Jak każdego ranka zaczął od przygotowania kawy. Wlał wodę do ekspresu i wcisnął guzik. Zadzwonił telefon. Przysiadł na krawędzi biurka i podniósł słuchawkę.
– Halo?
– Paul? Tu Grace Mitowski.
– Dzień dobry, kochanie. Jak się masz?
– Cóż, stare kości nie lubią deszczowej pogody, ale jakoś się trzymam.
Paul uśmiechnął się.
– Nie żartuj, żebym nie wiem jak się starał, to i tak ci nie dorównam.
– Nonsens. Jesteś obowiązkowym pracownikiem, z kompleksem winy na tle czasu wolnego. Nawet reaktor jądrowy nie ma twojej energii.
Zaśmiał się.
– Nie baw się w psychoanalityka, Grace. Mam to na co dzień dzięki żonie-psychiatrze.
– Skoro o niej mowa…
– Przykro mi, ale jej nie zastałaś. Będziesz mogła złapać ją w gabinecie za pół godziny.
Grace zawahała się.
Gorąca kawa zaczynała kapać do dzbanka, napełniając pokój aromatem.
Wyczuwając napięcie w jej wahaniu, Paul spytał”
– Coś nie tak?
– Hm… – odchrząknęła nerwowo. – Paul, jak ona się czuje? Nie jest chora?
– Carol? O, nie. Oczywiście, że nie.
– Jesteś pewny? Mam nadzieję, że mnie dobrze rozumiesz, wiesz przecież, ile ona dla mnie znaczy. Jeśli coś jest nie tak, chciałabym wiedzieć.
– Carol czuje się świetnie, naprawdę. Tak się składa, że w zeszłym tygodniu przeszła badania lekarskie. Wymagała tego agencja adopcyjna. Oboje przeszliśmy je celująco.
Grace znów zamilkła.
Marszcząc brwi, Paul powiedział”
– Co cię tak nagle zaniepokoiło?
– Cóż… pomyślisz pewnie, że starej Gracie coś się poprzestawiało, ale miałam dwa nieprzyjemne sny, w których występowała Carol. Rzadko miewam sny, więc kiedy obudziłam się z uczuciem, że muszę ostrzec Carol…
– Przed czym ją ostrzec?
– Nie wiem. Pamiętam tylko tyle, że widziałam Carol. I ta dręcząca myśl: To nadchodzi. Muszę ostrzec Carol, że to nadchodzi. Wiem, że to brzmi głupio. I nie pytaj mnie o szczegóły. Nie pamiętam. Czuję jednak, że Carol jest w niebezpieczeństwie. Bóg jeden wie, że nie wierzę w żadne prorocze sny i tym podobne bzdury, a jednak dzwonię do ciebie w tej sprawie.
Kawa gotowa. Paul przechylił się, wyłączył ekspres.
– Dziwna sprawa,. Carol i ja omal nie zostaliśmy ranni podczas wczorajszej burzy.
Opowiedział jej o spustoszeniu w biurze O’Briana.
– Dobrzy Boże – odezwała się. – Zobaczyłam błyskawicę, kiedy ocknęłam się z drzemki, ale nie przyszło mi do głowy, że ty i Carol… że błyskawica, którą… którą w moim śnie… do diabła! Boję się pytać, aby nie zabrzmiało to jak jakiś głupi przesąd, a jednak: Czy było coś proroczego w moim śnie? Czy przewidziałam uderzenie pioruna?
– Jeśli nawet nie – odparł zaniepokojony Paul – stanowi to godny uwagi zbieg okoliczności.
Milczeli przez chwilę, a potem ona powiedziała”
– Słuchaj, Paul, nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek o tym rozmawiali, ale czy ty wierzysz w prorocze sny, jasnowidzenie, rzeczy nadprzyrodzone?
– Ani tak, ani nie. Sam nie wiem.
– Ja zdecydowanie nie. Zawsze uważałam to za stek bzdur, po prostu nonsens. Ale po tym…
– Zmieniłaś zdanie.
– Powiedzmy, że nabrałam pewnych wątpliwości. A teraz bardziej niepokoję się o Carol niż przed naszą rozmową.
– Dlaczego? Powiedziałem ci przecież, że nie została nawet draśnięta.
– Raz jej się udało – zawyrokowała Grace – ale miałam dwa sny, a ten następny w kilka godzin po uderzeniu błyskawicy. Boże, czy to nie szaleństwo? Jeśli zacznie się wierzyć choćby w najmniejszym stopniu w te nonsensy, człowiek szybko się wciąga. Ale nic na to nie poradzę. Wciąż się o nią martwię.
– Nawet gdyby twój pierwszy sen był proroczy, drugi prawdopodobnie stanowił tylko jego powtórzenie.
