Dlatego zamiast dyskutować postanowił raz jeszcze przejrzeć akta agitatorów, żeby wbić ich sobie w pamięć. Bez wątpienia Honor się wścieknie, jeśli się zorientuje, co zrobił, ale z tym się pogodził. Gotów był zaryzykować znacznie więcej byle jej tego oszczędzić, a był pewien, że kiedy przyargumentuje odpowiednio jednemu z drugim, to przez naprawdę długi czas żaden nie będzie w stanie gęby otworzyć.
Honor przyglądała się podejrzliwie milczącemu LaFolletowi. Nie dość, że podejrzanie szybko przestał się upierać przy swoim, to na dodatek była pewna, że coś sobie postanowił. Coś, z czym niewinne szare oczęta na pewno się nie zdradzą — o tym przekonała się już nie raz. Ponieważ nie była w stanie zorientować się, co to takiego, zdecydowała mieć go na oku. Potem przestała o tym myśleć, odstawiła Nimitza na jego stołek i zabrała się za sałatkę.
Dzień miała wypełniony zajęciami, a zmarnowała już zbyt wiele czasu, rozczulając się nad sobą, toteż powinna szybko uwinąć się ze śniadaniem i wziąć do pracy.
Ta świadomość sprawiła, że zaczęła energiczniej używać widelca.
Honor zatrzymała się nagle na ścieżce, a siedzący dotąd spokojnie na jej ramieniu Nimitz potężnym skokiem wpadł w krzaki. Obserwowała z uśmiechem, jak znika w zieleni niczym smuga kremowo-szarego dymu, a potem zamknęła oczy. Dzięki więzi mogła śledzić jego wyprawę w głąb ziemskich azalii i sprowadzonych ze Sphinxa iglaków.
LaFollet zatrzymał się równocześnie z nią, zaniepokojony nagłym zniknięciem Nimitza, i dopiero widząc jej zachowanie, odprężył się i pokiwał z rozbawieniem głową, odruchowo sprawdzając wzrokiem otoczenie. Potem skrzyżował ręce na piersiach i cierpliwie czekał.
Na większości planet ogród tych rozmiarów zawierałby choć niektóre lokalne rośliny. Na terenie posiadłości Harrington House nie rosła ani jedna, nawet z tych najpiękniejszych, bowiem roślinność Graysona bywała niebezpieczna nawet dla żyjących tu od pokoleń ludzi. Dla kogoś z układu Manticore mogła okazać się śmiertelna, dlatego projektując ogród, zrezygnowano z nich, by nie kusić losu. Na wszelki wypadek bezpieczniej było, by Honor i Nimitz nie stykali się bezpośrednio z potencjalnie dla siebie trującymi roślinami. Projektanci zadali sobie sporo trudu, by w tajemnicy przed Honor odkryć, które z roślin jej rodzinnego systemu najbardziej lubi, i sprowadzić je. Najwięcej jednak roślin sprowadzono z Ziemi, podobnie zresztą jak i zwierząt, dzięki czemu ogród stanowił przedziwne połączenie ogrodu botanicznego i zoologicznego, złożonych z przedstawicieli flory i fauny Ziemi i Sphinxa. Stworzono go specjalnie dla przyjemności patronki Harrington, która niemal równocześnie przeżyła wzruszenie z powodu tego dowodu troski i szok z powodu jego kosztów.
Gdyby wiedziała, co zamierzają i ile będzie to kosztowało, na pewno sprzeciwiłaby się całemu projektowi, ale dowiedziała się za późno, a pomysł był autorstwa samego Protektora. Nie zostało jej więc nic innego, jak być wdzięczną i to nie tylko w imieniu własnym, ale przede wszystkim w imieniu Nimitza. Nie oznaczało to, że jej nie sprawia radości, lecz że nieporównywalnie większą sprawia treecatowi nie mogącemu w żaden sposób buszować po lasach bujnie porastających planetę. Nimitz był znacznie inteligentniejszy, niż podejrzewała większość ludzi i mimo że nie był zdolny do wydawania artykułowanych dźwięków, rozumiał lepiej standardowy angielski niż wielu mieszkańców Graysona. Nie należało się jednakże spodziewać, by zrozumiał, co to takiego „zatrucie rtęcią”, czy na czym polega zagrożenie zatrucia ciężkimi pierwiastkami. Honor była pewna, że przekonała go, iż roślinność poza kopułą jest niebezpieczna, bo nie próbował się do niej zbliżyć, natomiast sama nie do końca wiedziała, jakie niebezpieczeństwo treecat zrozumiał. Natomiast ogród na terenie posiadłości stanowił jego ulubione miejsce zabaw, znacznie aktywniej wykorzystywane niż jej przyszłoby to do głowy.
