Lewą ręką uniósł prawe przedramię i uwolnił je z temblaka. Zerwał chustę i odrzucił ją daleko od siebie. Położył dłoń na głowie wilczycy i pochylił się, żeby spojrzeć jej w oczy. Grzywa gęstych włosów opadła mu na oczy. Było w niej kilkanaście zupełnie białych pasemek.
Mike wszedł jeszcze raz do sypialni. Rozejrzał się, sprawdzając czy zabrał już wszystkie bagaże. Otworzył szafę, przejrzał szuflady, przystanął chwilę przed toaletką. Przypatrzył się odbiciu w lustrze, przeczesał palcami gęstą czuprynę. Z niedowierzaniem, pokręcił głową, dostrzegając wśród włosów kilka białych pasemek.
Z dołu dobiegały, mieszając się ze sobą, głosy Helen i gospodarzy, nawoływania dzieci. Mike zamierzał już do nich dołączyć i zakończyć rytuał pożegnania, wyszedł na schody, ale jeszcze raz zawrócił. Skradając się niepotrzebnie na palcach dotarł do gabinetu Paula. Wśliznął się cicho do środka, zamknął za sobą drzwi i podszedł do niewielkiej, oszklonej szafki. Wyjął z niej spore pudło, obciągnięte wytartą skórą. Delikatnie położył je na blacie stołu i wsuwając palec pod jeden z narożników uruchomił mechanizm. Wieko odsunęło się na bok. Mike otworzył skrzynkę. Stał zamyślony, wpatrując się w purpurowy plusz wyścielający kasetę, Wymodelowane, puste wgłębienie, pasowałoby do rękojeści dużego miecza, ale urywało się nagle, jakby przeznaczone dla broni z ułamanym ostrzem. Usiłował przypomnieć sobie coś, co zapomniał, czego nie zrobił, co tkwiło w nim jak źdźbło suchej trawy za kołnierzem koszuli.
„Po diabła ja tu przyszedłem?” – pomyślał. Zamknął skrzynkę i ponownie umieścił ją za szkłem. Drgnął, słysząc głośno wykrzykiwane swoje imię. Wymknął się szybko na korytarz i już ze schodów zawołał:
– Idę, idę!
Chwilę później uśmiechał się mile, całował i wymieniał uściski dłoni. Poklepywał Paula po ramieniu i umawiał na spotkanie, usiłując jednocześnie pozbyć się dręczącego uczucia. Zamieszanie wywołane przez dzieci i psa nie sprzyjało głębokim rozmyślaniom. Potrząsnął głową i zapełnił płuca świeżym, leśnym powietrzem.
– Hej, dzieciarnia, zbieramy się! – zawołał głośno.
– Przywołaj jeszcze Mukiego – dodała Helen. Ostatnio ten pies słucha tylko ciebie.
Wodołaz siedział jeszcze na werandzie, nie reagował zupełnie na głośne wołanie Dicka i Sue, poddając się z lubością pieszczotom małego Chrisa.
Mike uśmiechnął się z wyższością i gwizdnął cicho. Muki poderwał się jak wyrzucony w powietrze małym ładunkiem wybuchowym i zostawiając za sobą rozciągniętego na podłodze werandy Chrisa, kilkoma długimi susami dopadł Mike’a. Wyhamował z trudnością i przytulił się do nogi pana, grubym ogonem tłukąc z hałasem w drzwi samochodu. Helen pokręciła głową i wzruszyła ramionami.
– On cię po prostu uwielbia – powiedziała cicho. – Coś między wami zaszło – zapytała właściwie, ale Mike nie odpowiedział.
Muki wskoczył do przedziału bagażowego i ułożył się po wykręceniu dwóch kółek w pogoni za własnym ogonem. Helen i Mike pomachali gospodarzom i wsiedli do wozu. Głośne wrzaski dzieci zagłuszyły szum silnika, pierwsze pięćdziesiąt metrów towarzyszyły im krzyki i wymachiwania rękami. Dopiero gdy droga zawinęła się kilkakrotnie i stracili dom z oczu, dzieci opadły na siedzenia i zaczęły coś cicho sobie opowiadać. Helen odwróciła się do męża.
– Miałeś genialny pomysł – powiedziała. – Nie miałam jeszcze takich wakacji. Jechałam tu zdenerwowana, a wracam wypoczęta jak nigdy. Tylko ty jesteś biedny… – uśmiechnęła się lekko -… przyjechałeś tu z kontuzjowaną nogą, wyjeżdżasz ze zwichniętą ręką.
– Nic mi nie jest – Mike oderwał prawą dłoń od kierownicy i pokręcił nią w powietrzu, zginając i rozginając palce. – Następnym razem nie będę się ścigał po lesie z nowofundlandem.
– Naprawdę cię nie boli? Doktor mówił, że być może kość jest pęknięta… Ręka ciągle jest taka blada…
– Przecież na zdjęciu nic nie widać – Mike skrzywił się i przekładając dłonie na kierownicy wprowadził wóz w głęboki, ścieśniający się zakręt.
