— Idę już, idę — rozległ się głos Azadowskiego i on sam ukazał się w wejściu do jakiegoś wewnętrznego pomieszczenia. — Jesteś? Czemu stoisz w drzwiach? Wejdź, nie zjemy cię.
Tatarski ruszył w jego kierunku. Od Azadowskiego zalatywało alkoholem; w halogenowym świetle jego twarz wyglądała na zmęczoną.
— Gdzie jesteśmy? — spytał Tatarski.
— Jakieś sto metrów pod ziemią, w rejonie Ostankińskiego Stawu. Przepraszam za tę opaskę na oczach i całą resztę, ale przed rytuałem tak trzeba. Pieprzona tradycja. Boisz się?
Tatarski przytaknął i Azadowski zaśmiał się z satysfakcją.
— Olej to — powiedział. — Wszystko to pic na wodę. Przejdź się na razie, obejrzyj nową kolekcję. Rozwieszono ją dopiero przedwczoraj. A ja mam tu parę ważnych spotkań. — Podniósł rękę i strzelił palcami, przywołując Ałłę. — Ałła ci wszystko opowie. To jest Wawan Tatarski. Znacie się? Pokaż mu tutaj wszystko, okay?
Tatarski i sekretarka zostali sami.
— Od czego zaczniemy zwiedzanie? — zapytała Ałła z uśmiechem.
— Na przykład stąd — powiedział Tatarski. — A gdzie jest kolekcja?
— To właśnie ona — odparła sekretarka, wskazując na ściany. — Zbiór hiszpański. Kogo z wielkich Hiszpanów lubi pan najbardziej?
— Tego… — bąknął Tatarski, z wysiłkiem przypominając sobie odpowiednie nazwisko — Velazqueza.
— Też jestem jego fanką — powiedziała sekretarka i popatrzyła na Tatarskiego zimnym zielonym okiem. — Powiedziałabym, że to Cervantes pędzla.
Elegancko wzięła swego podopiecznego pod rękę i muskając biodrem jego gołą nogę, poprowadziła go do najbliższego arkusza na ścianie. Tatarski zobaczył na nim kilka akapitów tekstu i fioletową pieczęć. Sekretarka krótkowzrocznie nachyliła się nad papierem, żeby odczytać drobny druk.
— Tak, to jest akurat to płótno. Raczej mało znana różowa wersja portretu infantki. Tu ma pan zaświadczenie notarialne, wydane przez firmę Oppenheim and Radler, że obraz rzeczywiście został nabyty z prywatnej kolekcji za siedemnaście milionów dolarów.
Tatarski postanowił nie pokazywać po sobie, że cokolwiek go dziwi. Zresztą właściwie nawet nie bardzo wiedział, czy coś go dziwi, czy nie.
— A to? — zapytał, wskazując wiszący obok papier z tekstem i pieczęcią.
— O — powiedziała Ałła — to nasza perła. Goya, motyw Mai z wachlarzem w ogrodzie. Nabyty w pewnym małym muzeum w Kastylii. I znów firma Oppenheim and Radler poświadcza — osiem i pół miliona. Niesamowite.
— Tak — zgodził się Tatarski. — To prawda. Ale szczerze mówiąc, bardziej niż malarstwo interesuje mnie rzeźba.
— Nie wątpię — odparła sekretarka. — To pewnie dlatego, że przywykł pan do pracy w trzech wymiarach, prawda?
Tatarski spojrzał na nią pytająco.
— No, grafika komputerowa. Te różne boboki…
— A — rzekł Tatarski. — O to pani chodzi. Tak, przyzwyczaiłem się i do pracy, i do życia.
— Tu mamy rzeźbę — powiedziała sekretarka i pociągnęła Tatarskiego do kolejnego arkusza, na którym tekstu było trochę więcej niż na innych. — To Picasso. Ceramiczna figurka biegnącej kobiety. Powie pan pewnie, że nie bardzo wygląda na Picassa, prawda? I słusznie. Ale to jest okres postkubistyczny. Prawie trzynaście milionów dolarów, wyobraża pan sobie?
— A gdzie jest sama figurka?
— Nawet nie wiem. — Sekretarka wzruszyła ramionami. — Pewnie w jakimś magazynie. Ale jeżeli chce pan zobaczyć, jak wygląda, to katalog leży tam na stoliku.
— A co za różnica, gdzie jest figurka?
Tatarski obejrzał się. Z tyłu niepostrzeżenie podszedł Azadowski.
— Może nie ma żadnej — rzekł Tatarski. — Szczerze mówiąc, pierwszy raz mam do czynienia z kolekcją tego rodzaju.
