— Każda propozycja, która oddaje terytorium pod rządy wyłącznie jednego państwa, jest nie do przyjęcia — rzekła gwałtownie Teralind. Niepokorne pasemko ciemnobrązowych włosów wymknęło się spod spinającej je klamry i kobieta z roztargnieniem założyła je za ucho. — Przynajmniej do chwili, gdy Ergoth nie zagwarantuje sobie prawa wyłączności — dodała szorstko.
Stojący za krzesłami swych przywódców delegaci zaczęli debatować miedzy sobą nad zaletami, które mogły stać się rezultatem wspólnych rządów. W miarę upływu czasu ich głosy stawały się coraz bardziej donośne, aż w końcu Kith-Kanan, który nie był w stanie wytrzymać panującej wkoło wrzawy, zerwał się na równe nogi.
Widząc to, Sithel podniósł dłoń, nakazując tym samym ciszę.
— Teraz głos zabierze mój syn, Kith-Kanan — rzekł, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech.
— Jak zapewne wiecie, dopiero powróciłem do Silvanostu — zaczął szybko i nerwowo książę. — Przez jakiś czas żyłem w lasach, daleko na południu, gdzie miałem do czynienia z różnymi osobami, ludźmi i elfami. Niektórzy z nich, jak mój przyjaciel Mackeli, nazywali las swym domem. Inni postrzegali go jako miejsce grabieży. Widziałem zacumowane u wybrzeża, przybijające z Ergothu statki, których załogi zakradały się w głąb lądu, aby wycinać drewno...
— To oburzające wybuchnęła Teralind. — Cóż to ma wspólnego z bieżącą kwestią? Co więcej, te oskarżenia są bezpodstawne z braku jakichkolwiek dowodów!
Jeden jedyny raz Sithel odrzucił na bok swą bezstronność.
— To, co mówi mój syn, jest prawdą — rzekł lodowatym tonem. — Uwierzcie mu. — Siła jego wypowiedzi zdławiła ripostę Teralind, po czym Mówca nakazał Kith-Kananowi kontynuować.
— Istotą sprawy jest to, że w czasie, gdy królowie i imperatorzy walczą ze sobą o narodową dumę i prestiż, poddani — niewinne elfy i ludzie — umierają. Sami bogowie wiedzą jedynie, gdzie tak naprawdę leży wina, jednak to my mamy teraz szansę położyć koniec temu cierpieniu.
— Powiedz nam zatem jaki — odparła sarkastycznie Teralind.
— Przede wszystkim musimy przyznać, że tym, czego pragniemy, jest pokój. Nie muszę być wróżbitą, aby wiedzieć, że zarówno w Daltigoth, jak i w Silvanoście jest wielu takich, którzy uważają wojnę za coś nieuchronnego. Tak więc pytam was, czy wojna jest tu odpowiedzią? — Po tych słowach odwrócił się do Dunbartha. — Powiedz, panie, czy wojna jest odpowiedzią?
— Nie jest to stosowne, dyplomatyczne pytanie — odparł strapiony krasnolud.
Kith-Kanan nie pozwolił się jednak zbyć. — Tak czy nie? — nalegał.
Teraz całe zgromadzenie patrzyło na Dunbartha, który nerwowo wiercił się na krześle.
— Wojna nigdy nie jest odpowiedzią, kiedy ludzie dobrej woli...
— Po prostu odpowiedz na pytanie! — warknęła Teralind. Dunbarth uniósł do góry jedną z krzaczastych brwi.
— Nie — odparł stanowczo. — Wojna nie jest odpowiedzią.
Kith-Kanan zwrócił się teraz do milczącego, kalekiego pretora i towarzyszącej mu żony.
— Czy Ergoth sądzi, że wojna jest odpowiedzią? Głowa pretora zadrgała delikatnie, jednak — jak zwykle — to jego żona udzieliła odpowiedzi.
— Nie — odparła Teralind. — Nie w sytuacji, gdy pokój jest tańszy.
W końcu Kith-Kanan odwrócił się w stronę ojca.
— Co ty o tym sądzisz, Wielki Mówco?
— Zachowujesz się bezczelnie — ostrzegł Sithas.
— Nie — odparł Sithel — to dobrze, że pyta nas wszystkich. Nie chcę wojny. Nigdy jej nie chciałem. Kith-Kanan skinął głową i rozejrzał się po sali.
— W takim razie czy nie można znaleźć sposobu, abyśmy wspólnie rządzili ziemią: elfy, ludzie i krasnoludy? — Nie wiem, co mają z tym wspólnego krasnoludy — rzekła posępnie Teralind. — Przecież one nawet nie mieszkają na tym obszarze.
