Przed oczami stanęła mi wizja mojego życia z czasów pomiędzy Edwarda a odnowieniem kontaktów z młodym Blackiem.
Nie zniosłabym po raz drugi tak dużej dawki samotności.
– Przykro mi, Bello – powiedział Jacob szorstkim głosem, który zdawał się do niego nie należeć.
Nie wierzyłam, że mówi takie rzeczy z własnej woli. Odniosłam też wrażenie, że wyrazem twarzy, z pozoru tylko zagniewanym, stara się przekazać coś zupełnie innego. Niestety, nie potrafiłam rozszyfrować tej wiadomości. Być może nie chodziło tu ani o Sama, ani o Cullenów, ale o mnie. Być może Jacob doszedł do wniosku, że zadawanie się ze mną było dla niego bardziej bolesne niż dla mnie bycie odtrąconą. Być może próbował się tylko uwolnić z pewnego beznadziejnego dla siebie układu. Mając na względzie jego dobro, nie powinnam była mu w tym przeszkadzać… Ale mój głos nie słuchał podpowiedzi rozsądku.
– Przepraszam, że nie mogę… – wyszeptałam – że nie mogę dać ci…że nic… Żałuję, że nie umiem się w tobie zakochać. – Byłam zdesperowana, balansowałam na krawędzi kłamstwa. – Ale może…, może mi się odmieni. Może jeśli dasz mi trochę czasu…
– Tylko mnie nie skreślaj, Jake, proszę. Nie zniosę tego.
Znów miałam przed sobą człowieka w uczuciowej agonii.
Wyciągnął ku mnie drżącą dłoń.
– Błagam, nie tłumacz tego w ten sposób. To nie twoja wina Bello. To ja zawiniłem, nikt inny. Przysięgam, że to nie to, co myślisz.
– Najpierw oskarżasz Cullenów, teraz siebie. Czemu tak kluczysz?
– Tym razem nie kluczę. Po prostu się zmieniłem… – Szukał właściwych słów. Mówił coraz bardziej ochryple, walcząc o przejęcie kontroli nad nadmiarem emocji. – Nie jestem już kimś, kto może być dla ciebie przyjacielem czy czymkolwiek innym. Nie jestem już tym, kim byłem kilka tygodni temu. Jestem… prawdziwym potworem.
– Co? – zawołałam wstrząśnięta. Chyba nie nadążałam za jego tokiem myślenia. – O czym ty mówisz? Jesteś dobrym człowiekiem, Jake, sto razy lepszym ode mnie. Masz tyle zalet! Kto ci powiedział, że jesteś potworem? Sam? Co za bzdura! To obrzydliwe! Nie pozwól mu wmawiać sobie takich rzeczy!
– Nikt nie musiał mi niczego wmawiać – oświadczył Jacob z rezygnacją. – Dobrze wiem, jaki jestem.
– Jesteś moim przyjacielem! Jesteś fantastycznym facetem! Jacob wycofywał się w stronę frontowych drzwi.
– Hej, stój!
– Przykro mi, Bello – powtórzył, poniekąd wybełkotał. Ani się obejrzałam, a zniknął we wnętrzu domu.
Nie mogłam ruszyć się z miejsca. Wpatrywałam się w domek Blacków. Wyglądał na zbyt mały, żeby pomieścić czterech rosłych młodzieńców i dwóch dorosłych mężczyzn. W środku panowała cisza. Za szybami nie przesuwały się żadne kształty. Nikt już nie podglądał mnie zza firanki.
Zaczęło mżyć, ale nie zwracałam na to uwagi. Nie mogłam oderwać wzroku od budynku. Jacob musiał w końcu kiedyś wyjść.
Porządnie się rozpadało. Zerwał się silny wiatr. Krople nie spadały na moją głowę, ale chłostały biczami po policzkach, przyklejały mi do nich kosmyki włosów. W powietrzu czuć było zapach oceanu. Czekałam cierpliwie.
– Wreszcie drzwi się otworzyły. Odetchnęłam z ulgą i zrobiłam krok do przodu. Do progu podjechał Billy. Zobaczyłam, że nikogo za nim nie ma.
– Dzwonił Charlie – zawołał. – Powiedziałem mu, że jesteś już w drodze do domu.
Oczy Indianina były pełne współczucia i właśnie to współczucie, nie wiedzieć, czemu, powiedziało mi, że nie mam tu, czego szukać. Nic nie mówiąc, obróciłam się i wdrapałam do szoferki. Okna auta zostawiłam otwarte, więc siedzenia oblepiły krople deszczu. Było mi wszystko jedno. I tak nie miałam już na sobie nic suchego.
