– Przedtem go nie rozumiałem.
– Ale spłynęło na ciebie światło. Alleluja! – Bardzo się myliłem. To nie Sam jest za wszystko odpowiemy. To nie jego wina. On tylko stara się mi pomóc.
Jacob wyrażał się o Samie z wielkim oddaniem, niemalże z czułością. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Gniew w jego oczach rozgorzał z nową siłą.
– Ach pomaga ci? – zadrwiłam. – Oczywiście.
Ale Jacob wydawał się mnie nie słuchać. Oddychał głęboko, jakby pragnąć się uspokoić. Denerwował się czymś tak bardzo, że trzęsły mu się dłonie.
– Proszę – zaczęłam inaczej. – Powiedz mi, co się stało. Może ja też mogę ci pomóc.
– Nikt mi nie może już pomóc – jęknął łamiącym się głosem.
Do oczu napłynęły mi łzy.
– Co on ci zrobił, Jacob?
Rozłożyłam szeroko ramiona, żeby go przytulić, tak jak wtedy na klifie, ale tym razem cofnął się, podnosząc ręce w obronnym geście.
– Nie dotykaj mnie! – szepnął.
– Czy Sam nadal nas obserwuje? – spytałam. Głupie łzy pociekły mi po policzkach. Wytarłam je pospiesznie, po czym dłonie wetknęłam pod pachy.
– Przestań traktować go jak czarny charakter. – Jacob powiedział to szybko, wręcz odruchowo. Musiał naprawdę wierzyć w niewinność swojego mistrza. Sięgnął do ucha, żeby poprawić włosy i dopiero wtedy zorientował się, że już ich tam nie ma.
– To kogo mam tak traktować? – odparowałam. – Kogo obwiniać?
Przez twarz Jacoba przemknął ponury półuśmiech.
– Lepiej, żebyś nie wiedziała.
– Lepiej? – krzyknęłam. – Chcę się tego dowiedzieć i to zaraz!
– Dążysz do tego, żeby sobie zaszkodzić.
– I kto to mówi? To nie ja jestem po praniu mózgu! No, powiedz mi czyja to wina, jeśli nie twojego ukochanego Sama!
– Sama się prosiłaś – warknął, podnosząc głos. – Jeśli tak, bardzo zależy ci na znalezieniu kozła ofiarnego, to może byś tak skierowała swój oskarżycielski palec na tych, których ty z kolei uwielbiasz? Jeśli to czyjaś wina, to twoich obleśnych, odrażających krwiopijców!
Rozdziawiłam szeroko usta, spazmatycznie wydychając powietrze. Stałam jak sparaliżowana, raniona podwójnym ostrzem jego słów. Ból rozprzestrzeniał się po moim ciele według znajomego schematu, ale był niczym w porównaniu z chaosem, jaki zapanował w moim umyśle. Nie mogłam uwierzyć w to, że się nie przesłyszałam. W twarzy Jacoba nie było ani śladu niezdecydowania Tylko furia.
– Ostrzegałem cię.
– Nie rozumiem – szepnęłam. – Co za krwiopijcy?
Uniósł jedną brew.
– Sądzę, że dobrze wiesz, o kogo mi chodzi. Przestań grać. Naprawdę chcesz, żebym wspomniał to nazwisko? Ranienie ciebie nie sprawia mi przyjemności.
– Jakie nazwisko? – brnęłam dalej bez sensu. – Co za krwiopijcy?
– Cullenowie – powiedział powoli, uważnie mi się przyglądając.
– Widzę… widzę w twoich oczach, co się z tobą dzieje, kiedy wymawiam to słowo.
Pokręciłam kilkakrotnie głową. Jak się dowiedział? I co to miało wspólnego z gangiem Sama? Stworzył sektę wrogów wampirów, czy co? Po co zawiązał takie stowarzyszenie, skoro w Forks nie mieszkał już żaden wampir? I dlaczego Jacob zaczął wierzyć w krążące o Cullenach pogłoski właśnie teraz, pół roku po tym, jak wynieśli się na dobre?
Minęło dużo czasu, zanim obmyśliłam właściwą odpowiedź.
Postawiłam na sarkazm.
– Nie mów mi, że hołdujesz teraz indiańskim przesądom, jak twój ojciec.
– Billy jest mądrzejszy, niż mi się wydawało.
– Chyba żartujesz.
Rzucił mi wściekłe spojrzenie.
– Dobra, zapomnijmy o plemiennych legendach – rzuciłam ugodowo.
. – Ale nadal nie rozumiem, co mają wspólnego… Cullenowie… twoimi problemami. Wyprowadzili się stąd dawno temu. Jak możesz obwiniać ich o to, co robi z wami Sam?
