On jednak znowu zszedł na dół. Uderzą, zanim zdąży wrócić. Zapatrzyła się na maleńkie zielone światełka, zdumiewając się, że toroidy mogą poruszać się tak szybko.
Poderwała się z przekleństwem. Chen podniósł na nią spojrzenie.
— Co się dzieje, pani kapitan? Osłony padają?
Helene wydała okrzyk radości i zaczęła szarpać przełączniki. Pragnęła, żeby na Merkurym można było skontrolować zapis ich telemetrii, bo jeśli umarliby teraz na Słońcu, to na pewno w sposób zupełnie wyjątkowy! Ramię Jacoba ciągle pulsowało bólem. Co gorsza, czuł tam swędzenie. Oczywiście nie mógł się podrapać. Lewą rękę miał całą w piance, tak samo jak dwa palce prawej. Przykucnął tuż przy wyjściu z pętli grawitacyjnej, wyglądając na pokład odwrotnej strony. Fagin usunął się na bok, mógł więc wysunąć za występ ściany nowe lusterko przyklejone pianką do końca ołówka.
Kulli nie było widać. Zwaliste kamery odcinały się od pulsującego błękitem sklepienia tworzonego przez magnetożerców, którzy dźwigali statek. Tor wiązki lasera krzyżował się w wielu miejscach, widać go było wyraźnie dzięki kurzowi unoszącemu się w powietrzu.
Skinął na LaRoque’a, żeby ten złożył swój ładunek zaraz przy wejściu, obok Fagina. Po kolei posmarowali sobie nawzajem szyje i twarze pianką. Gogle mieli dodatkowo uszczelnione kawałkami giętkiego, miękkiego tworzywa. — Wiesz oczywiście, że to niebezpieczne — stwierdził LaRoque. — Ta pianka może i ochroni nas przed zranieniem od krótkiego strzału, ale jest bardzo łatwopalna. Skoro już o tym mowa to jest to jedyna łatwopalna substancja na statkach kosmicznych, dozwolona ze względu na swoje wyjątkowe własności lecznicze.
Jacob kiwnął głową. Jeżeli wyglądem choć trochę przypominał LaRoque’a, to mieli wcale niezłą szansę przerazić obcego na śmierć!
Uniósł brązowy kanister i rozpylił trochę jego zawartości po pokładzie. Nie miało to zbyt wielkiego zasięgu, ale i tak mogło się przydać jako broń. W środku zostało jeszcze sporo. Pokładem szarpnęło, a potem zatrzęsło jeszcze dwa razy. Jacob wyjrzał i zobaczył, że się przechylają. Magnetożerca, który podtrzymywał tę stronę statku, koziołkował coraz niżej w kierunku krawędzi pokładu i oddalał się od fotosfery pokrywającej niebo. Jedno ze stworzeń po drugiej stronie musiało więc stracić punkt oparcia, a to oznaczało bliski koniec.
Statek zadygotał, a potem zaczął się wyprostowywać. Jacob odetchnął. Być może ciągle jeszcze był czas na ratunek, gdyby udało mu się zaraz obezwładnić Kullę. To jednak było oczywiście niemożliwe. Zapragnął wrócić na górę i być z Helene. — Fagin — zwrócił się do Kantena — nie jestem już tym człowiekiem, którego znałeś. Tamten dostałby już Kullę. Bylibyśmy bezpieczni daleko stąd. Obaj wiemy, do czego on był zdolny. Zrozum, proszę. Próbowałem, ale nie jestem już taki sam jak kiedyś. — Wiem, Jacob — Fagin zaszeleścił liśćmi. — Zaprosiłem cię do Słonecznego Nurka przede wszystkim po to, żeby osiągnąć tę przemianę.
Jacob wpatrywał się w obcego.
— Przebiegły z ciebie frant — zagwizdał cicho Kanten. — Nie miałem pojęcia, że sprawy tutaj mają się tak krytycznie, jak to się okazało. Zaprosiłem cię wyłącznie po ty, by rozbić kokon, w którym tkwiłeś od Ekwadoru, i żeby poznać cię z Helene deSilva. Mój plan się powiódł. Jestem zadowolony.
Jacoba zamurowało.
— Ale Fagin, przecież… mój umysł… — Głos mu się rwał.
— Twój umysł jest w porządku Masz tylko zbyt pochopną wyobraźnię, to wszystko. Naprawdę, Jacob, wymyślasz takie fantazje! A jakie skomplikowane! Nigdy nie spotkałem takiego hipochondryka jak ty!
Umysł Jacoba pracował na przyspieszonych obrotach. Albo Kanten był uprzejmy, albo się mylił, albo… miał rację. Fagin nigdy jeszcze go nie okłamał, zwłaszcza w sprawach osobistych.
