— Obawa uzasadniona. Wyszedłeś z lombardu i pomaszerowałeś środkiem ulicy, potrącając przechodniów i wykrzykując jakieś głupstwa o honorze damy. Za tobą ciągnął już spory tłumek, w którym byłem ja, Errdil i Vratimir. Ty zaś zatrzymałeś się przed domem aptekarza Wawrzynoska, wszedłeś, a po chwili byłeś znowu na ulicy, wlokąc Wawrzynoska za nogę. I wygłosiłeś do tłumu coś w rodzaju mowy.
— Jakiej?
— Najprościej rzecz ujmując, oznajmiłeś, że nawet zawodowej nierządnicy szanujący się mężczyzna nie powinien nazywać kurwą, bo to niskie i odrażające. Zaś używanie określenia: «kurwa» w stosunku do kobiety, której się nigdy nie chędożyło i nigdy się jej za to nie dawało pieniędzy, jest gówniarskie i absolutnie karygodne. Kara, oznajmiłeś wszem i wobec, będzie wymierzona na miejscu, a będzie to kara w sam raz dla gówniarza. Ścisnąłeś głowę aptekarza między kolanami, ściągnąłeś mu portki i wkroiłeś w rzyć pasem.
— Mów, Chireadan. Mów. Nie oszczędzaj mnie.
- Łoiłeś w zad Wawrzynoska, nie żałując ręki, a aptekarz wył, wrzeszczał, płakał, wzywał pomocy boskiej i ludzkiej, błagał o litość, ba, obiecał nawet poprawę, ale w widoczny sposób nie uwierzyłeś. Wtedy nadbiegło kilku uzbrojonych bandytów, których w Rinde przyjęło się nazywać gwardią.
— A ja — pokiwał głową Geralt — właśnie wtedy zamachnąłem się na władzę?
— A gdzieżby tam. Zamachnąłeś się znacznie wcześniej. Zarówno lichwiarz, jak i Wawrzynosek są w radzie miejskiej. Pewnie cię zainteresuje, ze obaj nawoływali do wyrzucenia Yennefer z miasta. Nie tylko głosowali za tym w radzie, ale gardłowali przeciw niej po karczmach i obmawiali w niewyszukany sposób.
— Domyśliłem się tego już dawno. Opowiadaj. Zatrzymałeś się na strażnikach miejskich, którzy nadbiegli. To oni wsadzili mnie do lochu?
— Chcieli. Och, Geralt, co to było za widowisko. Coś ty z nimi wyprawiał, opisać trudno. Oni mieli miecze, baty, pałki, toporki, a ty wyłącznie jesionową laskę z gałką, którą odebrałeś jakiemuś elegantowi. A gdy już wszyscy leżeli na ziemi, poszedłeś dalej. Większość z nas wiedziała, dokąd zmierzasz.
— I ja radbym to wiedzieć.
— Szedłeś do świątyni. Bo kapłan Krepp, również członek rady, poświęcał Yennefer sporo miejsca w swych kazaniach. Ty zresztą wcale nie kryłeś poglądów na temat kapłana Kreppa. Obiecywałeś mu lekcję szacunku dla płci pięknej. Mówiąc o nim, pomijałeś jego oficjalny tytuł, ale dodawałeś inne określenia, budząc wielką uciechę wśród ciągnącej za tobą dziatwy.
— Aha — mruknął Geralt. - Doszło zatem jeszcze bluźnierstwo. Co jeszcze? Desekracja świątyni?
— Nie. Nie zdołałeś tam wejść. Przed świątynią czekała już cała rota straży miejskiej uzbrojona we wszystko, co tylko było w cekhauzie, oprócz katapulty, jak mi się zdaje. Zanosiło się na to, że cię po prostu zmasakrują. Ale nie doszedłeś do nich. Nagle złapałeś się oburącz za głowę i zemdlałeś.
— Kończyć nie musisz. Ale, Chireadan, skąd ty wziąłeś się w lochu?
— Kiedy upadłeś, kilku strażników doskoczyło, by podziurawić cię sulicami. Wdałem się z nimi w spór. Dostałem po głowie buzdyganem i ocknąłem się tu, w jamie. Niewątpliwie oskarżą mnie o udział w antyludzkim spisku.
— Jeśli już jesteśmy przy oskarżeniu — zgrzytnął zębami wiedźmin — to co nam grozi, jak myślisz?
— Jeżeli Neville, burmistrz, zdążył wrócić ze stolicy — mruknął Chireadan — to kto wie… Znam go. Ale jeśli nie zdążył, wyrok wydadzą rajcy, w tym oczywiście Wawrzynosek i lichwiarz. A to oznacza…
Elf wykonał krótki gest w okolicy szyi. Pomimo panującego w piwnicy mroku gest ten pozostawiał mało miejsca na domysły. Wiedźmin nie odezwał się. Złodzieje mruczeli do siebie cichcem. Siedzący za niewinność dziadunio zdawał się spać.
