— Proszę o ciszę — rzekł Krepp. - I o powagę. Modlę się.
— Do diabła z twoją modlitwą! - rozdarł się Neyille. -Lecę zbierać ludzi! Trzeba coś robić, a nie stać i gadać! Bogowie, co za dzień! Co za cholerny dzień!
Wiedźmin poczuł, jak Chireadan dotyka jego ramienia. Odwrócił się. Elf spojrzał mu w oczy, potem spuścił wzrok.
— Idziesz tam… bo musisz, prawda? Geralt zawahał się. Zdawało mu się, że czuje zapach bzu i agrestu.
— Chyba tak — powiedział z ociąganiem. - Muszę. Przepraszam cię, Chireadan…
— Nie przepraszaj. Wiem, co czujesz.
— Wątpię. Bo ja sam tego nie wiem. Elf uśmiechnął się. Uśmiech ten mało miał wspólnego z radością.
— Na tym to właśnie polega, Geralt. Właśnie na tym. Krepp wyprostował się, odetchnął głęboko.
— Gotowe — powiedział, wskazując z dumą na ledwie widoczny zarys na ścianie. - Ale portal jest chwiejny i długo się nie utrzyma. Nie ma też żadnej pewności, czy nie jest przerwany. Zanim w to wstąpicie, panie wiedźminie, uczyńcie rachunek sumienia. Mogę was pobłogosławić, ale na odpuszczenie grzechów… — …nie wystarczy czasu — dokończył Geralt. - Wiem, panie Krepp. Na to nigdy nie wystarcza czasu. Wyjdźcie wszyscy z komnaty. Jeżeli portal eksploduje, pękną wam bębenki w uszach.
— Ja zostanę — rzekł Krepp, gdy za Jaskrem i elfem zamknęły się drzwi. Poruszył dłońmi w powietrzu, wytwarzając dookoła siebie pulsującą aurę. - Roztoczę protekcję, na wszelki wypadek. A gdyby portal pękł… Spróbuję was wyciągnąć, panie wiedźminie. Wielka mi rzecz, bębenki. Bębenki odrastają.
Geralt spojrzał na niego życzliwiej. Kapłan uśmiechnął się.
— Mężny z was człowiek — powiedział. - Chcecie ją ratować, prawda? Ale męstwo nie na wiele się wam zda. Dzinny to mściwe istoty. Czarodziejka jest zgubiona. Wy, jeśli tam pójdziecie, też będziecie zgubieni. Uczyńcie rachunek sumienia.
— Już uczyniłem — Geralt stanął przed słabo świecącym portalem. - Panie Krepp?
— Słucham was.
— Ten egzorcyzm, który tak was zdenerwował… Co znaczą te słowa?
— Zaiste, sposobna pora do żartów i krotochwili…
— Proszę was, panie Krepp.
— Cóż — rzekł kapłan, kryjąc się za ciężkim dębowym stołem burmistrza. - Ostatnie to wasze życzenie, więc wam powiem. Znaczyło to… Hmm… Hmm… "Odejdź stąd i wychędóż się sam".
Geralt wstąpił w nicość, a zimno zdławiło śmiech, który nim wstrząsał.
Portal, ryczący i kotłujący się jak huragan, wyrzucił go z impetem, wypluł z rozrywającą płuca siłą. Wiedźmin runął bezwładnie na podłogę, dysząc, z trudem łapiąc powietrze otwartymi ustami.
Podłoga dygotała. Początkowo sądził, że to on sam trzęsie się po podróży przez pękające piekło portalu, ale szybko zorientował się w pomyłce. Cały dom wibrował, trząsł się i trzeszczał.
Rozejrzał się. Znajdował się nie w izdebce, w której po raz ostatni widział Yennefer i Jaskra, ale w dużej ogólnej sali remontowanej karczmy Errdila.
Zobaczył ją. Klęczała pomiędzy stołami, pochylona nad' magiczną kulą. Kula płonęła silnym mlecznym blaskiem, prześwietlała na czerwono palce czarodziejki. Blask rzucany przez kulę tworzył obraz. Migotliwy, chwiejny, ale wyraźny. Geralt widział pokoik z gwiazdą i pentagramem wykreślonymi na podłodze, rozjarzonymi obecnie do białości. Widział wystrzelające z pentagramu różnokolorowe, trzeszczące, ogniste linie przepadające w górze ponad dachem, skąd dobiegał wściekły ryk złowionego dżinna. Yennefer zobaczyła go, zerwała się i uniosła dłoń.
— Nie! — krzyknął. - Nie rób tego! Chcę ci pomóc!
— Pomóc? — parsknęła. - Ty?
— Ja.
— Pomimo tego, co ci zrobiłam?
— Pomimo.
— Interesujące. Ale w gruncie rzeczy nieważne. Nie potrzebuję twojej pomocy. Wynoś się stąd, natychmiast.
