— Nie.
— Dlaczego?
— Huginie — mruknął Har, ale zaraz sam spojrzał pytająco na Morgona. — Właśnie, dlaczego? Czyżbyś całą żądzę zemsty wyładował na tym harfiście?
— Harze… — Morgon stężał pod królewskim spojrzeniem. Har ściągnął brwi.
— O co chodzi? Dręczą cię wyrzuty sumienia? Yrth opowiedział mi wczoraj, jak zginął harfista.
Morgon pokręcił głową.
— Jesteś mistrzem zagadek — wyrzucił z siebie. — Ty mi to powiedz. Potrzebuję pomocy.
Har zacisnął usta i wstał.
— Przynieś prowiant, wino i drewno na opał do domku na podwórzu — zwrócił się do Hugina. — I maty. Kiedy Raederle z An się obudzi, powiedz jej, gdzie jesteśmy. Przyprowadź ją tam. — A kiedy chłopiec spłonął szkarłatnym rumieńcem, dorzucił z pewnym zniecierpliwieniem w głosie: — Już z nią kiedyś rozmawiałeś.
— Wiem. — Hugin uśmiechnął się, ale pod bacznym spojrzeniem Hara znowu spoważniał i odwrócił się, żeby wyjść. — Przyprowadzę ją do was. I wszystko przyniosę.
Spędzili cały ten dzień oraz dziewięć kolejnych nocy w zadymionym, okrągłym budyneczku za dworzyszczem króla. Morgon odsypiał te noce w dzień. Zaś niezmordowany Har powracał wtedy jak gdyby nigdy nic do swoich królewskich obowiązków. Wycofując się o świtaniu każdego dnia z umysłu Hara, Morgon znajdował przy sobie Raederle i Hugina, a czasami Nun strzepującą w ogień popiół z fajeczki. Rzadko się do nich odzywał; czy to na jawie, czy we śnie, jego umysł zdawał się być sprzęgnięty z umysłem Hara, formował drzewa, jary, przykryte śniegiem szczyty, wszystkie kształty przechowywane głęboko w umyśle króla-wilka i powiązane z jego świadomością. Har odkrywał przed nim wszystko, nie żądając niczego w zamian. Morgon poznawał za jego pośrednictwem Osterland, tworzył własne więzi świadomości z każdym korzeniem, kamieniem, wilczym szczenięciem, białym sokołem i vestą w tej krainie. Odnajdywał w królu dziwną czarodziejską moc. Har potrafił rozmawiać z sowami i wilkami; potrafił rozmawiać z żelaznym nożem albo z grotem strzały i pouczać je, w co mają trafić. Ludzi i zwierzęta zamieszkujące jego ziemie znał jak własną rodzinę. Jego prawo ziemi rozciągało się aż na skraj północnych rubieży, gdzie ścigał się z vestami przez mile śnieżnej pustyni. Kształtowało go jego własne prawo; moc, którą posiadał, hartowała serce Morgona na przemian lodem i ogniem, aż stał się jakby jeszcze jednym kształtem mózgu Hara, albo odbiciem Hara dysponującym własną mocą.
Wtedy zrywał więź z Harem, kładł się na macie i zapadał w sen. Niczym ziemdziedzic śnił wspomnienia Hara. Widział w tych snach stulecia historii, dawne bitwy, pojedynki na zagadki, które potrafiły ciągnąć się całymi dniami i latami. Budował Yrye, słyszał, jak Suth zadaje mu pięć dziwnych zagadek, żył wśród wilków, wśród vest, płodził dziedziców, rozsądzał spory i starzał się tak, że nie pamiętał już, ile ma lat. Te plastyczne, barwne sny skończyły się wreszcie i ostatnią noc przespał bez ruchu, nie śniąc o niczym. Obudził go dźwięk własnego imienia. Zamrugał i otworzył oczy. Obok klęczała Raederle.
Uśmiechnęła się do niego.
— Chciałam sprawdzić, czy jeszcze żyjesz, czy już umarłeś — powiedziała, dotykając jego dłoni. Splotły się ich palce. — Możesz wstać?
Usiadł powoli. Byli sami; na zewnątrz szalała wichura usiłująca zerwać dach. Przez chwilę nie mógł dobyć z siebie głosu.
— Jak długo… — wychrypiał w końcu — …jak długo spałem?
— Har powiedział, że ponad dwa tysiące lat.
— Jest aż tak stary? — Morgon wpatrywał się przez chwilę niewidzącym wzrokiem w ścianę, potem nachylił się do Raederle i pocałował ją. — To noc czy dzień?
— Południe. Spałeś prawie dwa dni. Brakowało mi ciebie. Gdyby nie Hugin, nie miałabym przez ten czas do kogo otworzyć ust.
