Honor złapała się na tym, że obawia się o jej przyszłość, co było nienormalne, bo raz że Shannon była oficerem wrogiej floty, i to w zasadzie dzięki niej i pechowi Honor trafiła do niewoli, a dwa że sama miała przed sobą znacznie gorsze perspektywy. Trudno jej było jednakże traktować Shannon Foraker jako naprawdę niebezpiecznego przeciwnika, wiedząc, że to ona dopilnowała kucharzy, by Honor dostawała większe i bardziej energetyczne posiłki, poświęcała swój wolny czas na grę w szachy z Marcią, dokarmiała Nimitza selerem albo zorganizowała Metcalf jej własne przybory malarskie uratowane z kabiny na HMS Prince Adrian.
Shannon poza tym mogła nie całkiem zdawać sobie sprawę z potencjalnego ryzyka jej grożącego, ale za to była świadoma, czego Honor boi się najbardziej, i zrobiła w tej sprawie, co mogła. Nie tylko sprowadziła innych, by poznali Nimitza, który wiedząc, o co toczy się gra, wspinał się na szczyty uroku, czyli przekupywał ich swymi wdziękami, w czym miał wieloletnią wprawę, ale też wielokrotnie „wypożyczała” go pod pozorem ćwiczeń. Przedstawiała go tylu ludziom na pokładzie, ilu tylko się dało, przekonując ich tym samym (przy aktywnej współpracy Nimitza), że treecat nie stanowi dla nich zagrożenia.
Honor była jej za to wdzięczna, choć nie miała zbytnich złudzeń co do skuteczności jej wysiłków, po tym jak Tourville poinformował ją, że jest w pełni świadom fizycznych możliwości treecata jako zabójcy. Miało to miejsce w czasie jednego z obiadów, na które regularnie zapraszał oprócz swoich oficerów trzech najstarszych rangą jeńców, czyli ją, McKeona i LaFolleta. Dawało to Honor okazję porozmawiania z nimi, choć Andrew wybitnie męczył się w trakcie posiłków. Gospodarzowi zaś umożliwiało różne rzeczy, między innymi nieoficjalne przekazywanie jej pewnych informacji, jak choćby tego, że wywiad Ludowej Marynarki dysponuje wcale kompletną teczką z informacjami na jej temat.
W pierwszym momencie zupełnie ją to zaskoczyło. Nie dlatego, by nie znała tej praktyki — sama wielokrotnie korzystała z podobnych, rutynowo kompletowanych materiałów o oficerach, co do których wywiad RMN uznał, że są wystarczająco ważni, by to robić, ale dlatego, że nie sądziła, iż sama za kogoś takiego została uznana przez przeciwnika. Po namyśle przyznała, że było to nawet logiczne z punktu widzenia Ludowej Marynarki, ale nadal uważała to za przesadę. Jakkolwiek było, w skład zebranych materiałów wchodziło nagranie z pewnego posiłku w pałacu Protektora na Graysonie, które swego czasu graysońskie media puszczały na okrągło. Sądząc z paru rzuconych od niechcenia uwag Tourville’a, widział je, a nikt, kto zobaczył w akcji żywą piłę łańcuchową, jaką był wówczas Nimitz, nie mógł wziąć go za udomowione zwierzątko czy niegroźną żywą maskotkę. Tourville najwyraźniej nie czuł się zagrożony, ale wątpiła, czy inni, którzy widzieli, jak Nimitz zabija zamachowców, będą podzielali jego stosunek do niego.
Fakt istnienia jej teczki miał też inną konsekwencję — powodował, że perspektywa rozdzielenia z Nimitzem stawała się wysoce prawdopodobna. I nawet trudno było się temu dziwić — gdyby to ona odpowiadała za jeńców, także nie byłaby uszczęśliwiona, gdyby któryś miał maskotkę potrafiącą bez trudu zabijać ludzi. Ta świadomość nie wpłynęła dodatnio na jej samopoczucie; dodała czarnych barw do i tak mrocznie rysującej się przyszłości.
