– Nie – odparła Carol.
– Nie?
– Jeśli znajdziesz się w górach, chcę, żebyś całkiem zapomniał o książce. Chcę, żebyśmy chodzili na długie spacery po lesie, pływali łódką po jeziorze i wędkowali, i przeczytali parę książek, i zachowywali się jak włóczykije, którzy nie znają słowa „praca”. Jeśli nie skończysz tej sceny przed wyjazdem, przez cały pobyt będziesz o niej myślał. Ani przez chwilę nie będziesz zrelaksowany, a ja przy tobie też. I nie mów mi, że nie mam racji. Znam cię lepiej niż samą siebie, ty draniu. Zostań tutaj, napisz zakończenie sceny, a potem odjedziesz do nas w niedzielę.
Pocałowała go na dobranoc, poprawiła poduszkę i ułożyła się do snu.
Leżał w ciemności, myśląc o słowach ułożonych we wczorajszej grze.
Ś
M
P K I
O S T R Z E
G E R
Z A M O R D O W A Ć
Z
E
B
I to jedno, którego ujawnienia odmówił: CAROL…
Dalej uważał, że dobrze zrobił, zachowując je dla siebie. Niepotrzebnie by się martwiła. Bo cóż mogła zrobić? Nic. Ani ona, ani on nic na to nie mogli poradzić. Pozostawało tylko czekać i patrzeć. Zagrożenie – jeśli rzeczywiście istniało – mogło pochodzić z dziesiątków albo setek tysięcy źródeł. Mogło nadejść o każdej porze, gdziekolwiek. W domu czy w górach. Wszystkie miejsca były równie bezpieczne – albo niebezpieczne.
Jakkolwiek by na to patrzeć, może pojawienie się tych sześciu słów stanowiło tylko zbieg okoliczności. Niewiarygodny, lecz pozbawiony znaczenia zbieg okoliczności.
Gapił się w ciemność, usiłując przekonać sam siebie, że nie istnieją takie rzeczy, jak przesłania ze świata duchów, omeny i jasnowidzenie. A jeszcze tydzień temu w ogóle nie myślał o takich problemach.
Krew.
Pozbyć się jej, zetrzeć, każdą parszywą kroplę, zmyć ją szybko, szybko spłukać, każdy obciążający ślad, zmyć, zanim ktokolwiek odkryje, zanim ktoś zobaczy i zrozumie, co zostało popełnione, zmyć ją, zmyć…
Jane ocknęła się w łazience. Znów chodziła we śnie.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że jest naga. Podkolanówki, majteczki i koszulka leżały rozrzucone na podłodze.
Stała przed umywalką, wycierając się mokrym ręcznikiem. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i zamarła.
Miała twarz umazaną krwią.
Jej słodko zaokrąglone nagie piersi błyszczały od kropel krwi.
Nagle zrozumiała, że to nie jej krew. To nie ona była ofiarą. To ona biła, rąbała.
O Boże.
Wpatrywała się w swoje makabryczne odbicie, chorobliwie zafascynowana widokiem wilgotnych od krwi warg.
– Co ja zrobiłam?
Powoli opuściła wzrok na purpurową szyję i niżej, na odbicie prawej brodawki sutkowej, z której zwisała obfita, karminowa kropla krwi. Błyszcząca perła krwi drgała przez chwilę na koniuszku nabrzmiałego sutka, a potem poddała się sile ciążenia i spadła.
Oderwała wzrok od lustra i podążyła za tą karminową łzą, szukając jej śladu na podłodze.
Nie było.
Spojrzała na swoje ciało. Było czyste, leciutko zaróżowione. Dotknęła nagich piersi. Były wilgotne, zroszone wodą. Dotknęła ramion. Nigdzie śladu krwi.
Podniosła ręcznik, dotknęła ciała. Puszysty materiał wchłonął kropelki wody z jej ramion.
Zdumiona, raz jeszcze spojrzała w lustro i ponownie ujrzała krew.
To wyobraźnia – pomyślała. – Niesamowite złudzenie. To wszystko. Nikogo nie zraniłam. Nie przelałam niczyjej krwi.
Kiedy starała się zrozumieć, co zaszło, jej odbicie w lustrze zaczęło znikać, a szklana tafla poczerniała. Przeistoczyła się w okno wychodzące na inny wymiar, nieodbijające żadnego z przedmiotów znajdujących się w łazience.
To jakiś sen – pomyślała. – Gdy tymczasem leżę w łóżku i tylko mi się śni, że jestem w łazience. I mogę położyć temu kres, budząc się.
