— O tym, że to jakaś tam Cirilla, dowiedziałam się dopiero w pudle… Znaczy się, w miejscu odosobnienia, wielmożny trybunale. W śledztwie. Wtedy mnie uświadomili, że to ta sama, którą przy mnie zwali Falką albo Cintryjką. A okoliczności były takie, że muszę je za kolejnością wyłożyć, dla jasności, znaczy się. Było tak: zahaczył mnie w karczmie w Etolii Dacre Silifant, o, ten, który tam siedzi…
— Proszę o zaprotokołowanie, że świadek Joanna Selborne wskazała oskarżonego Silifanta bez wzywania. Proszę kontynuować.
— Dacre, wielmożny trybunale, werbował hanzę… Znaczy się, oddział zbrojny. Same morowe chłopy i baby… Dufficey Kriel, Neratin Ceka, Chloe Stitz, Andres Viemy, Til Echrade… Żadne już nie żyje, proszę trybunału… A z tych, co przeżyli, większość tutaj, o, pod strażą siedzi…
— Proszę podać dokładnie, kiedy miało miejsce spotkanie świadka z oskarżonym Silifantem.
— Zeszłego roku to było, w miesiącu sierpniu, tak gdzieś pod koniec, dokładnie nie pamiętam. W każdym razie nie we wrześniu, bo tamten wrzesień, ha, dobrze mi w pamięć zapadł! Dacre, który wywiedział się gdzieś o mnie, rzekł, że do hanzy potrzeba mu czujnej, takiej, co się czarów nie ulęknie, bo przyjdzie z czarownikami mieć sprawę. Robota, gadał, jest dla cesarza i cesarstwa, nadto płatna dobrze, a komendę nad hanzą obejmie własną osobą nie kto inny, a sam Puszczyk.
— Mówiąc o Puszczyku, świadek ma na myśli Stefana Skellena, koronera cesarskiego?
— Jego mam na myśli, a jakże.
— Proszę to zaprotokołować. Kiedy i gdzie zetknęła się świadek z koronerem Skellenem?
— A już we wrześniu, czternastego, w forciku Rocayne. Rocayne, proszę wielmożnego trybunału, to przygraniczna stanica, która strzeże szlaku handlowego wiodącego z Maecht do Ebbing, Geso i Metinny. Tam właśnie przyprowadził naszą hanzę Dacre Silifant, w piętnaście koni. Było nas więc wszystkich razem dwadzieścioro i dwoje, bo reszta już w Rocayne gotowa stała, pod komendą Oli Harsheima i Berta Brigdena.
*****
Drewniana podłoga zahuczała pod ciężkimi butami, zabrzęczały ostrogi, zadzwoniły metalowe sprzączki.
— Powitać, panie Stefanie!
Puszczyk nie tylko nie wstał, ale nawet nie zdjął nóg ze stołu. Kiwnął tylko ręką, bardzo wielkopańskim gestem.
— Nareszcie — powiedział cierpko. - Długo kazałeś na siebie czekać, Silifant.
— Długo? — zaśmiał się Dacre Silifant. - A to paradne! Daliście mi, panie Stefanie, cztery niedziele czasu, bym wam skrzyknął i przyprowadził więcej tuzina najlepszych mołojców, jakich wydało cesarstwo z przyległościami. Bym wam przywiódł taką hanzę, na której zebranie i roku mało! A jam się w dwadzieścia dwa dni uwinął. Pochwalić by warto, hę?
— Wstrzymajmy się — rzekł chłodno Skellen — z pochwałami do czasu, aż tę twoją hanzę obejrzę.
— A choćby i zaraz. Oto moi, a teraz wasi, panie Stefanie, porucznicy: Neratin Ceka i Dufficey Kriel.
— Czołem, czołem — Puszczyk wreszcie zdecydował się wstać, wstali również jego adiutanci. - Poznajcie się, panowie… Bert Brigden, Ola Harsheim…
— My się znamy dobrze — Dacre Silifant mocno uścisnął prawicę Oli Harsheima. - Myśmy pod starym Braibantem rebelię w Nazairze tłumili. Paradnie było, co, Ola? Ech, paradnie! Konie wyżej pęcin chodziły we krwi! A pan Brigden, jeśli się nie mylę, z Gemmery? Z Pacyfikatorów? A, to będą w oddzielę znajomkowie! Kilku Pacyfikatorów tam mam.
— Niecierpliwię się już, by zobaczyć — wtrącił Puszczyk. - Możemy iść?
— Małą chwilę — powiedział Dacre. - Neratin, idź i postaw bractwo w ordynku, by paradnie przed mości koronerem wyglądali.
— Ten czy ta, Neratin Ceka? — zmrużył oczy Puszczyk, patrząc w ślad za wychodzącym oficerem. - To kobieta czy mężczyzna?
