— Jak się ten pies nazywa? — zapytał Tatarski.
— Dobre pytanie. Szczerze mówiąc, nie wiem. A dlaczego pytasz?
— Czytałem coś w tym guście. W artykule naukowym.
— A co konkretnie?
— Długo by opowiadać — odparł Tatarski. — Zresztą nawet wszystkiego nie pamiętam.
— O czym był ten artykuł? O naszej firmie?
Tatarski zorientował się, że szef żartuje.
— Nie — powiedział. — O rosyjskich wulgaryzmach. Było tam napisane, że ordynarne słowa stały się obelżywe dopiero w czasach chrześcijańskich, a dawniej miały zupełnie inny sens i oznaczały nieprawdopodobnie starożytne pogańskie bóstwa. I wśród tych bóstw był taki kulawy pies Piździelec o pięciu łapach. W dawnych inskrypcjach oznaczano go dużą literą P, ujętą w dwa przecinki. Według legendy, śpi gdzieś w śniegach i dopóki śpi, życie płynie mniej więcej normalnie. A kiedy się budzi, atakuje. I dlatego u nas ziemia nie rodzi, Jelcyn jest prezydentem i tak dalej. Co do Jelcyna, to, rzecz jasna, jeszcze nie byli na bieżąco, ale cała reszta jest w porządku. Było tam również napisane, że najbliższe temu pojęcie, istniejące we współczesnej rosyjskiej kulturze, to młodzieżowe określenie „gamowier”. Od angielskiego: gameouer.
— Po angielsku zrozumiałem — wtrącił Azadowski. — Nie jestem głupi. Nie wiem za to, kogo ten Piździelec atakuje.
— Nie tyle kogoś czy coś, ile wszystko. Pewnie dlatego wmieszali się inni bogowie. Specjalnie spytałem, jak się nazywał ten pies; myślałem, że to może uniwersalny archetyp. A jak się nazywa bogini?
— Wcale się nie nazywa — przerwał mu głos z tyłu i Tatarski obejrzał się.
W drzwiach stał Farsuk Sejful-Farsiejkin. Odziany był w długi szary płaszcz z kapturem, spod którego połyskiwała złota maska, i Tatarski poznał go tylko po głosie.
— Wcale się nie nazywa — powtórzył Sejful-Farsiejkin, wchodząc do komnaty. — Kiedyś, dawno, nazywano ją Isztar, ale od tego czasu jej imię zmieniało się wiele razy. Znasz taki brand — No Name? Z psem rzecz ma się tak samo. A co do reszty, to miałeś rację.
— No, teraz ty z nim pogadaj, Farsuk — odezwał się Azadowski — bo on i tak wszystko wie.
— A cóż ty takiego wiesz? — zapytał Farsiejkin.
— E tam — odrzekł Tatarski. — Drobiazgi. Na przykład ten zębaty znak pośrodku płyty. Wiem, co znaczy.
— No, co?
— „Szybko” w piśmie starożytnych Egipcjan.
Farsiejkin roześmiał się.
— Tak — powiedział — nietypowo. Zazwyczaj nowi członkowie myślą, że to drażetki M&M. W rzeczywistości zaś jest to symbol wskazujący na pewną bardzo starą i dość niejasną maksymę. Wszystkie starożytne języki, w których istniała, już dawno są martwe, a na rosyjski trudno ją przetłumaczyć — nie ma odpowiednich glos. Za to w angielszczyżnie idealnym jej odpowiednikiem jest aforyzm Herberta Marshalla McLu— hana, The medium is the message. Dlatego rozszyfrowujemy ten znak jak dwie połączone litery „M”. To jest, oczywiście, nie tylko my — takie ołtarze Silicon Graphics instaluje razem z oprogramowaniem serwerów.
— To ta płyta nie jest prawdziwa?
— Dlaczego? Najprawdziwsza — odrzekł Farsiejkin. — Bazalt, trzy tysiące lat. Możesz dotknąć. Choć, co prawda, nie jestem pewien, czy ten rysunek zawsze oznaczał to, co oznacza teraz.
— A co to za rosiczka między boginią a psem?
— To nie rosiczka. To drzewo życia. A poza tym symbol wielkiej bogini, jako że jednym z jej wcieleń jest drzewo o trzech korzeniach, które rozkwita w naszych duszach. To drzewo również ma imię, ale w naszym stowarzyszeniu poznaje się je dopiero w najwyższych stadiach wtajemniczenia.
— Co to za stowarzyszenie? — zapytał Tatarski. — Czym się zajmują jego członkowie?
