Nie, Geralt nie rozumiał Chireadana. Jego oczy, oczy wiedźmina, rejestrowały zbyt wiele szczegółów.
— Nie, Chireadan — odpowiedział na pytanie. - Nie zaprzeczę. Dziękuję ci też za ostrzeżenie. Ale tu chodzi wyłącznie o Jaskra. Ucierpiał przy mnie, w mojej obecności. Nie zdołałem go ocalić, nie umiałem mu pomóc. Gdybym wiedział, że to go uleczy, usiadłbym na skorpionie gołym tyłkiem.
— Tego właśnie musisz się strzec najbardziej — uśmiechnął się zagadkowo elf. - Bo Yennefer o, tym wie, a lubi wykorzystywać taką wiedzę. Nie ufaj jej, Geralt. Jest niebezpieczna.
Nie odpowiedział.
Na górze skrzypnęły drzwi. Yennefer stanęła przy schodach wsparta na balustradzie galeryjki.
— Wiedźminie, czy mógłbyś tu na chwilę przyjść?
— Oczywiście.
Czarodziejka oparła się plecami o drzwi jednego z niewielu jako tako umeblowanych pokoi, w którym umieszczono cierpiącego trubadura. Wiedźmin podszedł, przyglądając się w milczeniu. Widział jej lewe ramię, odrobinę wyższe od prawego, Nos, odrobinę za długi. Usta, nieco zbyt wąskie. Podbródek, troszkę zbyt cofnięty. Brwi, za mało regularne. Oczy…
Widział zbyt wiele szczegółów. Zupełnie niepotrzebnie.
— Co z Jaskrem?
— Wątpisz w moje umiejętności?
Nadal patrzył. Miała figurę dwudziestolatki, choć jej prawdziwego wieku wolał nie zgadywać. Poruszała się z naturalną, niewymuszoną gracją. Nie, nie sposób było zgadnąć, jaka była dawniej, co w niej poprawiono. Przestał się nad tym zastanawiać, sensu to nie miało żadnego.
— Twój utalentowany druh będzie zdrowy — powiedziała. - Odzyska swe zdolności wokalne.
— Masz moją wdzięczność, Yennefer.
Uśmiechnęła się.
— Będziesz miał sposobność ją okazać.
— Czy mogę zajrzeć tam do niego? Milczała chwilę, przyglądając mu się z dziwnym uśmiechem, bębniąc palcami po framudze drzwi.
— Oczywiście. Wejdź.
Medalion na szyi wiedźmina zaczął ostro, rytmicznie drgać.
W centralnym punkcie podłogi leżała płonąca mlecznym światłem szklana kula wielkości małego arbuza. Kula wytyczała środek dziewięcioramiennej gwiazdy, precyzyjnie wytrasowanej, sięgającej ramionami kątów i ścian komnatki. W gwiazdę wpisany był wymalowany czerwoną farbą pentagram. Końce pentagramu oznaczone były czarnymi świecami tkwiącymi w lichtarzach o dziwacznym kształcie. Czarne świece płonęły również na wezgłowiu łóżka, na którym spoczywał okryty baranimi skórami Jaskier. Poeta oddychał spokojnie, nie rzęził już i nie charczał, z jego twarzy znikł grymas bólu, zastąpiony idiotycznym, pełnym szczęścia uśmiechem.
- Śpi — powiedziała Yennefer. - I śni.
Geralt przyjrzał się wzorom wykreślonym na podłodze. Ukryta w nich magia była wyczuwalna, ale wiedział, że była to magia śpiąca, nie rozbudzona. Przywodziła na myśl szmer oddechu drzemiącego lwa, ale dawała pojęcie o tym, czym może być lwi ryk.
— Co to jest, Yennefer?
— Pułapka.
— Na kogo?
— Na ciebie, chwilowo — czarodziejka przekręciła klucz w zamku, obróciła go w dłoni. Klucz znikł.
— Tak więc, jestem schwytany — powiedział zimno. - Co teraz? Będziesz nastawać na moją cnotę?
— Nie pochlebiaj sobie — Yennefer usiadła na brzegu łóżka. Jaskier, wciąż kretyńsko uśmiechnięty, zajęczał cicho. Był to bez wątpienia jęk rozkoszy.
— O co tu chodzi, Yennefer? Jeśli to gra, to nie znam reguł.
— Wspominałam ci — zaczęła — że zawsze zdobywam to, czego pragnę. Tak się zaś składa, że zapragnęłam czegoś, co ma Jaskier. Odbiorę mu to i rozstaniemy się. Nie obawiaj się, nie stanie mu się żadna krzywda…
— Cudactwa, które ustawiłaś na podłodze — przerwał — służą do wywoływania demonów. Tam, gdzie wywołuje się demony, zawszę staje się komuś krzywda. Nie pozwolę na to.
— …włos mu z głowy nie spadnie — kontynuowała czarodziejka, nie zwracając żadnej uwagi na jego słowa. -Głosik będzie miał jeszcze piękniejszy i będzie bardzo zadowolony, wręcz szczęśliwy. Wszyscy będziemy szczęśliwi. I rozstaniemy się, bez żalu, ale i bez uraz.
