Nie miał pojęcia, jak Tourville zdołał przekabacić swojego komisarza i nakłonić go do współpracy, ale z treści meldunku jasno wynikało, że mu się to udało. Zamierzał wysłać wszystkich jeńców wraz z oficerami do obozu jenieckiego w systemie Tarragon będącego w jurysdykcji Ludowej Marynarki. Obozy jenieckie nie przypominały ośrodków wypoczynkowych, ale w przeciwieństwie do UB Ludowa Marynarka z oczywistych powodów traktowała jeńców porządnie. Co więcej przy tym właśnie obozie znajdowało się jedno z biur Komisji do spraw Jeńców Wojennych Ligi Solarnej sprawdzającej, czy jeńcy traktowani są zgodnie z konwencją denebską. Do biura tego trafiały od razu listy wszystkich osadzonych w obozie jeńców, dzięki czemu władze Gwiezdnego Królestwa w ciągu paru tygodni dowiedziałyby się wszystkiego o losie Prince Adriana… a Honor Harrington byłaby bezpieczna.
Naturalnie nie powstrzymałoby to UB przed zabraniem jej, ale jak dotąd Urząd Bezpieczeństwa pozostawiał jeńców w rękach wojska, jeśli już tam trafili. Nawet gdyby w tym przypadku próbował zmienić tę zasadę, los Harrington byłby już powszechnie znany, a jej pozycja i sława stanowiłyby dodatkową ochronę. Nawet rzeźnicy z UB nie byli aż tak głupi, by spróbować źle ją traktować, wiedząc, że wszyscy ich obserwują. Ktoś, być może nawet sama Ransom, zrozumiałby, jaką okazję propagandową dałoby to Sojuszowi i jakie kłopoty mogło sprawić w stosunkach z Ligą Solarną.
Niestety obecność Ransom zniweczyła cały plan Tourville’a. A jej polecenia wywołały u Theismana zimny dreszcz. Poleciła bowiem wysłać do systemu Tarragon tylko członków załogi oraz młodszych oficerów i podoficerów, a resztę, czyli najważniejszych jeńców, dostarczyć do Barnett. Tego należało się spodziewać, biorąc pod uwagę, iż wśród nich znajdowała się Harrington. Natomiast najgorsze było to, że Ransom zakazała informować kogokolwiek tak o tym, jak w ogóle o wzięciu jej do niewoli. Zakaz obejmował nie tylko inspektorów Ligi czy władze Królestwa Manticore, ale także resztę Ludowej Marynarki. Nikt nie miał prawa wiedzieć, że Honor jest jeńcem, a to w Ludowej Republice mogło nasuwać tylko i wyłącznie jeden, zdecydowanie alarmujący wniosek.
Bezpieka działająca za rządów Legislatorów była wystarczająco wszechmocna i napawająca strachem. Proces uznano za upierdliwy detal techniczny, którym nie ma sensu sobie głowy zawracać, a wszyscy słyszeli szeptane ze strachem opowieści o kimś, kogo „zniknęła” bezpieka czy Policja Higieny Psychicznej. Tak to właśnie określano — „zniknęła” albo „ktoś został zniknięty”. Ubecja była znacznie gorsza — nikt niczego nie musiał szeptać, bo Urząd Bezpieczeństwa chciał, żeby wszyscy wiedzieli o aresztowaniach i karach. A procesy przestały być upierdliwym drobiazgiem — stały się starannie reżyserowanym cyrkiem propagandowym opartym nieodmiennie na przyznaniu się oskarżonych do winy i legalizującym każde bezprawie UB. Naturalnie procesy toczyły się jedynie w określonych wypadkach. Niezależnie zresztą czy do procesu doszło czy nie, pierwszy etap był zawsze taki sam — najpierw ofiara „znikała”, a potem zastanawiano się, co z nią dalej zrobić. Na proces zawsze można było dostarczyć ją już odpowiednio „przygotowaną” do występu. A jeśli procesu nie było, to zniknięcie po prostu z czasowego stawało się wieczne.
Nie wierzył, by Ransom miała takie właśnie zamiary wobec Harrington, gdyż to rozwiązanie posiadało zbyt wiele wad, które musiała dostrzegać. Powtarzał to sobie do znudzenia, ale w głębi duszy wcale nie był o tym przekonany. W ciągu ostatnich lat popełniono zbyt wiele idiotyzmów w imię rewolucji i dobra ludu. Przelano zbyt wiele krwi tylko dlatego, że bezmózgowi psychopaci, którzy nagle stali się ważni, mogli to bezkarnie zrobić.