— To najbardziej aktualny trend w wystroju wnętrz — powiedziała sekretarka. — Minimalizm monetarystyczny. Nawiasem mówiąc, narodził się u nas, w Rosji.
— Idź, pospaceruj sobie — polecił Alle Azadowski i odwrócił się do Tatarskiego. — Podoba ci się?
— Interesujące. Tylko niezbyt zrozumiałe.
— Zaraz ci wytłumaczę — powiedział Azadowski. — Ta pieprzona hiszpańska kolekcja kosztuje około dwustu milionów dolarów. I jeszcze mniej więcej sto tysięcy poszło na rzeczoznawców. Jaki obraz można powiesić, jaki będzie nie na miejscu, w jakiej kolejności je wieszać i tak dalej. Wszystko, co jest wymienione w cedułach, zostało kupione. Ale gdyby przywieźć tu te obrazy i posągi, a są tam jeszcze jakieś gobeliny i zbroje, to nie można by się tu było ruszyć. Udusiłbyś się samym kurzem. A poza tym… Szczerze mówiąc, cóż, raz człowiek popatrzy na te wszystkie obrazy, drugi, a potem — co nowego może zobaczyć?
— Nic.
— Właśnie. Więc po co je u siebie trzymać? A ten cały Picasso to, moim zdaniem, zupełny kutas.
— Tu niezupełnie mogę się zgodzić — przełknąwszy ślinę, rzekł Tatarski. — A raczej zgadzam się, ale tylko w odniesieniu do okresu post— kubistycznego.
— Ty to masz łeb, stary — powiedział Azadowski. — A ja się na tym nie znam. A zresztą po kiego grzyba mi to? Za tydzień będzie tu już kolekcja francuska. Sam powiedz — rozeznasz się w jednej, a po tygodniu ją wywiozą, powieszą drugą — i znów masz się w niej rozeznawać? Po co?
Tatarski nie wiedział, co odrzec.
— No i właśnie mówię, że to bez sensu — podsumował Azadowski. — Dobra, chodźmy. Czas zaczynać. Potem jeszcze tu przyjdziemy. Na lampkę szampana.
Odwrócił się i podszedł do lustrzanej ściany. Tatarski podążył za nim. Azadowski pchnął ścianę ręką i pionowy rząd lustrzanych bloków, rzucając na niego elektryczny blik, bezszelestnie obrócił się wokół osi. Ukazało się przejście, a w głębi korytarz o ścianach z grubo obrobionego kamienia.
— Wchodź — powiedział Azadowski. — Tylko pochyl się, tu jest niski strop.
Tatarski zagłębił się w wilgotny korytarz i zrobiło mu się jeszcze zimniej. Kiedy wreszcie pozwolą mi się ubrać? — pomyślał. Korytarz był długi, ale Tatarski nie widział, dokąd prowadzi — było ciemno. Czasem stopa natrafiała na ostry kamyczek i Tatarski krzywił się z bólu. Wreszcie gdzieś z przodu zamigotało światło.
Weszli do niewielkiego, wyłożonego drewnem pokoju, który skojarzył się Tatarskiemu z szatnią sportowej hali treningowej. Rzeczywiście była to szatnia, o czym świadczyły szafki przy ścianie i dwie marynarki, wiszące na wieszaku. Jedna należała chyba do Saszy Bloo, ale Tatarski nie był tego pewien do końca — Sasza posiadał zbyt wiele różnych marynarek. Szatnia miała drugie wyjście — ciemne drewniane drzwi ze złotą tabliczką, na której wygrawerowano łamaną linię, przypominającą zęby piły. Tatarski pamiętał jeszcze ze szkoły, że tak wygląda egipski hieroglif „szybko”. Zapamiętał go tylko dlatego, że wiązała się z nim pewna zabawna historia: starożytni Egipcjanie, jak opowiadał nauczyciel, robili wszystko bardzo powoli i dlatego krótka zębata linia, oznaczająca „szybko”, w inskrypcjach największych i najpotężniejszych faraonów stawała się bardzo długa, a nawet zajmowała kilka linijek, co oznaczało „bardzo-bardzo-szybko”.
Wokół umywalki wisiały trzy arkusze, zapisane maszynowym tekstem i opatrzone pieczęciami, niby jakieś zarządzenia nieznanego kierownictwa (Tatarski zresztą domyślił się, że to nie żadne zarządzenia, tylko zapewne część kolekcji hiszpańskiej), a jedną ze ścian zajmował stelaż z małymi ponumerowanymi przegródkami, w których leżały brązowe zwierciadła i złote maski, zupełnie takie same, jak w sekretariacie Azadowskiego.
Читать дальше