— Ach, Virginio — zajęczał Jaskier, nie otwierając oczu. - Piękne są twe piersi, delikatniejsze niźli puch łabędzi…
Virginio…
— Rozum mu odjęło? Majaczy?
- Śni — uśmiechnęła się Yennefer. - Jego marzenie spełnia się we śnie. Wysondowałam mu mózg do samego dna. Wiele tam nie było. Trochę świństw, kilka marzeń, mnóstwo poezji. Mniejsza z tym. Pieczęć, którą zaczopo-wana była butla z dżinnem, Geralt. Wiem, że to nie trubadur ją ma, ale ty. Poproszę o nią.
— Do czego ci ta pieczęć?
— Jak by tu odpowiedzieć na twoje pytanie? — czarodziejka uśmiechnęła się zalotnie. - Spróbujmy może tak:
gówno cię to obchodzi, wiedźminie. Zadowala cię taka odpowiedź?
— Nie — uśmiechnął się również, i równie paskudnie. - Nie zadowala. Ale nie rób sobie z tego powodu wyrzutów, Yennefer. Niełatwo mnie zadowolić. Jak do tej pory udawało się to wyłącznie osobom sięgającym wyżej niż przeciętność.
— Szkoda. Pozostaniesz zatem niezadowolony. Twoja strata. Pieczęć, poproszę. Nie rób min nie pasujących do twego typu urody i karnacji. Jeśli nie zauważyłeś, to wiedz, że właśnie zaczęło się odwdzięczanie, które jesteś mi winien. Pieczęć jest pierwszą ratą ceny za głos śpiewaka.
— Jak widzę, rozłożyłaś cenę na wiele rat — powiedział zimno. - Dobrze. Mogłem się tego spodziewać i spodziewałem się. Ale niech to będzie uczciwy handel, Yennefer.
Ja kupiłem twoją pomoc. I ja zapłacę.
Skrzywiła wargi w uśmiechu, ale jej fiołkowe oczy pozostały nie zmrużone i zimne.
— Co do tego, wiedźminie, nie powinieneś mieć wątpliwości.
— Ja — powtórzył. - Ale nie Jaskier. Zabieram go stąd w bezpieczne miejsce. Uczyniwszy to, wrócę, zapłacę drugą ratę i dalsze. Bo jeżeli chodzi o pierwszą…
Sięgnął do sekretnej kieszonki w pasie, wydobył mosiężną pieczęć ze znakiem gwiazdy i złamanego krzyża.
— Proszę, weź. Nie jako ratę. Przyjmij to od wiedźmina w dowód wdzięczności za to, że choć wyrachowanie, ale potraktowałaś go życzliwiej, niż zrobiłaby to większość twoich konfratrów. Przyjmij to jako dowód dobrej woli, który powinien przekonać cię, że zadbawszy o bezpieczeństwo przyjaciela wrócę tu, by płacić. Nie dostrzegłem skorpiona wśród kwiatów, Yennefer. Gotów jestem płacić za moją nieuwagę.
— Piękna przemowa — czarodziejka skrzyżowała ręce na piersi. - Wzruszająca i patetyczna. Szkoda, że daremna. Jaskier jest mi potrzebny i zostanie tu.
— On już raz był blisko tego, co zamierzasz tu ściągnąć — Geralt wskazał na wzory na podłodze. - Gdy zakończysz dzieło i ściągniesz tu dżinna, pomimo twoich obietnic Jaskier ucierpi z pewnością, może jeszcze gorzej niż poprzednio. Bo wszakże to o stwora z butelki ci idzie, prawda? Zamierzasz zawładnąć nim, zmusić, by ci służył? Nie musisz odpowiadać, wiem, gówno mnie to obchodzi. A rób sobie, co chcesz, ściągnij tu sobie nawet dziesięć demonów. Ale bez Jaskra. Jeśli narazisz Jaskra, to nie będzie to już uczciwy handel, Yennefer, i nie masz prawa za takowy żądać zapłaty. Nie pozwolę…
Urwał.
— Ciekawiło mnie, kiedy poczujesz — zachichotała czarodziejka.
Geralt napiął mięśnie, wytężył całą wolę, zaciskając szczęki do bólu. Nie pomogło. Był jak sparaliżowany, jak kamienny posąg, jak wbity w ziemię słup. Nie mógł poruszyć nawet palcem w bucie.
— Wiedziałam, że potrafisz odbić czar rzucony wprost — powiedziała Yennefer. - Wiedziałam też, że nim cokolwiek przedsięweźmiesz, będziesz starał się zaimponować mi elokwencją. Ty gadałeś, a zawieszony nad tobą urok działał i powoli cię łamał. Teraz możesz już tylko mówić. Ale nie musisz mi już imponować. Wiem, że jesteś elokwentny. Dalsze wysiłki w tym kierunku popsują własny efekt.
Читать дальше