Fakty —takie. Owego wieczoru mojego sąsiada, który odkrył skończoność wszechświata, i mnie, i wszystkich wokół nas —zatrzymano jako nie posiadających zaświadczenia o operacji —i odstawiono do najbliższego audytorium (numer audytorium —nie wiedzieć czemu znajomy: 112). Tutaj zostaliśmy przywiązani do stołów i poddani Wielkiej Operacji.
Nazajutrz ja sam D-503, stawiłem się u Dobroczyńcy i opowiedziałem mu wszystko, co było mi wiadome o wrogach szczęścia. Dlaczego przedtem mogło mi się to wydawać trudne? Niepojęte. Jedyne wytłumaczenie: moja dawna choroba (dusza).
Tegoż dnia wieczorem —przy jednym stole z Nim, z Dobroczyńcą —siedziałem w słynnej Sali Gazowej. Doprowadzono tamtą kobietę. W mojej obecności miała złożyć swoje zeznania.Kobieta ta uparcie milczała i uśmiechała się. Zauważyłem, że ma ostre i bardzo białe zęby, i że jest to piękne.
Potem wprowadzono ją pod dzwon. Twarz jej zrobiła się bardzo biała, a ponieważ oczy ma ciemne i duże —było to bardzo piękne. Kiedy spod dzwonu zaczęto wypompowywać powietrze —odrzuciła głowę do tyłu, na wpół przymknęła oczy, wargi zaciśnięte —coś mi to przypominało. Patrzyła na mnie wczepiając się mocno w oparcie fotela —patrzyła, dopóki oczy nie zamknęły się całkiem. Wtedy ją wyniesiono, przy pomocy elektrod szybko przywrócono do przytomności i znowu posadzono pod Dzwon. To powtarzało się trzykrotnie —mimo wszystko nie powiedziała ani słowa. Inni, doprowadzeni razem z tą kobietą, okazali się uczciwsi: wielu zaczęło mówić już za pierwszym razem. Jutro wszyscy staną na stopniach Maszyny Dobroczyńcy.
Odkładać tego nie można —bo w zachodnich dzielnicach —ciągle jeszcze chaos, ryk, trupy, bestie i —niestety —znaczna ilość numerów, które zdradziły rozum.
Ale na poprzecznej, 40 alei, udało się skonstruować tymczasowy mur z wysokowoltowych fal. Mam nadzieję —zwyciężymy. Więcej —jestem przekonany —zwyciężymy. Bo rozum musi zwyciężyć.
Eugeniusz Zamiatin (1884–1937), głośny i tłumaczony u nas przed wojną, jest dziś dla większości polskich czytelników postacią nie znaną. Tak gruntowne zapomnienie zawdzięcza ten mistrz rosyjskiej prozy XX wieku stalinowskiej proskrypcji. Zmuszony do opuszczenia ZSRR (którego obywatelstwo zachował zresztą do śmierci w Paryżu) w roku 1931, wciągnięty został na czarną listę pisarzy tak skutecznie, że pierwsza w ojczyźnie publikacja słynnej na cały świat powieści My (1920) stała się wydawniczą sensacją anno 1988. Publikacja ta zbiegła się z rosyjskim krajowym pierwszym wydaniem powieści Orwella 1984, dla której była niewątpliwie pierwowzorem, i Nowego wspaniałego świata Huxleya, który inspirację czerpał zapewne także z powieści Zamiatina.
My — jeden z wzorców gatunku antyutopii w literaturze powszechnej —to wbrew pozorom nie satyra. To —mówiąc słowami autora —„społeczny pamflet, przybrany w wytworny uniform powieści ironiczno-fantastycznych”.
Kompozycję My autor, z zawodu inżynier-konstruktor okrętów (bohater powieści to jego ironiczne alter ego), planował z matematyczną precyzją. Motorem akcji są wyłącznie kobiety, płeć bierze górę nad mózgiem aż po końcową katastrofę. Trzy samogłoskowe kryptonimy kobiet stoją jakby u trzech wierzchołków trójkąta-delty, symbolizującej bohatera: przeciwstawne sobie I i O sumują się w Ю. Może to zresztą oznaczone graficznie cyrylicką literą działanie odejmowania? I, pozbawiona tego ludzkiego pierwiastka, który wnosi O, odmienia się w zimne rybie monstrum owej Ю. Tak czy owak, to one tylko są czynne, swoją energią niweczą bezwładność bohatera. Zamiatin z premedytacją odwraca ukształtowany już w jego czasach schemat powieści fantastycznej: z reguły to właśnie kobieta, symbol seksu, pełni w nim funkcję bierną wobec potęgi hipermózgu głównego bohatera.