Z drugiej strony, jeśli to sen, to czemu tak realnie czuje zimną terakotę pod nagimi stopami? Jeśli to naprawdę tylko sen, czy czułaby zimną wodę na nagich piersiach?
Zadrżała.
W mrocznej próżni po drugiej stronie lustra, w oddali coś migotało.
Obudź się!
Coś srebrzystego. Błysnęło jeszcze raz i jeszcze raz, tam i z powrotem. Przedmiot stawał się coraz większy.
Na litość boską, obudź się!
Chciała biec. Nie mogła.
Chciała krzyczeć. I nic.
W parę sekund migocący przedmiot wypełnił lustro, odepchnął ciemność, z której się wyłonił, i w jakiś sposób wyrwał się z lustra bez rozbijania szkła. Wyskoczył z próżni do łazienki jednym, ostatnim, śmiertelnym zamachem. Dostrzegła, że to siekiera opuszczająca się na jej twarz. Stalowe ostrze błyszczało jak wypolerowane srebro we fluoryzującym świetle. Gdy ostra krawędź siekiery nieubłaganie opadała na głowę Jane, nogi ugięły się pod nią i dziewczynka zasłabła.
Tuż przed świtem Jane znów się obudziła.
Leżała w łóżku. Była naga.
Odrzuciła kołdrę, i zobaczyła swoją koszulkę majteczki i podkolanówki na podłodze przy łóżku. Ubrała się szybko.
W domu panowała cisza. Państwo Tracy jeszcze nie wstali.
Jane pobiegła przez hol do łazienki, zawahała się na progu, potem weszła i zapaliła światło.
Nie było krwi, a lustro nad umywalką odbijało tylko jej zaniepokojoną twarz.
Dobra – pomyślała – może chodziłam we śnie. I może rzeczywiście tu byłam bez ubrania, usiłując zetrzeć nieistniejącą krew z ciała. Ale reszta to po prostu część koszmarnego snu. To się nie wydarzyło. Nie mogło. Niemożliwe. Lustro nie może mieć takich właściwości.
Popatrzyła w swoje niebieskie oczy. Nie była pewna, co w nich widzi.
– Kim jestem? – spytała cicho.
Przez cały tydzień Grace nic się nie śniło, jeśli tylko zdołała na chwilę zasnąć. Tej nocy jednak przez kilka godzin kręciła się w pościeli, próbując uwolnić się od koszmaru, który wydawał się trwać wieczność.
W tym śnie płonął dom. Wielki, pięknie wykończony, w stylu wiktoriańskim. Stała na zewnątrz płonącego budynku, waląc w ukośne drzwi do piwnicy i wykrzykując wciąż jedno imię: „Laura! Laura!”. Wiedziała, że Laura znalazła się w potrzasku, a te drzwi stanowiły jedyne wyjście. Ale drzwi były zamknięte od wewnątrz na zasuwę. Uderzała w nie dłońmi, bolały ją już ręce i ramiona, aż do karku. Rozpaczliwie pragnęła trzymać w tych dłoniach siekierę, łom albo jakieś inne narzędzie, którym mogłaby się przebić przez drzwi piwnicy. Nie miała jednak nic oprócz własnych pięści, więc waliła i waliła, aż ciało zsiniało i popękało, zaczęło krwawić, a ona nie zważała na to i przez cały czas wołała Laurę. Wypadły okna z drugiego piętra i szkło posypało się na nią, lecz nie odeszła od drzwi, nie uciekła. Dalej uderzała krwawiącymi pięściami w drewno, modląc się, żeby dziewczynka chociaż się odezwała. Nie zwracała uwagi na płomienie wydobywające się przez wszystkie szczeliny domu. Łzy jej ciekły i kaszlała, gdy wiatr kierował gryzący dym w jej kierunku, i przeklinała te drzwi, że z taką łatwością odpierają jej dziki, lecz daremny atak.
Koszmarny sen nie miał swojej kulminacji, punktu najwyższej grozy. Ciągnął się po prostu jednostajnym wciąż zapierającym dech rytmem, aż w parę minut po świtaniu Grace wyrwała się z jego gorących, mocnych objęć i obudziła ze zduszonym krzykiem.
Usiadła na skraju łóżka i objęła rękami pulsującą głowę.
W ustach miała smak popiołu i żółci.
Sen był tak sugestywny, że czułą na sobie bawełnianą suknię w biało-niebieskie paski, z długimi rękawami, zapinaną pod samą szyją, która obciskała jej ramiona i biust, kiedy uderzała w drzwi piwnicy. Teraz, całkowicie przytomna, dalej ją czuła, chociaż miała na sobie luźną koszulę nocną i w dodatku nigdy w życiu nie nosiła takiego stroju jak we śnie.
Читать дальше