— Panie Skellen — Dacre Silifant odkaszlnął, ale gdy przemowie głos miał pewny, a wzrok zimny. - Dokładnie to ja tego nie wiem. Z pozoru jest to mężczyzna, ale pewności nie mam. Co do tego zaś, jakim Neratin Ceka jest oficerem, mam pewność. To, o coście zapytać raczyli, miało by znaczenie, gdybym zamiarował o rękę go prosić. A nie zamiaruję. Wy, tuszę, też nie.
— Masz rację — przyznał po krótkim namyśle Skellen. - Nie ma o czym gadać. Chodźmy przypatrzeć się twej szajce, Silifant.
Neratin Ceka, osobnik niepewnej płci, nie tracił czasu. Gdy Skellen i oficerowie wyszli na podwórzec fortu, oddział stał w porządnym szyku, wyrównawszy linię tak, by żaden koński łeb nie wystawał na więcej niż piędź. Puszczyk chrząknął, zadowolony. Niezła banda, pomyślał. Ech, żeby nie ta polityka, skrzyknąćby taką hulajpartię i pójść na pogranicze, rabować, gwałcić, mordować i palić… Znowu człowiek poczułby się młody… Ech, żeby nie ta polityka!
— No i jak, panie Stefanie? — spytał Dacre Silifant, zarumieniony ze skrywanego podniecenia. - Jak ich cenicie, paradnych krogulczyków moich?
Puszczyk jechał wzrokiem od twarzy do twarzy, od sylwetki do sylwetki. Niektórych znał osobiście — lepiej lub gorzej. Innych, których rozpoznawał, znał ze słyszenia. Z reputacji.
Til Echrade, jasnowłosy elf, zwiadowca gemmerskich Pacyfikatorów. Rispat La Pointę, wachmistrz z tej samej formacji. I następny Gemmerczyk: Cyprian Fripp Młodszy. Skellen był przy egzekucji Starszego. Obaj bracia słynęli z sadystycznych skłonności.
Dalej, swobodnie przegięta na kulbace srokatej klaczy, Chloe Stitz, złodziejka, czasami wynajmowana i wykorzystywana przez tajne służby. Puszczyk szybko uciekł wzrokiem przed jej bezczelnymi oczyma i złośliwym uśmiechem.
Andres Vierny, Nordling z Redanii, rezun. Stigward, pirat, renegat ze Skellige. Dede Vargas, diabeł wie, skąd pochodzący, zawodowy morderca. Kabemik Turent, morderca z zamiłowania.
I inni. Podobni. Wszyscy oni są podobni, pomyślał Skellen. Bractwo, konfraternia, w której po zabiciu pierwszych pięciu ludzi wszyscy robią się tacy sami. Takie same ruchy, takie same gesty, taka sama maniera mowy, ruchów i stroju.
Takie same oczy. Beznamiętne i chłodne, płaskie i nieruchome jak u węży oczy, których wyrazu nic, nawet najpotworniejsza okropność, nie jest już w stanie zmienić.
— I jak? Panie Stefanie?
— Nieźle. Niezła hanza, Silifant.
Dacre jeszcze bardziej pokraśniał, zasalutował po gemmersku, pięścią przyłożoną do kołpaka.
— Specjalnie życzyłem sobie — przypomniał Skellen — kilku takich, którym nieobca jest magia. Którzy się nie zlękną ani czarów, ani czarowników.
— Pamiętałem. Jest przecie Til Echrade! A prócz niego, o, ta wysoka panna na paradnej kasztance, ta obok Chloe Stitz.
— Później przyprowadzisz ją do mnie. Puszczyk oparł się o balustradę, stuknął w nią okutym trzonkiem nahajki.
— Czołem, kompania!
— Czołem panie koroner!
— Wielu z was — podjął Skellen, gdy przebrzmiało echo chóralnego ryku bandy — pracowało już ze mną, zna mnie i moje wymagania. Ci zechcą wyjaśnić tym, którzy mnie nie znają, czego oczekuję od podkomendnych, a czego u podkomendnych nie toleruję. Ja nie będę więc strzępić sobie niepotrzebnie gęby.
— Już dziś niektórzy z was otrzymają zadania i jutro o świcie wyruszą, by je wykonać. Na terytorium Ebbing. Przypominam, że Ebbing jest formalnie królestwem autonomicznym i formalnie nie mamy tam żadnej jurysdykcji, toteż nakazuję działać rozważnie i dyskretnie. Pozostajecie w służbie cesarskiej, ale zakazuję obnosić się z tym, chełpić i arogancko traktować miejscowe władze. Nakazuję zachowywać się tak, by nie ściągać niczyjej uwagi. Jasne?
Читать дальше