— Myślałby kto, że nie wiesz. Ile czasu już u nas pracujesz? No więc właśnie tym wszystkim zajmują się członkowie stowarzyszenia.
— Jak się ono nazywa?
— Kiedyś dawno nazywało się Gildia Chaldejczyków — powiedział Farsiejkin. — Ale tak nazywali je ci, którzy do niego nie należeli, tylko o nim słyszeli. My sami nazywamy je Stowarzyszeniem Sadowników, albowiem naszym zadaniem jest pielęgnacja świętego drzewa, które daje życie wielkiej bogini.
— Od dawna istnieje to stowarzyszenie?
— Od bardzo dawna. Podobno działało jeszcze w Atlantydzie, ale dla uproszczenia zakładamy, że przeszło z Babilonu do Egiptu, a stamtąd — do nas.
Tatarski poprawił zsuwającą się z twarzy maskę.
— Jasne — powiedział. -1 co, to stowarzyszenie zajmowało się budową wieży Babel?
— Nie. Skądże. Nie jesteśmy biurem projektów. Jesteśmy po prostu sługami wielkiej bogini. Używając twojej terminologii, pilnujemy, żeby Piździelec nie obudził się i nie zaatakował; to zrozumiałeś właściwie. Zdajesz sobie sprawę, jak sądzę, że w Rosji spoczywa na nas szczególna odpowiedzialność. Pies śpi właśnie tutaj.
— Gdzie mianowicie?
— Wszędzie — odrzekł Farsiejkin. — Powiedzenie, że pies śpi w śniegach, to metafora. Ale to, że już kilka razy w tym stuleciu się zbudził — metaforą nie jest.
— To dlaczego przez cały czas obniżają nam częstotliwość?
Farsiejkin rozłożył ręce.
— Zwykła ludzka lekkomyślność — powiedział, podchodząc do ołtarza i zdejmując zeń złotą czaszę. — Pochopne kalkulacje, krótkowzrocznie rozumiana koniunktura. Ale nigdy nie obniżą jej nam do końca, nie bój się. Tego się starannie pilnuje. A teraz, jeśli pozwolisz, przejdziemy do rytuału.
Zbliżył się do Tatarskiego i położył mu rękę na ramieniu.
— Uklęknij i zdejmij maskę.
Tatarski posłusznie ukląkł i zdjął maskę z twarzy. Farsiejkin zanurzył palec w czaszy i nakreślił na czole Tatarskiego mokry zygzak.
— Tyś jest przekaźnik i tyś jest przekaz — powiedział, i Tatarski zrozumiał, że linia na jego czole to podwójne M.
— Co to za ciecz? — zapytał.
— Krew psa. Mam nadzieję, że symboliki nie trzeba ci wyjaśniać?
— Nie — rzekł Tatarski, wstając z podłogi. — Nie jestem idiotą, czytałem to i owo. Co dalej?
— Teraz musisz zajrzeć w święte oko. Z jakiegoś powodu Tatarski drgnął i Azadowski to zauważył.
— Nie bój się — wtrącił. — Przez to oko wielka bogini poznaje swojego małżonka. A ponieważ małżonka już ma, jest to czysta formalność. Patrzysz w oko, okazuje się, że nie jesteś bogiem Mardukiem, i spokojnie pracujemy dalej.
— Jakim bogiem Mardukiem?
— No, to nie Mardukiem — uspokoił Tatarskiego Azadowski, wyjmując spod spódniczki paczkę Marlboro i zapalniczkę. — Nieważne. Powiedziałem to tak sobie. Farsuk, wytłumacz mu, ty masz to obcykane.
— To też motyw mitologiczny — wyjaśnił Farsiejkin. — Wielka bogini miała małżonka, również; boga, najważniejszego ze wszystkich bogów, którego napoiła miłosnym wywarem, i ten zasnął w świątyni na szczycie swego zikkuratu. Ponieważ zaś był bogiem, sen miał taki, że… Cóż, w ogóle jest to zagmatwana sprawa, ale cały nasz świat z nami wszystkimi i nawet z samą boginią jak gdyby mu się śni. I wielka bogini stale szuka tego, któremu się śni, albowiem tylko poprzez niego otrzymuje swe życie. A ponieważ znaleźć go nie można, ma symbolicznego ziemskiego małżonka, którego sama wybiera.
Tatarski zerknął na Azadowskiego. Ten kiwnął głową i wypuścił z ust przez wycięcie maski idealne kółeczko dymu.
— Zgadłeś — powiedział Farsiejkin. — Teraz to on. Dla Loni jest to oczywiście stresujący moment, kiedy ktoś inny spogląda w święte oko, ale na razie miał szczęście. Ruszaj.
Читать дальше