje – to nasz morderca jedzie wynajętą furgonetką do Kalifornii.
– Trochę za mało informacji, żeby wysłać komunikat, co?
Hoval skinął głową.
– Po międzystanówce siedemdziesiąt jeżdżą tysiące bagażówek. Miną tygodnie, zanim sprawdzi się wszystkie, ustali personalia kierowców i wyłapie drania, który to zrobił.
– Kelnerka go opisała? – spytał technik.
– Tak. Ma fioła na punkcie mężczyzn, więc wszystko dokładnie pamięta. – Przytoczył opis, który podała im dziewczyna.
– Nie wygląda mi na lewicowego rewolucjonistę – stwierdził technik – bardziej na byłego żołnierza piechoty morskiej.
– Trudno powiedzieć cokolwiek w dzisiejszych czasach – odparł Ernie Hoval. – Żołnierze oddziałów specjalnych i inni pomyleńcy obcinają włosy, golą się, kąpią i wtapiają w tłum przeciętnych, przyzwoitych obywateli. – Miał już dosyć tego żółtawego człowieka i nie chciał dłużej dyskutować. Było oczywiste, że mają odmienne zdania.
Odsunął się od ściany i jeszcze raz obrzucił spojrzeniem zakrwawioną łazienkę.
– Dlaczego?
– Dlaczego to się stało? Dlaczego wymordował swoją rodzinę?
– Tak.
– To bardzo religijny człowiek – stwierdził technik, znów się uśmiechając.
Hoval nie zrozumiał. Poprosił o wyjaśnienia.
– To świecki kaznodzieja. Oddany Chrystusowi, rozumie pan. Głosi Słowo Boże gdzie tylko się da, każdego wieczoru czyta przez godzinę Biblię… a potem widzi jak jego chłopak pogrąża się z powodu narkotyków – albo przynajmniej trawki. Zauważa u córki rozluźnienie zasad moralnych albo całkowity ich brak, ponieważ nie chce mu powiedzieć, z kim się umawia albo dlaczego wraca późno do domu. A matka troszkę za często brała stronę dzieciaków. Zachęcała do grzechu, by się tak wyrazić.
– Co w końcu zaważyło?
– Nic szczególnego. Twierdzi, że wszystkie codzienne sprawy tak się nawarstwiły, że nie mógł już tego wytrzymać.
– A rozwiązaniem było morderstwo.
– W każdym razie dla niego.
Hoval pokręcił smutno głową, myśląc o ładnej dziewczynie leżącej na podłodze łazienki.
– Dokąd dziś zmierza świat?
– Nie świat – powiedział chudy technik. – W każdym razie nie cały świat.
To był rzęsisty deszcz, ulewa, najwyraźniej bezustanne oberwanie chmury. Wiatr od wschodu gnał bezlitosne, chłoszczące płachty wody po całym Denver. Spływała strumieniami ze spadzistych, czarnych dachów motelu, chichotała wesoło mknąc poziomymi odcinkami rynien, huczała lecąc w dół szerokimi, pionowymi rurami i wpadała z pluskiem w kratki ściekowe. Gdzie okiem sięgnąć, z drzew i krzewów kapały krople, a płaskie powierzchnie połyskiwały ciemno. Na motelowym dziedzińcu, w zagłębieniach trawnika, tworzyły się brudne kałuże. Gnane wiatrem krople deszczu zakłócały krystaliczny bezruch wody w basenie, tańczyły na kamiennych płytkach obrzeża i przyciskały do ziemi trawę, która rosła między nimi.
Podmuchy wiatru zagnały deszcz pod daszek ganku i na promenadę wyższej kondygnacji, pod sam pokój Doyle’a. W chwili gdy zatrzaskiwał drzwi, zamykając w środku Colina, wir zimnej wody przetoczył się po tarasie i owinął się wokół Doyle’a, chłoszcząc prawą stronę jego ciała. Niebieska koszula i jedna nogawka znoszonych dżinsów przylgnęły nieprzyjemnie do skóry.
Drżąc spojrzał w kierunku południowym, w stronę schodów prowadzących na dziedziniec. Wszędzie zalegały głębokie cienie. W żadnym pokoju nie paliło się światło; słabe nocne lampy na promenadzie były rozmieszczone co pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt stóp. Nocna mgiełka jeszcze bardziej zaciemniała obraz, wijąc się wokół słupków podtrzymujących daszki ganków i gęstniejąc we wnękach prowadzących do apartamentów. Ale Doyle był przekonany, że nikt nie skrada się z tamtej strony.
Dwa apartamenty dalej, trzydzieści stóp na północ, inne skrzydło motelu łączyło się z tym, w którym mieszkał Doyle, tworząc północno-wschodni narożnik dziedzińca. Ktokolwiek grzebał przy drzwiach prowadzących do ich pokoju, mógł znaleźć się tam w ciągu sekundy, znikając błyskawicznie z pola widzenia… Alex wcisnął głowę w ramiona, by osłonić twarz, i wyjrzał ostrożnie za róg budynku.
Nie znalazł tam niczego oprócz szeregu czerwonych drzwi, nocnej mgły, ciemności i mokrego betonu. Niebieska żarówka paląca się przy skrzynce z przewodami elektrycznymi oznaczała kolejne schody, prowadzące na niższy poziom, a dokładnie na parking, otaczający kompleks budynków ze wszystkich stron.
Ostatni odcinek tarasu, na którym się znajdował, biegnący w kierunku północnym, był również opustoszały, podobnie jak reszta wschodnio-zachodniego skrzydła drugiej kondygnacji.
Podszedł z powrotem do kutej z żelaza balustrady i spojrzał w dół, w kierunku basenu i jego okolic. Ruszało się tam tylko to, co poddawało się sile wiatru i deszczu.
Nagle Alexa ogarnęło niesamowite uczucie, że jest sam nie tylko w tym konkretnym miejscu, ale że jest w ogóle jedyną żywą duszą w całym motelu. Miał wrażenie, że wszystkie pokoje świecą pustkami, łącznie z siedzibą właściciela, a całe to miejsce opuszczono w rezultacie – a może w oczekiwaniu – jakiegoś ogromnego kataklizmu. Nieznośna cisza, zakłócona jedynie odgłosem deszczu, i ponure betonowe korytarze zrodziły i stanowiły pożywkę dla tej dziwacznej fantazji, aż stała się niepokojąco rzeczywista i nieco denerwująca. Nie pozwól, by znów odezwał się w tobie ten przestraszony dzieciak, ostrzegł Doyle samego siebie. Jak na razie, idzie ci nieźle. Nie strać teraz zimnej krwi.
Читать дальше