— Nie przywołam go — rzekł ponura — Musi wrócić sam, jak przestępca błagający o wybaczenie.
— Czy matka będzie na ciebie zła? — spytał cicho Sithas.
Mówca westchnął i zagarnął dłońmi parującą wodę, pozwalając, by spłynęła po jego przymkniętych powiekach.
— Znasz matkę — odparł. — Przez jakiś czas będzie cierpiała. Z czasem znajdzie coś, czemu mogłaby się poświęcić bez reszty i co pozwoli jej zapomnieć o bólu.
— Hermathya będzie zła.
Co do tego Sithas nie miał żadnych wątpliwości.
— Nie pozwól, by cię nękała — doradził Sithel, ocierając twarz rękami.
Twarz Sithasa oblała się rumieńcem.
— Jestem twoim synem. Nikt mnie nie nęka.
— Miło mi to słyszeć.
Sithel zamilkł na moment, po czym powiedział: — Właśnie przyszedł mi do głowy kolejny powód, dla którego jeszcze nie powinieneś chcieć zostać Mówcą. Jestem mężem, ojcem i monarchą. Ty — jak do tej pory — jesteś tytko mężem. — Na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. — Miej dzieci. To doda ci powagi i przyniesie te sobą wiedzę.
10
Czwarty dzień w drodze
Kith-Kanan i Anaya zatrzymali się w swym pościgu za bandą Voltorna. Grupa zmierzała niemal dokładnie na południe, prosto ku wybrzeżu. Kith-Kanan był zaskoczony, kiedy Anaya ogłosiła tymczasowy postój. Młodzieniec był gotów na wszystko, począwszy od ukradkowego ataku, do szaleńczej walki pozycyjnej. W rzeczywistości jednak bolały go nogi i pokryte licznymi ranami dłonie, choć świadomość, że Voltorno uwięził nie tylko Mackeliego, ale także jego gryfa, pchała księcia do przodu.
Kiedy spytał, czy wyczuwa bliską obecność Mackeliego, Anaya odparła:
— Nie. W pobliżu czuję zwierzęta, Czas zapolować. Ty zostań tu i nigdzie się nie ruszaj. Niebawem wrócę.
Kith-Kanan posłusznie usiadł pod drzewem i oparłszy się o pień, niebawem zasnął. Następną rzeczą, którą poczuł, była para martwych królików, które Anaya cisnęła mu na kolana.
— Chrapiesz! — powiedziała poirytowana. — Mogłam zdobyć dla nas coś porządnego do jedzenia, ale twój ryk przepłoszył jelenia. Wszystko, co udało mi się upolować, to te króliki. — Spojrzała ponuro na małe, wychudłe zwierzęta. — One z pewnością musiały być głuche.
Kagonesti szybko wypatroszyła i oskórowała króliki, a następnie umieściła je nad skleconym z gałązek ogniskiem. Kith-Kanan był pod wrażeniem — jej zwinność była zadziwiająca. Anaya oporządziła każdego królika zaledwie dwoma cięciami noża i rozpaliła ogień jednym potarciem krzemienia o błękitne krzesiwo. Kith-Kanan wątpił, czy potrafiłby wykrzesać choć jedną iskrę z tak pospolitego, kruchego kamienia.
Dziewczyna pochyliła się nad ogniskiem. Kith-Kanan przez chwilę obserwował jej plecy, zanim w końcu odłożył na bok upieczonego już królika. Po cichu rozpiął przytrzymujące miecz rapcie, pozwalając, aby bezszelestnie opadły na ziemię. Następnie położył na nich swój sztylet. Dopiero wówczas, wykorzystując kroki, których nauczył go Mackeli, podkradł się w kierunku Anayi.
Wciąż odwrócona do niego plecami dziewczyna wyprostowała się. Zaledwie dwie stopy dzieliły Kith-Kanana od jej smukłego ciała, kiedy Anaya odwróciła się, celując w kierunku jego twarzy ostrzem krzemiennego noża.
— Bez metalu pachniesz lepiej, ale wciąż zbyt głośno oddychasz — rzekła.
Młodzieniec odepchnął na bok wymierzony w niego nóż i czyniąc kolejny krok, stanął z nią twarzą w twarz.
— Być może to nie mój oddech słyszysz, a moje serce. Ja również słyszę twoje — odparł żartobliwie.
Anaya zmarszczyła brwi.
— Kłamca.
Kith-Kanan przyłożył palec do jej policzka i zaczął nim łagodnie i miarowo stukać.
