Rozpoznał Lomana, więc skinął ręką, by jechał dalej. Wszyscy go tu dobrze znali jeszcze z dawnych czasów, nim stali się Nowymi Ludźmi.
Potęgi i bogactwa New Wave nie skrywano w jakiejś skromnej siedzibie. Całość zaprojektował wzięty architekt, preferujący zaokrąglone narożniki, owalne kąty, ciekawe kombinacje asymetrycznych ścian niektóre wklęsłe, inne wypukłe. W dwóch ogromnych, trzykondygnacyjnych budynkach wyłożonych piaskowym kamieniem były wielkie przyciemnione okna, które współgrały z krajobrazem.
Z tysiąca czterystu zatrudnionych, prawie tysiąc mieszkało w Moonlight Cove. Pozostali pochodzili z pobliskich miejscowości. Naturalnie wszyscy mieszkali w zasięgu działania mikrofalowej anteny, umieszczonej na dachu głównego budynku.
Jadąc w stronę parkingu drogą dojazdową, Loman myślał: to pewne jak diabli, że Shaddack jest naszym wielebnym Jimem Jonesem. Zabierze ze sobą nawet ostatniego z żarliwych wyznawców. Współczesny faraon. Umierając zabije również tych, którzy mu służą, jakby oczekiwał, że nadal będą mu wierni na tamtym świecie. Cholera. Czy w ogóle wierzymy jeszcze w tamten świat?
Nie. Religijna wiara była pokrewna nadziei, a ta wymagała emocjonalnego zaangażowania.
Nowi Ludzie tak samo wierzyli w Boga jak w świętego Mikołaja, uznając jedynie potęgę maszyny i cybernetyczne przeznaczenie ludzkości.
A niektórzy nie wierzyli nawet w to.
Tak, jak Loman.
Firma New Wave świetnie prosperowała, pozyskując najlepsze talenty w dziedzinie mikrotechnologii, co odzwierciedlały drogie samochody na obu parkingach. Mercedes. BMW. Porshe. Corvetta. Caddilac Seville. Jaguar. Same luksusowe wozy.
Parking był zapełniony tylko w połowie. Wyglądało na to, że sporo ludzi pracuje w domach. Ilu upodobniło się już do Denny’ego?
Stojące na mokrym asfalcie samochody przypominały Lomanowi rzędy cmentarnych nagrobków. Te milczące silniki, połyskliwy metal, zlane deszczem szyby odbijające szare jesienne niebo, wszystko jakby zapowiadało śmierć. Pomyślał, że parking symbolizuje przyszłość miasta: ciszę, martwotę, straszny i odwieczny spokój cmentarza.
Gdyby oficjalne władze spoza Moonlight Cove dowiedziały się o miejscowych wydarzeniach albo okazało się, że wszyscy Nowi Ludzie są regresywni – lub gorzej – że Projekt Księżycowy Jastrząb to klęska, wówczas trującym eliksirem, jak w Jonestown, byłby śmiertelny rozkaz wysłany przez mikrofale do mikrosfer wewnątrz Nowych Ludzi. Natychmiast tysiące serc zatrzymałyby się i Moonlight Cove stałoby się w sekundzie cmentarzyskiem.
Loman wjechał na drugi parking i skierował się do stanowisk dla kierownictwa. Jeśli Shaddack uświadomi sobie, że Projekt ma błędy i zechce zabrać nas ze sobą, rozważał, to nie zrobi tego, żeby zatrzeć ślady. Nie ten cholerny pająkowaty albinos. Zlikwiduje nas dla samej przyjemności, by odejść z wielkim hukiem, żeby świat zamarł, porażony potęgą człowieka, który rozkazał tysiącom umrzeć wraz z nim.
Paru szaleńców uznałoby go za bohatera i idola, a kilku młodych geniuszy chciałoby go prześcignąć. Bez wątpienia o to mu chodziło. W razie powodzenia Projektu, Shaddack zapanuje nad światem, w którym całą ludzkość poddano konwersji. Natomiast ginąc stanie się mityczną mroczną postacią, a legenda o nim może zachęcić do naśladownictwa legiony szaleńców, opętanych żądzą władzy. Wówczas stałby się Hitlerem ery komputerowej.
Loman drżącą ręką wytarł spoconą twarz.
Pragnął rzucić wszystko i wieść wolną od wszelkich problemów egzystencję osobnika regresywnego.
Ale powstrzymał się siłą woli.