Teraz odszukała najbliższą ławkę i siadła na niej, ledwie zauważając obecność LaFolleta, gdyż skupiona była na śledzeniu poczynań Nimitza przemykającego przez porastające ogród poszycie. Treecaty były groźnymi myśliwymi stanowiącymi ukoronowanie nadrzewnego łańcucha pokarmowego. Nimitz właśnie oddawał się łowom, które sprawiły mu prawdziwą przyjemność. Naturalnie nie musiał łapać sobie pożywienia, ale lubił pozostawać w formie, a polowanie było dlań najlepszym ćwiczeniem.
Tym razem do akcji sprowokował go zapach wiewiórki (rodem ze Sphinxa ma się rozumieć, a było to zwierzę niewiele wyglądem przypominające ziemski pierwowzór). Jej obraz Honor zobaczyła nagle w swym umyśle — niezwykle wyraźny, tak jak zamierzał Nimitz, którego oczyma była teraz w stanie obserwować ostatni etap polowania. Wiewiórka siedziała przy wejściu do nory, ogryzając szyszkę prawieświerku. Wiał łagodny sztuczny wietrzyk, ale w stronę treecata, więc wiewiórka nie miała prawa wyczuć Nimitza, a o usłyszeniu go nie mogła nawet marzyć, bowiem poruszał się naprawdę bezgłośnie. Podpełzł na odległość wyciągniętej łapy i zamarł pełen czystego zadowolenia z własnego osiągnięcia. A potem wyciągnął przednią chwytną łapę i dźgnął wiewiórkę ostrym niczym szpila pazurem wskazującego palca w tyłek.
Szyszka poleciała w krzaki, a wiewiórka wyskoczyła prosto w górę niczym wypchnięta sprężyną. W locie odwróciła się, wrzasnęła oburzona, potem wylądowała i zamarła sparaliżowana przerażeniem, gdy odkryła, że ma do czynienia ze swym najgroźniejszym naturalnym wrogiem. Stała tak, drżąc na całym ciele i czekając na śmierć, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, aż Nimitz nie bleeknął radośnie i nie palnął jej w nos otwartą łapą, ale ze schowanymi pazurami. Cios nie był zbyt silny, ale wystarczył, by wiewiórka zrobiła salto i otrząsnęła się z szoku — błyskawicznie pozbierała się z ziemi i przez moment wydawało się, że przebiera wszystkimi sześcioma łapami w powietrzu, nim prysnęła prosto do nory, piszcząc rozpaczliwie. Kiedy zniknęła w mrocznym otworze z kolejnym piskiem, Nimitz usiadł zadowolony i zamruczał z autentyczną satysfakcją.
— Wiesz, że jesteś okropny, Stinker? — powitała go Honor.
— Bleek! — zgodził się radośnie i wskoczył jej na kolana. LaFollet prychnął cicho, lecz treecat zignorował jego rozbawienie jako niegodne uwagi. Obejrzał starannie łapy, pozbył się jakiejś grudki ziemi i oblizał wąsy, każdym gestem dając do zrozumienia, jak jest z siebie zadowolony.
— Ta wiewiórka nic ci nie zrobiła.
Nimitz wzruszył ramionami przednich łap, którego to gestu nauczył się od ludzi.
Treecaty zawsze zabijały tylko tyle zwierząt, by zaspokoić głód, ale polowanie było dla nich czystą przyjemnością i wcale nie musiało być uwieńczone zabiciem ofiary, by zostać uznane za udane. Może to także powodowało, że tak dobrze rozumiały się z ludźmi. Dla Nimitza dzisiejsza ofiara należała do kategorii: „wiewiórka, jadalna, sztuk jedna” i to, czy wywołał u niej szok ze stresem czy nie, było mu całkowicie obojętne.
Honor pokiwała głową i skrzywiła się, słysząc bipnięcie chronometru. Spojrzała na jego ekran i skrzywiła się bardziej, po czym posadziła treecata na ramieniu i wstała. Nimitz miauknął pytająco, opierając chwytną łapę o czubek jej głowy, więc wyjaśniła:
— Jesteśmy spóźnieni, a Howard mnie zabije, jeśli nie zjawię się na tym spotkaniu.
— Wątpię, by zarządca posunął się aż tak daleko, milady — uspokoił ją z poważną miną LaFollet.
Читать дальше