W samochodzie, w drodze do domu, Jane się odezwała”
– Przysparzam pani naprawdę wiele kłopotów.
– Nonsens. Świetnie się bawię w roli detektywa. A poza tym, jeśli pomogę przełamać blokadę w twojej pamięci, jeśli odkryję prawdę leżącą za wszystkimi sztuczkami kuglarskimi, które wyczynia twoja podświadomość, będę mogła opisać twój przypadek i opublikować w jakimś psychologicznym czasopiśmie. Wzmocni to moją pozycję zawodową. Może pomyślę o książce. Widzisz, dzięki tobie, dziecinko, pewnego dnia zostanę bogata i sławna.
– A kiedy już będzie pani bogata i sławna, nadal będziemy się spotykać? – przekomarzała się dziewczynka.
– Pewnie. Tyle że będziesz musiała zabiegać o termin spotkania na tydzień naprzód.
Roześmiały się.
Z telefonu w kuchni Grace zadzwoniła do redakcji „Morning News”.
Telefonistka z centralki w swoim wykazie nie miała nikogo o nazwisku Palmer Wainwright.
– Z tego, co widzę, nikt taki tu nie pracuje – odparła. – Z pewnością nie jest reporterem. Może jednym z nowych redaktorów prowadzących.
– Czy mogłaby mnie pani połączyć z gabinetem redaktora naczelnego? – poprosiła Grace.
– Czyli z panem Quincym – powiedziała telefonistka i nacisnęła odpowiedni numer wewnętrzny.
Quincy’ego nie było w gabinecie, a sekretarka nie wiedziała, czy gazeta zatrudnia Palmera Wainwrighta.
– Jestem tu nowa – usprawiedliwiała się. – Jako sekretarka pana Quincy’ego pracuję od poniedziałku, więc nie znam jeszcze wszystkich. Jeśli zostawi pani swoje nazwisko i numer, pan Quincy zadzwoni do pani.
Grace dała jej swój numer i dodała”
– Proszę mu powiedzieć, że chce z nim mówić doktor Grace Mitowski i że zajmę mu tylko kilka minut. – Rzadko używała tytułu naukowego przed nazwiskiem, z wyjątkiem sytuacji takich jak ta. Telefony od doktora nie pozostawały bez odpowiedzi.
– Czy to jakaś pilna sprawa, pani doktor? Nie sadzę, aby pan Quincy wrócił wcześniej niż jutro rano.
– To wystarczy. Proszę, żeby od razu do mnie zadzwonił, bez względu na porę dnia.
Kiedy odłożyła słuchawkę, popatrzyła przez okno na ogród różany.
Jak Wainwright mógł tak zniknąć?
Już trzeci raz Paul, Carol i Jane przygotowywali razem kolację. Dziewczynka z każdym dniem czuła się swobodniej.
Jeśli zostanie jeszcze z tydzień – pomyślał Paul – będzie nam się wydawało, że mieszka tu zawsze.
Kiedy jedli deser, Paul odezwał się”
– Czy nie miałybyście nic przeciwko temu, aby przełożyć wypad w góry o dwa dni?
– Dlaczego? – spytała Carol.
– Opóźniłem się z pisaniem w stosunku do tego, co zaplanowałem. Jestem w trakcie kluczowej dla utworu sceny i chciałbym ją skończyć. Nie bawiłbym się dobrze, mając to na głowie. Jeśli wyjedziemy w niedzielę zamiast jutro, będę miał czas na zakończenie rozdziału. A i tak spędzimy osiem dni w górach.
– Nie krępujcie się mną – powiedziała Jane. – Jestem tylko nadbagażem. Pojadę tam, dokąd mnie zabierzecie, kiedy będzie wam to na rękę.
Carol potrząsnęła głową.
– Nie dalej niż w ubiegłym tygodniu, po rozmowie z panem O’Brianem, postanowiliśmy się zmienić, prawda? Musimy nauczyć się odpoczywać i nie pozwalać, by praca przysłaniała nam wszystko.
– Masz rację – potwierdził Paul. – Ale jeszcze ten raz… – przerwał w pół zdania, widząc zdecydowanie w oczach Carol. Rzadko się przy czymś upierała, ale jeśli już postanowiła nie ustępować, pozostawała niewzruszona jak skała. Westchnął.
– Dobra. Wygrałaś. Wyjeżdżamy jutro rano. Wezmę ze sobą maszynę do pisania i brudnopis. Mogę skończyć tę scenę w domku i…
– Nic z tego. – Carol podkreślała każde słowo stukaniem łyżeczką w pucharek z lodami. – Jeśli już zamierzasz pisać, nie skończy się tylko na tej scenie. To dla ciebie zbyt duża pokusa. Wiesz, że mam rację. Zepsujesz urlop sobie i nam.