Mogło być gorzej, pocieszałam się w duchu. Spotkaliście się. Porozmawialiście. Nie była to bynajmniej powtórka z września ani koniec świata. Świat skończył się już dawno – teraz znikło z powierzchni ziemi to, co udało mi się po tamtej katastrofie odbudować. Mogło być gorzej, pomyślałam, ale jak na mój gust, beznadziei wystarczy.
Wydawało mi się, że Jake pomaga mi leczyć stare rany, a przynajmniej swoją obecnością opatruje je, uśmierzając ból. Myliłam się. Potajemnie sam otoczył moje serce. Moja dusza była podziurawiona niczym szwajcarski ser i nie mogłam się nadziwić, że jeszcze się nie rozpadła. Charlie czekał na mnie na ganku. Kiedy zaparkowałam, zszedł na podjazd.
– Dzwonił Billy – wyjaśnił, otwierając przede mną drzwiczki. – powiedział, że wdałaś się w kłótnię z Jakiem i że bardzo cię to przybiło.
Nagle zauważył, jaką mam minę. Zastygł przerażony. Spróbowałam wyobrazić sobie, jak wyglądam. Czułam, że nie mam w sobie chęci do życia. Musiałam przypominać siebie samą z przed paru miesięcy. Nic dziwnego, że ojciec się przestraszył.
– Opisałabym nieco inaczej to, co zaszło – wymamrotała Charlie otoczył mnie ramieniem i pomógł mi wysiąść z samochodu. Tego, że jestem przemoczona do suchej nitki, zdecydował się nie komentować.
– Więc jak byś to opisała? – spytał, kiedy znaleźliśmy się w saloniku. Opatulił mnie ściągniętym z kanapy puszystym kocem. Zaskoczył mnie tym gestem. Nie byłam świadoma tego, że dygoczę.
– Sam Uley zakazał Jacobowi zadawać się ze mną – wyjawiłam głosem wypranym z wszelkich emocji.
Charlie skrzywił się.
– Kto tak twierdzi?
– Jacob.
Ujął to inaczej, ale do tego się to chyba sprowadzało. Ojciec zmarszczył czoło.
– Naprawdę wierzysz, że z tym Uleyem jest coś nie tak?
– Jestem tego pewna. Jacob nie chciał zdradzić mi żadnych szczegółów.
– Więc jakieś są. Coś przede mną ukrywa. – Zerknęłam na podłogę. U mych stóp tworzyła się kałuża. – Pójdę się przebrać.
– Jasne, jasne. – Charlie machnął ręką. Myślami był już gdzie indziej.
Postanowiłam wziąć prysznic, żeby się trochę ogrzać, ale nawet strugom gorącej wody nie udało się podnieść temperatury mojego ciała. Kiedy zakręciłam kran, nagle zrobiło się bardzo cicho. Usłyszałam, że ojciec sprzecza się z kimś w kuchni. Zaciekawiona, owinęłam się ręcznikiem i uchyliłam nieznacznie drzwi łazienki.
– Nie wciśniesz mi takiej bujdy – oświadczył wzburzony Charlie. – To się nie trzyma kupy!
Nikt mu nie odpowiedział. No tak, rozmawiał przez telefon.
– Bella nie jest taka! – wrzasnął Charlie znienacka. Mało brakowało, a przytrzasnęłabym sobie nos drzwiami. Kiedy się znowu odezwał, mówił już ciszej, starając lepiej się kontrolować.
– Od samego początku tej znajomości Bella dawała mi wyraźnie do zrozumienia że są z Jacobem tylko przyjaciółmi…Cóż, jeśli tak było, czemu od razu mi o tym nie powiedziałeś? Nie, Billy, sądzę, że nie wyssała sobie tego z palca…Bo znam moją córkę i jeśli upiera się, że Jacob wyglądał wcześniej na zastraszonego… – Przerwano mu w połowię zdania. Kiedy na powrót zabrał głos, po raz drugi stracił nad sobą panowanie. – Co masz na myśli, mówiąc, że nie znam mojej córki tak dobrze, jak mi się wydaje?! – Wysłuchawszy odpowiedzi Billy'ego, zniżył glos do szeptu. Nadstawiłam uszu. – Jeśli sądzisz, że poruszę przy niej ten temat, to się grubo mylisz. Dopiero, co się po tym otrząsnęła, i, moim zdaniem, głównie dzięki Jacobowi. Niezależnie od tego, co chłopak kombinuje z tym waszym cudownym Samem, jeśli odrzuci małą i na powrót wpędzi ją w depresję, to będzie miał ze mną do czynienia. Jesteś moim przyjacielem, Billy, ale rodzinę stawiam na pierwszym miejscu.
Читать дальше