– Te drzewa… Widzisz? Dlaczego one rosną tak równo? Teraz wydaje mi się, że wcześniej również jechaliśmy przez podobne szpalery, nie?
Malcon mruknął coś i podszedł bliżej krawędzi, przykucnął i długą chwilę wpatrywał się w Mleczny Pierścień. Potem obszedł dookoła całą platformę przyglądając się uważnie górom, przez które już przejechali, wskazał Hokowi stada jakichś ptaków krążących nad jednym miejscem i zobaczył porozumiewawczy uśmiech na twarzy przyjaciela, wrócił do miejsca skąd najlepiej było widać tajemniczą białą kulę i opasujący ją pierścień. Przyglądał się jej tak długo, że znudzony Hok usiadł, a potem w końcu położył się na plecach i przymknął oczy, zapadł nawet w krótką drzemkę i dopiero, gdy Malcon trącił czubkiem buta jego kostkę, poderwał się i usiadł przecierając oczy.
– Co? Wracamy?
Malcon popatrzył ponad jego ramieniem w kierunku niecki z kulą i skinął głową. Poczekał, aż Hok wstanie i razem ruszyli w dół. Milczał podczas zejścia, nie odezwał się słowem, dopóki nie doszli do oczekującej ich reszty wyprawy. Zaciekawiony Pashut wyszedł na ich spotkanie i stanął na jego drodze. Malcon, po raz pierwszy od długiej chwili, otworzył usta.
– Widzieliśmy legowisko Zacamela! – powiedział i chociaż Hok z tyłu chrząknął powątpiewająco, klepnął Pashuta w ramię i powiedział: – Pojedziemy tam. Jesteśmy już blisko – wskoczył na siodło i ruszył galopem.
Droga zupełnie niespodziewanie, zamiast zawinąć się w kolejnym zakręcie, wyskakiwała z gór i równie niespodziewanie kończyła się. Szpaler drzew i wiodąca wzdłuż Pasa ubitej ziemi ledwie widoczna droga dochodziły do brzegu olbrzymiej niecki z pierścieniem. Dalej najbystrzejsze oko nie znalazłoby śladu kopyt czy stóp. Oddział Malcona stał na brzegu niecki, usiłując wypatrzeć jakikolwiek ślad na jej dnie. Hok pierwszy oderwał się od tego zajęcia i, zostawiwszy Lita, pieszo odszedł spory kawałek, uważnie przyglądając się niecce, pierścieniowi i górom za sobą.
Niecka była bardzo duża, wprawdzie nie widzieli jej przeciwległego brzegu, ponieważ gruby, wysoki jak wieża warowni pierścień wystawał z niej na kilka pięter i przesłaniał widok, ale Hok i Malcon pamiętali jej obraz ze skały; musiała być kilka razy większa od bajora Lippysa i – o ile dobrze zauważyli – dno jej było równe, płaskie, nie obniżało się ku środkowi, nad którym wisiała niewidoczna teraz kula. O tym, że tam wciąż jest, wiedzieli, bo pierścień był wyraźnie jaśniejszy w środku, skądkolwiek by się nie patrzyło – światło kuli przebijało przez grubą warstwę mlecznej mgły. Sam pierścień wisiał nieruchomo, ale gdy długo wpatrywali się w jedno miejsce, dawało się zauważyć delikatne poruszenie na jego powierzchni, jakby wierzchnia warstwa nieustannie się przesuwała albo ślizgała. Hok oddalił się tak daleko, że pierścień zaczął przesłaniać mu widok na stojących najbliżej brzegu niecki ludzi. Zatrzymał się i rozejrzawszy jeszcze raz dokoła, zawrócił. Zauważył, że Pashut przywołuje go gestami, więc przyspieszył zaintrygowany.
– Może ty mu wytłumaczysz? – powiedział ze złością wódz Pia, podszedł na kilka kroków do grupy złożonej z Malcona Pashuta, Fineagona i jeszcze dwóch Pia. – Chce sam zejść do tej dziury – prawie krzyknął, wskazując nieckę ręką.
– Nie bądź nierozsądny – Hok odwrócił się do Malcona i pomachał palcem w powietrzu. – Przygoda z likaorgiem powinna cię czegoś nauczyć. Nie jesteś tu sam i nie możesz wszystkiego robić sam. Szczególnie teraz nie wolno ci ryzykować bez potrzeby, przecież wiemy, że jeśli ktoś może się zmierzyć z Zacamelem, to możesz to być tylko ty, więc nie pchaj się wszędzie, gdzie tylko jest coś do sprawdzenia. Ten głupi ślimak omal nie zakończył całej wyprawy, chcesz ułatwić sprawę Magowi?