– Ale ja po prostu nie mogę odłożyć tej sceny na dziesięć dni – błagał Paul. – Zanim do niej powrócę, cały nastrój i spontaniczność miną.
– Masz rację – powiedziała Carol. – Oto, co zrobimy. Jane i ja wyjeżdżamy w góry jutro z samego rana, tak jak planowaliśmy. Ty zostaniesz tutaj, skończysz swoją scenę i dojedziesz do nas.
Zmarszczył brwi.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
– Czemu nie?
– Nie chcę, abyście jechały same. Sezon letni już się skończył. Wczasowiczów jest coraz mniej. Większość domków stoi pusta.
– Na litość boską – zaprotestowała Carol – w tych górach nie czai się żaden ohydny człowiek śniegu. Jesteśmy w Pensylwanii, nie w Tybecie. – Uśmiechnęła się. – To miło, że się tak o nas troszczysz, kochanie, ale nic nam nie grozi.
Później, kiedy Jane już się położyła, Paul zrobił ostatni wysiłek, by przekonać Carol, wiedział jednak, że to daremny trud.
Patrzył, jak Carol wybiera ubrania do zapakowania.
– Posłuchaj, bądź ze mną szczera, dobrze?
– A kiedy nie jestem? Co masz na myśli?
– Chodzi o dziewczynkę. Czy ona może być niebezpieczna?
Carol odwróciła się i spojrzała na niego, wyraźnie zaskoczona pytaniem.
– Jane? Niebezpieczna? Cóż, dziewczynka tak ładna jak ona za parę lat z pewnością złamie niejedno męskie serce. A jeśli bystrość mogłaby zabijać, zostawiałaby za sobą ulice usłane zwłokami.
Nie zareagował na żart.
– Nie chcę, żebyś traktowała to tak lekko. Myślę, że to poważna sprawa. Proszę, przemyśl to dokładnie.
– Nie ma się nad czym zastanawiać, Paul. Straciła pamięć, to wszystko. Jest jednak zrównoważonym, zdrowym psychicznie dzieckiem. Właściwie trzeba mieć zdumiewająco dojrzałą osobowość, by traktować amnezję tak jak ona. Nie wiem, czy trzymałabym się chociaż w połowie tak dobrze, gdybym była na jej miejscu. Przypominałabym raczej kłębek nerwów albo wpadłabym w depresję. A ona jest elastyczna, potrafi przystosować się do sytuacji. Tacy elastyczni ludzie nie są niebezpieczni.
– Nigdy?
– Prawie nigdy. To twardzi ludzie pękają.
– Po tym jednak, czego dowiedziałaś się podczas seansów terapeutycznych, nie sądzisz, że powinnaś zastanowić się, do czego jest zdolna? – spytał.
– To umęczona dziewczynka. Ma za sobą tak okropne przeżycia, że nawet w stanie hipnozy broni się przed przechodzeniem przez to jeszcze raz. Jest zbita z tropu, błądzi i blokuje istotne informacje, ale to nie znaczy, że stanowi jakiekolwiek zagrożenie. Po prostu jest przestraszona. Wydaje mi się, że padła ofiarą fizycznej lub psychicznej przemocy. Była ofiarą, Paul, nie sprawcą.
Włożyła kilka par dżinsów do walizek, stojących przy łóżku.
Paul podążył za nią.
– Zamierzasz kontynuować terapię, kiedy będziecie w górach?
– Tak. Myślę, że nie można ustawać w burzeniu muru, który zagradza drogę do jej pamięci.
– To nieuczciwe.
– Hm?
– Bo to praca – stwierdził. – Mnie nie pozwoliłaś zabrać pracy na urlop. Stosujesz dwa różne kryteria, pani doktor Tracy.
– Dwa kryteria, pocałuj mnie w dupę, panie doktorze Tracy. Potrzebuję tylko pół godziny dziennie na terapię Jane. To coś zupełnie innego niż taszczenie maszyny do pisania i walenie w klawisze dziesięć godzin dziennie. Nie zdajesz sobie sprawy, że wszystkie wiewiórki, jelenie i króliki będą się uskarżać na hałas?
Już później, kiedy leżeli w łóżku przy zgaszonych światłach, Paul ciągnął”
– Do diabła, jestem niewolnikiem książek. Najwyższy czas, abym się zbuntował i zostawił tę robotę na dziesięć dni. Byłoby to nawet z pożytkiem dla powieści, gdybym miał trochę czasu na przemyślenie. Pojadę z tobą i Jane jutro i nie zabiorę maszyny do pisania. Dobra? Nie zabiorę nawet ołówka.
Читать дальше