Zabijając Shaddacka zbrukałby legendę. Mimo że umarłby w parę sekund później, jak wszyscy Nowi Ludzie, świat dowiedziałby się, że ten Jim Jones ery technicznej zginął z rąk istoty, którą stworzył. Okazałoby się, że jego władza ma kres, że jest bogiem ze skazą, którego udziałem stały się zarówno pycha jak i los Wellsowskiego Moreau, a dzieło Shanddacka powszechnie uznano by za wybryk natury.
Loman skręcił w prawo do stanowisk dla kierownictwa i rozczarował się, że nie ma mercedesa ani szarej furgonetki. Może Shaddack przyjechał do biura z kimś innym, albo zaparkował w innym miejscu.
Wjechał na stanowisko zarezerwowane dla szefa. Wyłączył silnik. Broń trzymał w kaburze przy biodrze. Już dwukrotnie upewniał się, że jest naładowana, ale teraz sprawdził ponownie.
Wcześniej zatrzymał się na poboczu drogi i napisał notatkę, którą zamierzał zostawić przy ciele Shaddacka. Wyjaśniał, że jest zabójcą swego stwórcy. Gdy do Moonlight Cove wkroczą władze z zewnątrz, znajdą notatkę i poznają prawdę.
Loman nie kierował się żadnym szlachetnym celem. Takie wzniosłe poświęcenie wymagało uczuć, do których nie był już zdolny. Zamorduje Shaddacka wyłącznie z panicznego strachu, że ten dowie się o Dennym lub innych ludziach-maszynach i wówczas zrobi to samo z nimi.
Oczy wypełnione płynnym srebrem.
Ślina cieknąca z otwartych ust…
Mackowaty przewód wystrzelający z czoła chłopca w poszukiwaniu energii w komputerze…
Nieustannie widział te mrożące krew w żyłach obrazy.
Zabije Shaddacka dla własnego ocalenia, a zniszczenie legendy o tym szaleńcu stanowi jedynie korzystny dodatek.
Włożył broń do kabury i wysiadł z samochodu. Pobiegł w deszczu do głównego wejścia, pchnął drzwi z ciętego szkła i wszedł do hallu o marmurowej podłodze. Skręciwszy w prawo obok windy zbliżył się do głównej recepcji. Pod względem przepychu i luksusu miejsce to rywalizowało z konkurencyjnymi siedzibami firm komputerowych w słynnej Dolinie Krzemowej, położonej dalej na południe. Wspaniałe marmurowe gzymsy, kryształowe kinkiety i ozdobne żyrandole świadczyły o sukcesie New Wave.
W recepcji dyżurowała tylko rok starsza Dora Hankins, którą znał od dzieciństwa. W szkole średniej parę razy umawiał się z jej siostrą.
W milczeniu spojrzała na niego.
– Shaddack? – spytał.
– Nie ma go.
– Jesteś pewna?
– Tak.
– Kiedy wróci?
– Spytaj sekretarkę.
– Pojadę na górę.
– Świetnie.
Wsiadł do windy i wcisnął przycisk z cyfrą trzy. Wspomniał pogawędki, jakie ucinali sobie z Dorą przed Zmianą. Rozmawiali swobodnie o rodzinie i pogodzie. Teraz nie. Po konwersji nie czuli takiej potrzeby. Nawet nie pamiętał, dlaczego kiedykolwiek uważał rozmowę towarzyską za coś przyjemnego, czym warto zawracać sobie głowę.
Apartament Shaddacka znajdował się w północno-wschodnim skrzydle drugiego piętra. Tuż przy windzie był hall recepcji, wyłożony ekskluzywnymi dywanami, gdzie stały obszerne skórzane kanapy i mosiężne stoliki o szklanych blatach. Na ścianie wisiał oryginalny obraz Jaspera Johnsa.
Co stanie się z artystami w przyszłości? – rozmyślał.
Ale znał odpowiedź. W ogóle ich nie będzie. Sztuka wyraża emocje poprzez obrazy, słowa, w muzyce rozbrzmiewającej w sali koncertowej. A zatem jest nierealna w Nowym Świecie, chyba że wyrażałaby wyłącznie strach. Pisarze najczęściej używaliby synonimów pojęcia ciemność, kompozytorzy tworzyliby jedynie pieśni pogrzebowe, a malarze obrazy w różnych odcieniach czerni.
Vicky Loenardo, sekretarka Shaddacka, siedziała przy biurku.
– Nie ma szefa – powiedziała.
Z tyłu widniały otwarte drzwi do ogromnego, prywatnego gabinetu. Lampy były zgaszone i tylko słabe światło deszczowego dnia przenikało między żaluzjami.
– Kiedy będzie?
– Nie wiem.
– Jakieś umówione spotkania?
– Nie.
– Wiesz, gdzie jest?
Читать дальше