— Pięknie — rzekł wreszcie Geralt i plugawię zaklął. -Nie dość, ze będę wisiał, to jeszcze ze świadomością, że byłem powodem twojej śmierci, Chireadan. I zapewne Jaskra. Nie, nie przerywaj. Wiem, że to sprawka Yennefer, ale winę ponoszę ja. Moja głupota. Omamiła mnie, zrobiła ze mnie, jak mówią krasnoludy, wała.
— Hmm… — mruknął elf. - Nic dodać, nic ująć. Ostrzegałem cię przed nią. Psiakrew, ciebie ostrzegałem, a sam okazałem się równie wielkim, wybacz określenie, durniem. Martwisz się, ze przez ciebie tu siedzę, a jest dokładnie odwrotnie. Ty siedzisz tu przeze mnie. Mogłem zatrzymać cię na ulicy, obezwładnić, nie pozwolić… Nie zrobiłem tego. Bo bałem się, ze gdy pryśnie czar, jaki na ciebie rzuciła, wrócisz i… skrzywdzisz ją. Wybacz mi.
— Wybaczam skwapliwie. Bo nie masz pojęcia, — jaką moc miał ten urok. Ja, drogi elfie, zwykły szarm przełamuję w kilka minut i nie mdleję przy tym. Uroku Yennefer nie udałoby się wam przełamać, a z obezwładnieniem mogłyby być kłopoty. Przypomnij sobie gwardię.
— Nie myślałem, powtarzam, o tobie. Myślałem o niej.
— Chireadan?
— Tak?
— Ty ją…Ty ją…
— Nie lubię wielkich słów — przerwał elf, uśmiechając się smutno. - Jestem nią, nazwijmy to, mocno zafascynowany. Dziwisz się zapewne, jak można być zafascynowanym kimś takim jak ona?
Geralt przymknął oczy, by przywołać w pamięci obraz. Obraz, który go w niewytłumaczalny sposób, nazwijmy to, unikając wielkich słów, fascynował.
— Nie, Chireadan — powiedział. - Nie dziwię się. Z korytarza rozległy się ciężkie kroki, szczęk metalu. Loch wypełniły cienie czterech strażników. Zgrzytnął klucz, niewinny staruszek odskoczył od kraty jak ryś i skrył się wśród kryminalnych.
— Tak prędko? — zdziwił się półgłosem elf. - Myślałem, że postawienie szafotu zajmie więcej czasu…
Jeden ze strażników, łysy jak kolano drab z iście dziczą szczeciną na gębie, wskazał na wiedźmina.
— Ten — powiedział krótko.
Dwaj inni chwycili Geralta, brutalnie poderwali i przyparli go do muru. Złodzieje wcisnęli się w swój kąt, długo-nosy dziadunio zagrzebał się w słomę. Chireadan chciał się zerwać, ale opadł na klepisko, cofając się przed ostrzem przystawionego do piersi korda.
Łysy strażnik stanął przed wiedźminem, podciągnął rękawy i pomasował pięść.
— Pan rajca Wawrzynosek — powiedział — kazał zapytać, czy ci aby dobrze u nas w loszku. Może nie dostaje ci czego? Może chłód doskwiera? A?
Geralt nie uznał za celowe odpowiadać. Kopnąć łysego też nie mógł, bo trzymający go strażnicy nadepnęli mu na stopy ciężkimi buciorami.
Łysy wziął krótki zamach i walnął go w żołądek. Nie pomogło obronne napięcie mięśni. Geralt, z wysiłkiem łapiąc oddech, poobserwował czas jakiś sprzączkę własnego pasa, po czym strażnicy poderwali go znowu.
— Niczego ci nie trzeba? — kontynuował łysy, zionąc cebulą i zepsutymi zębami. - Ucieszy się pan rajca, że się nie skarżysz.
Następne uderzenie, w to samo miejsce. Wiedźmin zakrztusił się i byłby wyrzygał, ale nie miał czym. Łysy obrócił się bokiem. Zmieniał rękę.
Łup! Geralt ponownie popatrzył na sprzączkę własnego pasa. Choć wydawało się to dziwne, ale powyżej nie było dziury, przez którą przeświecałby mur.
— No jak? — łysy cofnął się nieco, niewątpliwie celem wzięcia większego zamachu. - Nie masz żadnych życzeń? Kazał pan Wawrzynosek spytać, czy nie masz jakowych. Ale czemu to nic nie gadasz? Jęzor ci się na supeł zamotał? Zara ci go odmotam!
Łup!
Geralt i tym razem nie zemdlał. A musiał zemdleć, bo zależało mu trochę na wewnętrznych organach. Aby zemdleć, musiał zmusić łysego do…
Читать дальше