A przyszłość, choć nie do końca pewna, była ponura. Być może tym bardziej ponura właśnie z uwagi na niepewność, było to bowiem coś, do czego nie przywykła i z czym szczególnie trudno było jej sobie poradzić. Po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że gdyby ktoś chciał wymyśleć sytuację obracającą jej zalety przeciwko niej samej, nie mógłby wybrać lepszej niż ta, w której właśnie się znalazła. Wydanie rozkazu poddania okrętu spowodowało, że jej poczucie obowiązku względem Królewskiej Marynarki i samej Królowej przemieniło się z siły w osłabiające poczucie winy. Podobnie rzecz się miała z poczuciem odpowiedzialności i lojalności (zawsze działającym w dwie strony) wobec podkomendnych. Robiła co mogła i dzięki uczciwości i honorowi takich oficerów jak Foraker i Tourville jej ludzie nie ucierpieli. Ale nie w tym kryło się sedno ona sama nie będzie mogła uczynić nic, by ich ochronić, kiedy tylko znajdą się poza zasięgiem władzy Tourville’a. A nie ulegało wątpliwości, że to nastąpi.
A ponad wszystko wybijała się troska o Nimitza. Ich więź stanowiąca przez ponad czterdzieści lat jej życia opokę, podstawę stabilizacji i miłości, na którą mogła liczyć nawet w najgorszych momentach, teraz stała się największym zagrożeniem. Mogła stracić Nimitza. Mogli jej go nie tylko zabrać, ale i zabić. Mógł to zrobić pierwszy z brzegu oficer odpowiedzialny za transport jeńców czy klawisz w obozie. A ona nie mogła go obronić. Mogła tylko z nim zginąć. I to wszystko mogła jedynie ukryć przed podwładnymi, poradzić na to nie była w stanie nic.
I dlatego jej strach rósł niczym źródło zakażenia, którego nie da się zdezynfekować. A rosnąc, niszczył ją coraz bardziej — zżerał siłę woli, poczucie własnej wartości i to, kim była. Mogła tylko próbować go ignorować… nie myśleć… i udawać, że go nie ma… wiedząc doskonale, że to nieprawda.
I to właśnie niszczyło ją kawałek po kawałku zupełnie jak wolno działająca trucizna. Nienawidziła własnej bezsilności i przerażenia. Nie tylko dlatego, że ją osłabiały, ale także dlatego, że uniemożliwiały jej robienie tego, co powinna, dla tych, na których swym rozkazem sprowadziła podobny los.
Podejrzewała, że jedynie Alistair i Andrew, i być może Marcia wiedzieli, co się z nią dzieje, a przynajmniej miała nadzieję, że nikt inny się nie zorientował. I tak wystarczająco złe było to, że najlepiej ją znający byli zmuszeni do zajmowania się jej słabościami i problemami, mając dość własnych zmartwień i powodów do obaw. Gdyby…
Ponure rozmyślania przerwał jej sygnał dobiegający od strony drzwi. Uniosła głowę, wdzięczna, że coś wybiło ją z samonakręcającej się spirali samopotępienia. Drzwi otworzyły się, ukazując Shannon Foraker — Honor zaczęła się uśmiechać, ale gdy zobaczyła jej minę, uśmiech zwiądł samoistnie. Wyczuła, że McGinley i DuChene wy padły z rytmu, a moment później przestały ćwiczyć. Sama także znieruchomiała.
— O co chodzi, towarzyszko komandor? — spytała jak zwykle i zaskoczył ją spokój własnego głosu.
— Towarzysz kontradmirał Tourville przesyła pozdrowienia. Prosił, bym panią poinformowała, że otrzymaliśmy nowe rozkazy — głos Shannon zabrzmiał równie nienaturalnie głośno i bez wyrazu, zupełnie jakby czytała tekst napisany przez kogoś innego.
Dopiero po sekundzie Honor zdała sobie sprawę, że tak właśnie było — Shannon była przecież posłańcem przekazującym wiadomość od Tourville’a. Foraker odchrząknęła zaś i mówiła dalej:
— Wrócił kurier wysłany do systemu Barnett. Meldunek był co prawda adresowany do dowódcy bazy DuQuesne, admirała Theismana, ale obecnie, jak się okazało, w systemie przebywa członek Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, towarzyszka Cordelia Ransom, więc naturalnie także zapoznała się z treścią meldunku.
Honor poczuła sekundowy wzrost nadziei, gdy usłyszała nazwisko Theismana — spotkała się z nim parę lat temu i wiedziała, że jest odważny i uczciwy. I kieruje się normalnymi zasadami moralnymi. Nadzieja prysła, gdy usłyszała drugie nazwisko. Jedyne, do czego była zdolna, to do zachowania kamiennego oblicza i niespuszczenia wzroku.
Читать дальше