– Tak sądzisz?
– Oczywiście. Jestem w stanie uwierzyć w jedno proroctwo, ale bez przesady…
– Taaak, chyba masz rację – odezwała się jakby z ulgą. – Zapewniam cię, że nie zamierzam prowadzić cotygodniowej rubryki z przepowiedniami w „National Enquirer”.
Paul zaśmiał się.
– Mimo wszystko – powiedziała – szkoda, że nie pamiętam, co działo się w obu tych koszmarach.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę i kiedy Paul odłożył słuchawkę, siedział jakiś czas ze zmarszczonymi brwiami. Mimo wszystko był pod wrażeniem snu Grace, i to w większym stopniu, niż nakazywał zdrowy rozsądek.
To nadchodzi.
Od momentu gdy Grace wymówiła te słowa, Paul czuł chłód w kościach i wnętrznościach.
To nadchodzi.
Zbieg okoliczności – mówił sobie. – Zwykły zbieg okoliczności, ot co. Zapomnij o tym.
Stopniowo zaczął dochodzić do niego wspaniały aromat gorącej kawy. Podniósł się z krawędzi biurka i napełnił kubek.
Przez minutę czy dwie stał przy oknie, sącząc kawę i gapiąc się na szare chmury pędzone przez wiatr i nieustający deszcz. Wreszcie opuścił wzrok i spojrzał na podwórze, przypominając sobie intruza, którego zobaczył poprzedniego wieczora. Blada, wykrzywiona, oświetlona błyskawicą twarz kobiety o błyszczących oczach i ustach zaciśniętych w grymasie wściekłości czy nienawiści. A może to Jasper i gra świateł.
ŁUP!
Dźwięk był tak głośny i nieoczekiwany, że zaskoczony Paul aż podskoczył. Gdyby w kubku zostało więcej kawy, rozlałby ją na dywan.
ŁUP! ŁUP!
To nie mogła być ta sama okiennica, którą słyszeli minionego wieczoru, bo hałasowałaby przez całą noc. Z tego wniosek, że trzeba będzie reperować dwie.
Jezu – pomyślał – cały dom wali mi się na głowę.
ŁUP!
Źródło tego dźwięku znajdowało się w pobliżu, jakby w tym samym pokoju.
Paul przycisnął czoło do chłodnej szyby, spojrzał w lewo, potem w prawo, usiłując dostrzec, czy para okiennic wisi na miejscu. Jeśli się nie mylił, obie tkwiły prawidłowo przymocowane.
Łup, łup-łup, łup, łup…
Hałas cichł, ale nie ustawał, przybrawszy formę powtarzających się rytmicznie uderzeń, które irytowały bardziej niż głośne walenie przed chwilą. I teraz odgłosy dochodziły jak gdyby z innej części domu.
Chociaż zupełnie nie miał ochoty wychodzić na deszcz i zajmować się reperacją okiennicy, to jednak wiedział, że nie będzie w stanie pracować przy stałym, rozpraszającym uwagę stukotaniu.
Zrezygnowany odstawił kubek na biurko i skierował się w stronę drzwi, gdy zadzwonił telefon.
Dzień zapowiada się niezwykle atrakcyjnie – pomyślał.
Idąc w stronę aparatu, zauważył, że okiennica przestała walić. Może uda się poczekać z reperacją na poprawę pogody.
Dzwonił Alfred O’Brian. Na początku rozmowa miała krępujący przebieg. Paul czuł się zakłopotany.
– Pan ocalił mi życie, naprawdę! – upierał się O’Brian.
Wielokrotnie przepraszał, że nie okazał wdzięczności wczoraj, bezpośrednio po wypadku.
– Ale byłem taki wstrząśnięty i oszołomiony, że zupełnie straciłem głowę. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Za każdym razem, gdy Paul protestował, słysząc określenia „heroiczny” i „dzielny”, O’Brian stawał się bardziej ofensywny, aż w końcu skapitulował i pozwolił temu człowiekowi oczyścić swoje sumienie, ale gdy rozmowa zeszła na inne tory, odczuł ulgę.
O’Brian miał jeszcze jeden powód, żeby zadzwonić.
– Kiedy drzewo upadło na biurko, przygniotło wiele dokumentów. Straszny bałagan. Niektóre się pogniotły i pobrudziły, inne zamoczyły. Margie, moja sekretarka, zdołała je uporządkować. Niestety, nigdzie nie możemy znaleźć podania, które państwo przynieśli. Przypuszczam, że wyfrunęło przez jedno z wybitych okien. Zanim przedstawimy państwa prośbę komisji rekomendacyjnej, musimy mieć wypełniony i podpisany formularz. Bardzo mi przykro, panie Tracy, że sprawiam panu kłopot.
Читать дальше