Czy to możliwe, że pan Hyde nie powstał z neurozy, tylko z gry? Jako dziecko tworzył dla zabawy wszechświaty z takimi szczegółami, że ledwie można było je odróżnić od rzeczywistości. Te światy istniały. Psychoterapeuta ze szkoły neo-Reichowskiej uśmiechnął się tylko i przypisał mu płodną, niepatologiczną wyobraźnię, ponieważ testy zawsze wykazywały, że wiedział o swojej grze — ale tylko wtedy, kiedy było ważne, żeby o niej wiedział!
Czy pan Hyde był postacią z zabawy?
To prawda, że aż do tej pory nie wyrządził tak naprawdę żadnej szkody. Dokuczał bezustannie, ale zawsze w końcu okazywało się, że jest jakaś uzasadniona przyczyna tego, do czego go „zmuszał”. Aż do tej pory.
— Kiedy cię poznałem, przez jakiś czas nie byłeś poczytalny. Ale Igła cię wyleczyła. Uzdrowienie przerażało, więc zacząłeś grę. Nie znam jej szczegółów, byłeś bardzo skryty, ale teraz wiem, że się ocknąłeś. Przebudziłeś się mniej więcej dwadzieścia minut temu. Jacob wziął się w garść. Bez względu na to, czy Fagin miał rację, nie było czasu, żeby stać tu i ględzić. Na uratowanie statku miał tylko dziesięć minut. Jeśli w ogóle było to możliwe.
Na zewnątrz migotała chromosfera. Fotosfera wisiała ciężko nad ich głowami. Ślady pozostawione w kurzu przez wiązkę lasera pokrywały pajęczyną całe wnętrze. Jacob spróbował pstryknąć palcami i skrzywił się z bólu.
— LaRoque! Biegnij na górę i przynieś swoją zapalniczkę. Szybko! — Mam ją ze sobą — odparł dziennikarz cofając się o krok. — Ale do czego się może przydać …
Jacob biegł do mikrofonu. Jeśli Helene miała jakąś rezerwę mocy chowaną na czarną godzinę, to teraz nadszedł czas, żeby jej użyć. Potrzebował tylko trochę czasu! Zanim jednak zdążył nacisnąć włącznik, statek wypełnił dźwięk alarmu. — Sofonci! — rozległ się głos Helene. — Proszę przygotować się do przyspieszenia. Wkrótce opuścimy Słońce — w jej głosie brzmiało rozbawienie, prawie wesołość. — Ze względu na tryb zbliżającej się zmiany kursu zalecałabym wszykim pasażerom ubrać się bardzo ciepło. Słońce może być chłodne o tej porze roku!
Z kanałów wentylacyjnych biegnących wokół obudowy lasera chłodzącego wiał strumień zimnego powietrza. Jacob i LaRoque przysuwali się do płomienia, próbując osłonić go przed lodowatym powiewem.
— Dalej, złotko, pal się!
Na podłodze tlił się stos kawałków pianki. W miarę jak dorzucali coraz więcej skrawków, płomienie powoli rosły.
— Ha, ha! — zaśmiał się Jacob. — Jaskiniowiec zawsze zostanie jaskiniowcem, co, LaRoque? Ludzie lecą do Słońca, a kiedy już się tam dostaną, rozpalają ognisko, żeby się ogrzać!
LaRoque uśmiechnął się blado, nie przestając dorzucać coraz większych kawałków. Gadatliwy dziennikarz odzywał się bardzo mało, od kiedy Jacob uwolnił go z fotela. Od czasu do czasu mruczał tylko coś gniewnie pod nosem.
Jacob przyłożył do ognia pochodnię. Zrobili ją z bryły pianki zatkniętej na koniec tuby po napoju. Pochodnia zaczęła się tlić, wydzielając przy tym tumany gęstego, czarnego dymu. Wyglądało to przepięknie.
Wkrótce mieli gotowych kilka takich pochodni. Dym kłębił się w powietrzu, niosąc ze sobą wstrętny swąd. Żeby móc oddychać, musieli cofnąć się do wylotu kanału wentylacyjnego. Fagin przesunął się w głąb pętli grawitacyjnej. — W porządku — stwierdził Jacob. — Ruszamy!
Skoczył na lewo od włazu i cisnął z całej siły jedną z żagwi na skraj pokładu. LaRoque zrobił to samo, tylko w drugą stronę.
Kanten podążył za nimi, szumiąc głośno listowiem. Wyszedł z włazu wprost przed siebie i ruszył w przeciwny koniec pokładu, żeby móc obserwować sytuację i w miarę możliwości odciągać strzały Kulli. Odmówił przy tym pokrycia się pianką. — Jest bezpiecznie — zagwizdał cicho Kanten. — Kulli nie widać ani śladu. Wiadomość była dobra i zła zarazem. Określała miejsce, w którym znajdował się Kulla, a jednocześnie oznaczała, że obcy pracował prawdopodobnie nad rozwaleniem lasera chłodzącego.
Читать дальше