— Nie.
— Wynoś się! - wrzasnęła, krzywiąc się złowróżbnie. -Tu robi się niebezpiecznie! Sprawa wymyka mi się spod kontroli, rozumiesz? Nie mogę go opanować, nie pojmuję tego, ale łajdak nie słabnie. Złapałam go, gdy spełnił trzecie życzenie trubadura, powinnam już mieć go w kuli. A on w ogóle nie słabnie! Cholera, wygląda, jakby robił się coraz silniejszy! Ale pokonam go i tak, złamię…
— Nie złamiesz go, Yennefer. On cię zabije.
— Nie tak łatwo mnie zabić…
Urwała. Cały sufit karczmy rozjarzył się nagle i rozbłysnął. Rzucana przez kulę wizja rozpłynęła się w jasności. Na powale zarysował się wielki ognisty czworokąt. Czarodziejka zaklęła, unosząc ręce, z jej palców trysnęły iskry.
— Uciekaj, Geralt!
— Co się dzieje, Yennefer?
— Zlokalizował mnie… — jęknęła, czerwieniejąc z wysiłku. - Chce się do mnie dobrać. Tworzy własny portal, by dostać się do środka. Nie może zerwać uwięzi, ale portalem się tu dostanie. Nie mogę… Nie mogę go powstrzymać!
— Yennefer…
— Nie rozpraszaj mnie! Muszę się skoncentrować… Geralt, musisz uciekać. Otworzę mój portal, drogę ucieczki dla ciebie. Uważaj, to będzie portal losowo rzucający, nie mam czasu ani siły na inny… Nie wiem, gdzie wylądujesz… ale będziesz bezpieczny… Przygotuj się…
Wielki portal na suficie rozbłysnął nagle oślepiająco, rozdął się i zdeformował, z nicości wyłoniła się znana wiedźminowi bezkształtna, kłapiąca obwisłymi wargami paszcza, wyjąca tak, ze aż świdrowało w uszach. Yennefer skoczyła, zamachała rękami i krzyknęła zaklęcie. Z jej dłoni wystrzeliła plątanina światła, spadając na dżinna jak sieć. Dżinn zaryczał i wypączkował z siebie długie łapy, które niczym atakujące kobry pomknęły ku gardłu czarodziejki. Yennefer nie cofnęła się.
Geralt rzucił się ku niej, odepchnął i zasłonił. Dżinn, omotany magicznym światłem, wyskoczył z portalu jak korek z butelki, rzucił się na nich, rozwierając paszczę. Wiedźmin zacisnął zęby i uderzył go Znakiem, bez widocznego efektu. Ale geniusz nie zaatakował. Zawisł w powietrzu pod samym sufitem, rozdął do imponujących rozmiarów, wybałuszył na Geralta blade ślepia i zaryczał. W ryku tym było coś, coś jak gdyby rozkaz, polecenie. Nie zrozumiał jakie.
— Tędy! — krzyknęła Yennefer, wskazując na portal, który wyczarowała na ścianie przy schodach. W porównaniu z portalem utworzonym przez geniusza portal czarodziejki wyglądał biednie, niepozornie i nader prowizorycznie. - Tędy, Geralt! Uciekaj!
— Tylko razem z tobą!
Yennefer, wodząc w powietrzu rękami, krzyczała zaklęcia, różnokolorowe liny uwięzi sypały iskrami, trzeszczały. Dżinn zawirował jak bąk, napinając więzy, rozciągając je. Powoli, ale stale zbliżał się do czarodziejki. Yennefer nie cofnęła się.
Wiedźmin przyskoczył, zręcznie podstawił jej nogę, chwycił w pasie jedną ręką, drugą wpił we włosy na karku. Yennefer zaklęła obrzydliwie i walnęła go łokciem w szyję. Nie puścił jej. Przenikliwy zapach ozonu, jaki wytworzyły zaklęcia, nie zabił zapachu bzu i agrestu. Geralt podciął czarodziejce wierzgające nogi i skoczył, unosząc ją prosto w opalizujące migotliwą nicość mniejszego portalu.
Portalu prowadzącego w nieznane.
Wylecieli, zwarci w uścisku, upadli na marmurową posadzkę, sunąc po niej w poślizgu przewrócili ogromny świecznik, a zaraz potem stół, z którego z hukiem i trzaskiem posypały się kryształowe puchary, patery z owocami i ogromna micha pełna tłuczonego lodu, wodorostów i ostryg. Ktoś wrzasnął, ktoś zapiszczał.
Leżeli na samym środku sali balowej, jasnej od kandelabrów. Bogato odziani panowie i skrzące się od klejnotów damy, przerwawszy taniec, przyglądali im się w osłupiałym milczeniu. Muzycy z galeryjki zakończyli grę gryzącą uszy kakofonią.
Читать дальше