— Tak, ale mówimy tu o całej granicy — przypomniał Dunbarth. — Naturalnie interesują nas to, kto jest po jej drugiej stronie.
Salę wypełnił słoneczny blask, który wdarł się do środka przez wycięte w murach wieży setki wąskich okien. Przez otwarte drzwi wpadł do wnętrza wieży delikatny wiatr, jak gdyby piękno dnia chciało oderwać zgromadzonych od pełnej powagi debaty. Widząc to, Sithel klasnął w dłonie i ogłosił:
— Oto dobry czas na przerwę, nie tylko po to, by zastanowić się nad kwestią pokoju, ale także by posilić się chlebem i mięsem oraz pospacerować w promieniach słońca.
— Jak zawsze. Wasza Wysokość jest najmądrzejszy spośród nas wszystkich — odparł Dunbarth, na którego zmęczonej twarzy widniał uśmiech.
Teralind zaczęła protestować, jednak Mówca zdecydował się odroczyć spotkanie aż do obiadu. Sala gwałtownie opustoszała, zostawiając Teralind, pretora Ulwena, a także Ulvissena samym sobie. Ulvissen bez słowa podniósł chorowitego starca i trzymając go w ramionach, opuścił wieżę. Tymczasem Teralind starała się opanować swą wściekłość, drąc na strzępy jedną ze swych koronkowych chusteczce.
Dzień był doprawdy piękny i tłum delegatów wartkim strumieniem wylał się przez masywne drzwi, wprost do otaczającego wieżę ogrodu. Natychmiast wśród nich pojawili się służący, niosąc na swych ramionach biesiadne stoły. Chwilę później teren wokół głównego wejścia wypełnił się ławami, na których ułożono śnieżnobiałe płótna, na nich zaś wszelkiego rodzaju owoce i mięso, którymi mieli częstować się goście Mówcy. Przyturlano także beczkę rumianego nektaru, której klepki dudniły niczym odgłosy letniej burzy.
Zarówno ambasadorowie, jak i towarzyszące im delegacje zgromadzili się wokół stołów. Dunbarth natychmiast pochwycił wypełniony nektarem kielich. Sprawdziwszy rocznik, uznał, iż odpowiada jego upodobaniom, po czym ruszył obejrzeć jedzenie. Po chwili dostrzegł Kith-Kanana, który stał samotnie na skraju ogrodu. Z jedzeniem w ręku krasnolud podszedł do młodzieńca.
— Czy mogę dołączyć do ciebie, szlachetny książę — spytał.
— Jako gość możesz stać, gdziekolwiek zechasz — odparł z sympatią Kith-Kanan.
— Poranna sesja była niezwykłe ciekawa, nie sądzisz — Krasnolud rozdarł pieczeń z kapłona i wgryzł się w soczyste udko. — To największy postęp, jaki uczyniliśmy od czasu pierwszego posiedzenia.
Kith-Kanan ugryzł jabłko i spojrzał na swego rozmówcę z nieukrywanym zdziwieniem.
— Postęp? Jedyne, co słyszałem, to kłótnie. Krasnolud odchylił rondo swego kapelusza i podniósł do ust złoty puchar. Chwilę później potężnym łykiem opróżnił jego zawartość i wytarł z wąsów lepką ciecz.
— Niech mnie Reorx błogosławi, Wasza Wysokość! Dyplomacja to nie polowanie. Nie tropimy naszej zwierzyny, nie zabijamy jej i nie zabieramy do domu, aby ją zjeść. Nie, szlachetny książę; dyplomacja jest niczym stary krasnolud, który czesze swoje włosy. Każdy włos na go grzebieniu oznacza porażkę, podczas gdy każdy, który pozostaje na jego głowie, to zwycięstwo! Kith-Kanan zachichotał i rozejrzał się po ogrodzie. Tęsknił za ciężarem wiszącego u boku miecza, choć jeszcze bardziej brakowało mu widoku i zapachu lasu. Miasto zdawało się zbyt jasne, a powietrze przesiąknięte było zbyt dużą ilością dymu. Dziwne... nigdy wcześniej nie zauważał podobnych rzeczy.
— O czym rozmyślasz. Wasza Wysokość? — spytał Dunbarth.
O czym rozmyślał? Kith-Kanan spojrzał na towarzyszącego mu krasnoluda.
— Żona pretora jest dość nerwowa, podczas gdy sam pretor nigdy się nie odzywa. Można by pomyśleć, że imperator powinien mieć lepszych reprezentantów — skomentował Kith-Kanan. — Nie wydaje mi się, aby lady Teralind działała na korzyść cesarstwa.
Читать дальше