Po kilkuset metrach minęli tabliczkę z napisem „Proinier”, Mike zagwizdał kilka taktów jakiejś melodyjki.
– Mam nadzieję, że tym razem spotkamy kogoś uczynniejszego w tym uroczym miasteczku, kto wyraźnie wytłumaczy, jak się z niego wydostać.
– Co ty opowiadasz? – zmarszczyła brwi Helen. – Przecież, kiedy tu jechaliśmy, jakiś człowiek specjalnie pojechał przed nami, żeby nas wyprowadzić.
– Zaraz, zaraz! Przecież pamiętam: ze trzy razy objeżdżaliśmy ten ich ryneczek i pies z kulawą nogą nie chciał nam pomóc.
– Nieprawda! – wtrącił się Dick. – Mama ma rację. Mike oderwał wzrok od jezdni i popatrzył na żonę, a potem zerknął do tyłu.
– Umówiliście się czy co? Przecież nie ma sklerozy…
– Kochanie – Helen przekrzywiła głowę i spojrzała na męża pobłażliwie. – Trzy osoby mówią ci jedno, a ty upierasz się przy drugim.
– Dobrze, niech wam będzie, ale w duchu zostaję przy swoim. Ludzie tu nie zaimponowali mi uprzejmością…
– No wiesz?!
– No i jak? – ręka Paula ułożyła się na ramieniu Jeanette, a palce delikatnie pomasowały szyję żony.
– Kocham ich – powiedziała Jeanette. I mrugnęła kilka razy powiekami. – Całą czwórkę.
– Piątkę! – Chris wepchnął głowę między brzuchy rodziców.
– Aha! masz rację. Muki to wspaniały pies.
– A… Nie wydaje ci się, że Mike wyjechał stąd jakiś inny? – Paul przytulił mocniej żonę, złapał syna pod brodę i przycisnął do siebie.
– Pewnie, że tak – chłopak oswobodził głowę z uchwytu. – Jak przyjechał, bolała go noga, a wyjeżdża ze skaleczoną ręką!
– Nie bądź taki przemądrzały – Paul z trudem zachował powagę, zadrgała mu przepona, co chłopak wyczuł i szeroko się uśmiechnął spoglądając w górę, na ojca.
– Chyba tak – Jeanette lekko zmarszczyła brwi szukając odpowiednich słów. – Był jakiś spokojny, jakby… czy ja wiem… spełniony. Nie tak: po prostu zadowolony z wakacji, ale jakby stało się coś wielkiego, pięknego. Nie wiem jak to wyrazić – pokręciła głową, wzruszając jednocześnie ramionami.
– Wspaniale to wyraziłaś.
– Znowu ze mnie kpisz?
– Ależ skąd!
– Powiem wam, że jestem zaskoczony, przyjemnie zaskoczony, tym miasteczkiem. Rzeczywiście – Mike pokręcił głową.
– Przecież ci mówiliśmy – Sue wychyliła głowę spomiędzy oparć przednich foteli.
– Tak, tak! Wiem, niech wam będzie.
Kilka minut w samochodzie panowała cisza, dzieci odwróciły się do tyłu i przez siatkę karmiły Mukiego ciasteczkami. Helen wyjęła papierosy i gdy Mike zamruczał twierdząco, zapaliła dwa i włożyła jeden mężowi do ust.
– Tu zaraz będzie ta baza, która tak ci się nie podobała, Sue – Mike zerknął w lusterko. – Rzeczywiście mogli by gdzie indziej bawić się swoimi zabawkami.
– Jaka baza? – chórem odezwały się dzieci, a Helen spojrzała na męża ze zdziwieniem.
– Jak to: jaka? Baza wojskowa, którą mijaliśmy jadąc w tę stronę. Widzieliśmy co prawda tylko napisy, że nie wolno zwalniać. Nie pamiętacie? He he! Wy też macie sklerozę!
– Nie było żadnej bazy – powiedziała wolno Helen.
– Nic takiego nie widzieliśmy – dodał szybko Dick.
– Nie było! Nie byyło! – zaśpiewała Sue.
– No teraz to już jestem zły! – powiedział Mike głośno. – Nie wmówicie mi… Zresztą zaraz będą plansze z napisami, więc sami zobaczycie. Chwileczkę – stopa przycisnęła mocniej pedał gazu. Wóz szarpnął i przyspieszył. Za zakrętem pokazała się duża plansza, Mike zaśmiał się triumfalnie nie rozwierając warg, a potem zahamował gwałtownie i, łamiąc podstawową zasadę poruszania się po autostradzie, cofnął wóz, żeby jeszcze raz przeczytać napis. Wyjął papierosa z ust i wyrzucił go gwałtownie przez okno. Długą chwilę wpatrywał się w duże litery na jaskrawożółtym tle, układające się w napis:
Читать дальше