– Ależ Hok, zrozum…
– Nie, to ty zrozum, że każdy z nas w myślach pożegnał się już z życiem, byłe tylko cel został osiągnięty. To jest poważna sprawa, powinieneś to uszanować i nie okazywać nam swego lekceważenia.
– Czyś ty zwariował? Przecież…
– Poczekaj – Hok podniósł rękę i Malcon umilkł. – Dobry wódz, to nie ten, co sam wszystko robi, tylko ten, co potrafi tak dobrać sobie ludzi, że ufa im jak sobie samemu i jeśli już takich ludzi ma, to…
– Dobrze! – Malcon zrobił krok położył dłonie na ramionach Hoka. – Już wiem. Masz rację – odwrócił się do Pashuta. – Kto pójdzie?
Hok szarpnął za ramię Malcona i odwrócił go do siebie.
– Ja. I nie rozmawiajmy o tym więcej.
Podszedł do Lita i odczepił długi cienki rzemień, wracając poprawił pas z mieczem i sztyletem i podał rzemień Chalisowi. Jednym z końców opasał się i mocno zaciągnął węzeł, szarpnął kilka razy sprawdzając jego wytrzymałość i przysunął się bliżej krawędzi niecki. Wyjął miecz z pochwy i odrzucił ją na brzeg. Zaczął zsuwać się w dół.
Ziemia była tu miękka, bez trudu wbijał pięty w zbocze i wolno, spokojnie schodził na dno. Pashut odwrócił się do stojących przy koniach Pia i pokazał im, by przygotowali łuki. Po chwili prócz Chalisa i Jo, trzymających koniec rzemienia, wszyscy gotowi byli do walki. Hok zsunął się na dno i zatrzymał. Musiałby przejść dwadzieścia kroków, żeby zbliżyć się do Pierścienia, ale najpierw przyjrzał mu się uważnie, a potem – nie odrywając spojrzenia od przytłaczającego swą wielkością kręgu – zrobił dwa wolne kroki. Zatrzymał się na krótką chwilę i ruszył znowu. W sumie przeszedł osiem kroków, gdy nagle poczuł bardzo mocne swędzenie na całym ciele. Najpierw poruszał ramionami, chcąc je złagodzić przesunięciem ubrania, potem zrobił jeszcze krok, drugi i wtedy całe ciało zapłonęło żywym ogniem. Zacisnął zęby i przysunął się bliżej kręgu, czuł, że znajduje się w kokonie ognia, że przestrzeń dookoła pluje żarem w jego stronę. Jęknął i zrobił jeszcze krok. Nie słyszał krzyków z brzegu i w pierwszej chwili nie poczuł szarpnięcia rzemienia, dopiero gdy nogi wykonały kilka kroków do tyłu, gdy nagle wściekłe gorąco ustąpiło tak samo nagle jak i pojawiło się zrozumiał, że na brzegu musieli widzieć co się z nim dzieje, skoro pociągnęli za ubezpieczającą linę. Odczekał chwilę drżąc na całym ciele, a potem szybko ruszył do przodu. Zanim trzymający linę zdążyli ją naprężyć pobiegł w kierunku pierścienia, zatoczył się kilka razy i runął na ziemię osłaniając głowę dłońmi. Porzucony miecz leżał krok od jego ręki. Jo i Chalis szybko wyciągnęli Hoka pod sam brzeg niecki, a tam zsunął się Nigwere i Oopol, wynosząc Hoka na brzeg. Błyskawicznie odzyskał siły.
– Piekielny żar – powiedział i splunął pod nogi.
– Widzieliśmy to – mruknął Pashut. – Mag zadbał o straszak na odważnych. Przez ten krąg nie przejdziemy – stwierdził, odwracając się do Malcona.
Tamten skinął głową gryząc wargę i mrużąc oczy ze złości.
– Muszę tam wejść – powiedział. – Muszę wypróbować Gaed. Dopiero gdy to nie pomoże, będziemy musieli myśleć o jakimś sposobie. Daj ten rzemień – skinął na Jo i szybko okręcił się w pasie i zaciągnął węzeł.
Dużo szybciej niż Hok zsunął się po skarpie i poszedł w stronę kręgu. Przed sobą w wyciągniętej dłoni trzymał rubinowo lśniący Gaed. Doszedł do miejsca, gdzie zobaczyli jak na Hoku zaczyna tlić się ubranie, przeszedł je nie czując żadnego bólu, zbliżył się do miecza Hoka, pochylił się i wziął go do ręki, wciąż bezkarny. Przesunął się jeszcze kilka kroków do przodu i gdy Mleczny Pierścień znajdował się tylko o krok przed nim wyciągnął dłoń i dźgnął gęstą mgłę Gaedem.
Читать дальше