— Kto? Uśmiechnęła się.
— Pamiętasz, jak mam na imię? Kiwnął głową.
— Jesteś liczącą sobie dwa tysiące lat kobietą imieniem Raederle. — Dochodził powoli do siebie. Spróbował wstać. Zachwiał się i byłby upadł, gdyby Raederle go nie podtrzymała. Wiatr wyszarpnął mu z ręki drzwi, kiedy je otwierał. Na zewnątrz wirowały płatki pierwszego tej zimy śniegu. Chłód wyrwał go ostatecznie z odrętwienia. Przebiegli z Raederle przez podwórzec i wpadli do ciepłego, ciemnego dworu króla.
Tego wieczoru, kiedy leżał przy kominku w swojej izbie, odwiedził go Har. Morgon przypominał i przyswajał sobie powoli wiedzę, którą posiadł. Raederle zostawiła go pogrążonego w myślach. Przybycie Hara wyrwało go z zadumy. Spojrzeli na siebie znacząco. Har usiadł, a Morgon wyprostował się i poruszył polanami, żeby podsycić przygasający ogień.
— Przyszedłem — powiedział cicho Har — po to, co jesteś mi winien.
— Jestem ci winien wszystko. — Morgon czekał. Płomienie rozmywały mu się powoli przed oczyma; znowu odpływał, tym razem we własne wspomnienia.
Król przeglądał je trochę na chybił trafił, nie bardzo wiedząc, czego szuka. Po chwili przerwał więź i spojrzał na Morgona ze zdumieniem.
— Uderzyłeś starego, ślepego czarodzieja?
— Tak. Nie mogłem go zabić.
Oczy króla płonęły lodowym blaskiem. Chciał chyba coś powiedzieć, ale zrezygnował i ponownie uchwycił wątek wspomnień Morgona. Poruszał się po nich tam i z powrotem, od Drogi Kupców poprzez Lungold do Góry Erlenstar, a kończąc na tygodniach, które Morgon spędził na rubieżach, grając na harfie wiatrom. Obejrzał śmierć harfisty; wysłuchał rozmowy Yrtha z Morgonem i z Dananem w Isig; wysłuchał Raederle zadającej Morgonowi zagadkę, która skłoniła go do powrotu z martwej ziemi do świata żywych. Potem zerwał znowu więź i zaczął krążyć po izbie niczym wilk.
— Deth.
Na dźwięk tego imienia Morgonowi zimny dreszcz przeszedł po plecach, tak jakby Har jednym słowem obrócił niemożliwe w prawdę. Król zatrzymał się w końcu przy nim i zapatrzył w ogień. Morgon opuścił głowę i wsparł czoło na przedramionach.
— Nie wiem, co robić. Takiej jak on mocy nie ma nikt w królestwie. Czułeś tę blokadę umysłu…
— On od początku blokował twój umysł.
— Wiem. A ja nie potrafię mu się oprzeć. Nie potrafię. Widziałeś, jak przywabił mnie do siebie na Drodze Kupców… bez najmniejszego wysiłku. Harfą, na której ledwie brzdąkał. Przyszedłem do niego… W Anuin nie mogłem go zabić. Zresztą nawet nie chciałem. Szukałem tylko pretekstu, żeby tego nie zrobić. Podsunął mi go. Myślałem, że zniknie z mego życia na zawsze, bo wydawało mi się, że nie pozostawiłem mu w królestwie ani jednego miejsca, gdzie mógłby grać. Okazało się, że jedno takie miejsce pozostało. I zagrał mi. Znowu mnie zdradził i widziałem, jak umiera. Ale on nie umarł. Zamienił tylko jedną maskę na inną. Sporządził miecz, którym omal go nie zabiłem. Rzucił mnie Ghisteslwchlohmowi jak kość i tego samego dnia uratował mnie przed Panami Ziemi. Nie pojmuję jego motywów. Nie mogę rzucić mu wyzwania. Nie mam dowodu, i wybroniłby się z łatwością od każdego zarzutu. Przeraża mnie jego moc. Nie wiem, czym on jest. Jego milczenie jest jak milczenie drzewa… — Morgon zawiesił głos i wsłuchał się w milczenie Hara.
Po chwili uniósł głowę. Król wpatrywał się wciąż w ogień, ale Morgon odnosił wrażenie, że patrzy tak z odległości wielu wieków. Nie poruszał się, nie widać było nawet, żeby oddychał. Tak ściągniętej twarzy Morgon jeszcze u niego nie widział, zmarszczki na niej zdawały się być wyżłobione przez lodowate, bezlitosne wichry, które szalały nad jego krainą.
Читать дальше