— Czy to jest właśnie ten rytm? — spytał, a kiedy okazało się, że ma rację, wyraz zakłopotania, jaki pojawił się na twarzy Anayi, był dla niego prawdziwą rozkoszą. Widząc to, dziewczyna odepchnęła go od siebie.
— Nie mamy czasu na gierki — rzekła. — Pozbieraj swój metal. Możemy iść i jeść jednocześnie.
Kagonesti ruszyła pomiędzy drzewa. Kith-Kanan przyglądał się jej, w milczeniu zapinając pas. Anaya wyglądała zabawnie z pomalowaną twarzą i włosami ściętymi w większości krócej od niego. Książę zdał sobie sprawę, że czerpie przyjemność z obserwowania lekkości, z jaką dziewczyna przedziera się przez swój leśny dom. Było w niej coś szlachetnego.
Corvae bezustannie krążyły nad ich głowami, przynosząc Anayi wieści o ludziach. Kith-Kanan i Anaya ścigali ich zawzięcie przez cały dzień, podczas gdy ludzie zdawali się poruszać bez wyraźnego pośpiechu. Książę był wykończony, jednak póki Kagonesti pozostawała zwinna i szybka, nie chciał okazywać własnych słabości. Problem leżał w tym, że dziewczyna nie okazywała żadnych oznak zmęczenia.
Było już dobrze po południu, kiedy Anaya po raz czwarty podniosła dłoń, nakazując Kith-Kananowi zachować spokój, podczas gdy sama ruszyła na zwiady. Wzdychając, młodzieniec usiadł na porośniętym mchem kamieniu. Anaya zniknęła w gąszczu bladozielonych drzewek, a książę wyjął swój sztylet i beznamiętnie zaczął czyścić ostrzem brudne paznokcie.
Sekundy zmieniły się w minuty i Kith-Kanan zaczął obawiać się, że Anayi nie ma już zbyt długo. Jej wypady nie trwały zwykle dłużej niż minutę czy dwie, czasami zajmując zaledwie kilka sekund. Zaniepokojony, wetknął sztylet za pasek nogawic i w milczeniu wsłuchał się w otoczenie. Wokół panowała cisza.
Nagle u jego stóp wylądował kruk. Kith-Kanan spojrzał na czarnego ptaka, który w milczeniu mierzył go wzrokiem. Jego paciorkowate oczy zdawały się Kith-Kananowi niezwykle inteligentne. Kiedy książę wstał, ptak poderwał się z ziemi, zatoczył ciasne koło i usiadł na jego ramieniu. Młodzieniec rzucił ukradkowe spojrzenie na ostry, spiczasty dziób, który znajdował się teraz niebezpiecznie blisko jego twarzy.
— Chcesz mi coś pokazać? — szepnął. Kruk przechylił swą kształtną głowę najpierw w lewo, potem w prawo. — Anaya? Mackeli?
Ptak energicznie kiwnął głową.
Kith-Kanan ruszył w kierunku, w którym ledwie kilka minut temu udała się Anaya. Kruk bezustannie prowadził go delikatnymi szturchnięciami ostrego dzioba. Sto kroków od potężnego kamienia do uszu Kith-Kanana dobiegł dźwięk metalu uderzającego o metal. Po kolejnych dziesięciu krokach księże poczuł delikatny zapach dymu. Siedzący na jego ramieniu kruk szarpnął go za ucho. Dziobnięcie było bolesne i książę z ledwością powstrzymał się, aby nie odpędzić ptaka. Wówczas jednak zobaczył to, przed czym ostrzegało go stworzenie.
Tuż przed nim, na ziemi, leżała rozwinięta sieć przykryta liśćmi. Kith-Kanan znał jej przeznaczenie — sam często zastawiał takie pułapki na dziki. Książę przykucnął tuż przy brzegu sieci, szukając zdradzieckich lin i zastawionych pętli. Niczego jednak nie zauważył. Zataczając luk w lewo, zaczął obchodzić pułapkę, aż do chwili, gdy grunt obniżył się gwałtownie, przechodząc w suchy wąwóz. W tym miejscu zapach dymu był jeszcze silniejszy. Kith-Kanan ześlizgnął się kilka stóp w dół jaru i trzymając głowę tuż nad ziemią, podczołgał się bliżej. Co jakiś czas wychylał się nieznacznie, rozglądając się wokoło. Za trzecim razem to, co zobaczył, kompletnie go zszokowało. Kiedy podniósł głowę, zdał sobie sprawę, ma przed sobą człowieka — martwego człowieka, który leży na plecach z szeroko otwartymi oczami. Gardło mężczyzny było podcięte ząbkowanym nożem.
Читать дальше