A on nie chciał, żeby coś podobnego przytrafiło się Honor Harrington.
Wypił następny, mniejszy łyk, zamknął oczy i przycisnął chłodne szkło do czoła. Opary alkoholu zniosły pewne blokady, które sam sobie nałożył, i dzięki temu był w stanie kontynuować proces myślowy biegnący w kierunku, którego na pewno nie rozważałby na trzeźwo…
Szanował Harrington. Co więcej — zawdzięczał jej życie własne i swojej załogi, gdyż pozwoliła mu się poddać, mając wszelkie powody, by po prostu rozstrzelać jego okręt. Zresztą zawsze postępowała podobnie z jeńcami. Warnera Casleta odesłała do Ludowej Republiki, ponieważ uważała, że ma wobec niego dług wdzięczności. Kapitan Stephen Holtz i czterdziestu sześciu ocalałych członków załogi Achmeda żyło tylko dlatego, że wysłała pinasę, by zdjąć ich z wraku w sytuacji, gdy nie wiedziała, czy system podtrzymywania życia jej ciężko uszkodzonego okrętu wystarczy dla tych, którzy przeżyli z jej załogi. I odesłała ich wraz z Casletem.
Ludowa Marynarka miała wobec niej dług honorowy, a Thomas Theisman osobisty, co tylko wzmacniało jego przekonanie, że Honor Harrington jest osobą, którą Ludowa Republika musi traktować z szacunkiem, jeżeli chce, by jej jeńcy byli poprawnie traktowani. A sama…
Od strony drzwi rozległ się sygnał oznaczający, że ktoś chce wejść. Zirytowany odstawił szklankę i nacisnął klawisz interkomu w poręczy fotela.
— Tak? — warknął.
— Chciałabym z panem porozmawiać, towarzyszu admirale — rozległ się kobiecy głos i Theisman siadł prosto, rozpoznając, że należy do Ransom.
Czas zdawał się zatrzymać, zmieniając sekundę w wieczność i dając mu dość czasu, by pojął, jakim szczytem głupoty było sięgnięcie po alkohol w czasie, gdy Ransom przebywała w tym samym systemie planetarnym.
Zaraz potem wieczność się skończyła i instynkt samozachowawczy zaczął działać. Głupota głupotą, ale samooskarżenia nie uratują go przed konsekwencjami. Uratować go mogło tylko działanie, więc wziął się w garść i wstał.
— Moment, towarzyszko sekretarz! — oznajmił głośno, wkładając buty i zapinając bluzę mundurową.
A zaraz potem sięgnął po inhalator.
Nie cierpiał tego wynalazku, choć przyznawał, że jest skuteczny. Na szczęście rzadko go potrzebował, ale przekonał się na trzecim roku akademii, że przy piciu dobrze jest mieć go pod ręką. Od owego wieczoru sądził, że nic gorszego nie może go po pijanemu spotkać. Teraz zmienił zdanie. Uniósł inhalator do nosa, nacisnął guzik i wciągnął głęboko powietrze.
Nagły atak kaszlu zgiął go we dwoje — wiedział, że nastąpi, ale jego organizm był nań zupełnie nieprzygotowany. Na dodatek głowa zdawała się puchnąć i przez moment był pewien, że umiera. Potem pozostało jedynie pragnienie, by się gdzieś położyć i spokojnie umrzeć. Natomiast umysł wyklarował mu się prawie całkowicie, a pokój przestał się kręcić. Za to żołądek zaczął, ale to był znacznie mniejszy problem.
Wsunął inhalator do kieszeni spodni i złapał kurtkę mundurową. Już miał ją włożyć, gdy zmienił zdanie. W końcu był w swojej prywatnej kabinie, a suka nie uprzedziła o wizycie, więc nie musiał być w pełnym mundurze. Gdyby był, podkreśliłby jedynie to, jak bardzo się jej boi.
Odwiesił kurtkę na wieszak, wziął głęboki oddech i nacisnął klawisz otwierający drzwi.
Cordelia Ransom stanęła w progu i natychmiast go przekroczyła, a w ślad za nią zrobiło to dwóch ochroniarzy. Dopiero po bliższym przyjrzeniu się im Theisman stwierdził, że jest to inna para niż ci, którzy zazwyczaj jej towarzyszyli. Najwidoczniej występowali niczym papużki nierozłączki w niewymiennych duetach.
— Dobry wieczór, towarzyszko sekretarz — powitał ją. — Nie spodziewałem się pani.
Читать дальше