– Sam nic z nami nie robi, Bello. I wiem, że Cullenowie wyjechali. Ale czasem… czasem wprawia się coś w ruch i nie można już tego zatrzymać.
– Co zostało wprawione w ruch? Czemu nie można już tego zatrzymać.
Co dokładnie masz im do zarzucenia?
– To, że istnieją.
Jacob z trudem powstrzymywał się, żeby nie wybuchnąć.
– Spokojnie, Bello. Tylko go nie prowokuj – ostrzegł mnie ciepły baryton Edwarda. Zdziwiłam się niepomiernie, bo nawet nie czułam strachu.
Odkąd jego imię przebiło się w lesie przez wszystkie zapory, którymi je do tej pory odgradzałam, nie udało mi się ich odbudować, ale i nie było po temu dłużej potrzeby. Wspominanie Edwarda już mnie nie bolało – przynajmniej nie podczas tych kilku cennych sekund, kiedy wsłuchiwałam się w jego głos. Jacob trząsł się z gniewu, nigdy nie widziałam kogoś równie wzburzonego. Mimo wszystko nie potrafiłam jednak pojąć, po co mój umysł mamił mnie ostrzeżeniami Edwarda. Nie groziło mi niebezpieczeństwo – chłopak nie zrobiłby mi krzywdy. W moich żyłach nie krążyła też adrenalina. Czyżby za jej wydzielanie i za halucynacje odpowiadały w moim mózgu dwa różne ośrodki?
– Pozwól mu się uspokoić – nalegał niewidzialny Edward.
Od nadmiaru bodźców mąciło mi się w głowie.
– Co ty za głupoty wygadujesz? – spytałam obu swoich rozmówców.
– Okej – powiedział Jacob, wykonując głębokie wdechy. – Nie będę się z tobą kłócił. To zresztą bez znaczenia. Wyrządzonych szkód nie da się naprawić.
– Wyrządzonych szkód? – krzyknęłam. Nawet nie mrugnął.
– Wracajmy. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.
– Masz mi masę do powiedzenia! – wydarłam się.
– Nic mi jeszcze nie wyjaśniłeś!
Minął mnie, kierując się w stronę domu.
– Wpadłam dziś na Quila – zawołałam za nim. Zatrzymał się, ale nie odwrócił.
– Pamiętasz swojego kumpla Quila? Umiera ze strachu. Jacob zrobił zgrabny piruet i spojrzał mi prosto w oczy. Znów wyglądał na kogoś, kto cierpi.
Quil – szepnął.
– Martwi się o ciebie. Nie wie, co robić.
Moja taktyka się sprawdzała. Jacob wyraźnie się męczył.
– Boi się, że będzie następny – wypaliłam z grubej rury.
Twarz Jacoba dziwnie poszarzała. Podparł się o drzewo, żeby nie upaść.
– Nie będzie następny – wymamrotał sam do siebie, jakby się pocieszał. – Nie, to niemożliwe. To musi się w końcu skończyć. To musi się skończyć. Boże, za jakie grzechy? – Kopnął pień ze złością – raz, potem drugi. Było to nieduże drzewo, zaledwie metr czy dwa wyższe od Jacoba, ale i tak podniosłam obie dłonie do ust, kiedy złamało się z trzaskiem.
Chłopak też się zdziwił, a właściwie wystraszył.
– Muszę wracać.
Obrócił się na pięcie. Szedł tak szybko, że dogoniłam go z wysiłkiem.
– Wracasz do Sama?
– Tak to można określić.
Nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam. Mówił bard do siebie niż do mnie.
Dopadłam go przy furgonetce.
– Zaczekaj! – krzyknęłam.
Tym razem mnie posłuchał. Zauważyłam, że znów trzęsą mu ręce.
– Wracaj do Forks, Bello. Nie mogę mieć już z tobą nic do czynienia.
Zabolało, zabolało okropnie. Oczy na powrót zaszły mi łzami.
– Zry…zrywasz ze mną? – wychlapałam. Oczywiście nie byliśmy parą ale nie wiedziałam, jak inaczej to określić. W końcu łączyło nas dużo więcej niż przeciętną zakochaną parę nastolatków.
Zaśmiał się gorzko.
– Gdybym z tobą zrywał, powiedziałbym raczej: „Zostańmy przyjaciółmi”, a nawet tego nie mogę ci zaproponować.
– Jacob… dlaczego mi to robisz? Sam nie pozwala ci się przyjaźnić z nikim innym? Obiecałeś. Obiecałeś! Tak bardzo cię potrzebuję!
Читать дальше