Analizę rzeczywistej problematyki ideowej My zacząć jednak wypada od kwestii stylu. W swoim ekspresjonistycznym komiksie, układanym stylem napisów do niemego filmu, Zamiatin świadomie operuje tworzywem kiczu. Irracjonalność stylistyczna, ostentacyjnie podkreślona nadmiarem równoważników zdaniowych, myślników, „telegraficznym” skrótem —przez kontrast z racjonalnością konstrukcji powieści podkreśla rozpołowienie świata. Rozdwojona jest też świadomość narratora.
Kicz to środowisko, w którym działają zamiatinowscy ludzie —nie-osoby. I-330, jawiąc się jako wytwór „kiczowatej wyobraźni” narratora, w miarę rozwoju powieści traci na indywidualności, aż do końcowej sceny pełnej depersonalizacji i unicestwienia wraz z chorobliwą „duszą” Pierwszego Konstruktora.
Częsty schemat odczytania My jako satyry na totalitaryzm zaciemnia obraz: w tym zamiatinowskim Kandydzie nie ma bohaterów pozytywnych. Żadna z części rozpołowionego świata nie reprezentuje dobra w walce ze złem. Terroryzm „Mefi” i ludobójstwo Państwa są zjawiskami komplementarnymi: dwudziestowieczne doświadczenia świata potwierdzają tę diagnozę. Jeśli więc miałaby to być satyra, to nie tylko na totalitarne państwo, ale też na totalitarny ruch, spisek. Warto sobie uprzytomnić, że obraz tego ruchu powstał jeszcze przed marszem na Rzym faszystów Mussoliniego. Zamiatinowska wizja świata koncentracyjnego nie pozostawia złudzeń: utopia przeradza się w despotyzm, dobro zorganizowane staje się złem.
Państwo Jedyne i spisek „Mefi” —to nie dwa przeciwieństwa, to tylko dwa stadia: terror buntowniczego ruchu z chwilą zwycięstwa przeistacza się w terror inkwizycji Państwa-Boga, który z kolei rodzi terror buntu i tak da capo. „Stadium prorockie —pisał Zamiatin —to największe wzloty, wielkość duchowa i romantyzm. Chrześcijanie w katakumbach. W stadium apostolskim głoszą swą wiarę jawnie, nadal jednak tocząc ideologiczną walkę, jeszcze nie zwyciężyli. W stadium kościelnym wreszcie —zwyciężyli na ziemskiej płaszczyźnie. I tak wszyscy zwycięscy chrześcijanie rozpoczynają przymusowe zbawienie: przemocą, mieczem, ogniem, więzieniami. Chrystus staje się Wielkim Inkwizytorem”.
Egzorcyzmując upiory „hipertrofii władzy państwa” i „hipertrofii władzy maszyn” Zamiatin okazał się nader przenikliwy. W wieku ideologii jego ironia jako wyraz uniwersalistycznego humanizmu niosła złowróżbną przestrogę: „Nasi bogowie są tu, na ziemi, wśród nas —w Urzędzie, w kuchni, w pracowni, w klozecie; bogowie stali się jak my: ergo —my staliśmy się jak bogowie. I do was, moi nieznani czytelnicy, i do was także dotrzemy, aby uczynić wasze życie równie precyzyjnym i bosko rozumnym jak nasze…”
Otóż jest zamiatinowska Atlantyda.
Zapewne od starożytnego „uniforme”.
Wyraz ten zachował się u nas tylko w postaci poetyckiej metafory: skład chemiczny tej substancji jest nieznany.
Mowa oczywiście nie o katechizmie „Zakonu Bożego” starożytnych, ale o prawie Państwa Jedynego.
Muszę się przyznać, że dokładne znaczenie tego uśmiechu ustaliłem dopiero po wielu dniach, po brzegi pełnych wydarzeń najprzedziwniejszych i najzupełniej niespodziewanych.
Działo się to dawno, w III wieku po Dekalogu.