Morgon drgnął. Stojący obok Danan schylił się i położył mu dłoń na ramieniu.
— Morgonie — odezwał się cicho. — Yrth wrócił właśnie z Hed. Wkrótce południe. Nie było go dwie noce i jeden dzień.
— Co ty mi… — Morgon zerwał się na nogi. Danan przytrzymał go, dopóki nie ochłonął. — Jak mi to zrobiłeś?
— Wybacz, Morgonie. — W napiętym, zmęczonym głosie czarodzieja zdawały się pobrzmiewać nutki jakiegoś innego głosu. — Na Hed czekali na ciebie Panowie Ziemi. Gdybyś się tam pojawił, zginąłbyś, a walka w twojej obronie pochłonęłaby jeszcze więcej ludzkich istnień. Nie mogli natrafić na twój ślad, postanowili więc wywabić cię z kryjówki.
— A Eliard…?
— Jest bezpieczny. Znalazłem go w ruinach Akren. Fala zniszczyła Tol, Akren, większość gospodarstw wzdłuż zachodniego wybrzeża. Rozmawiałem z kmieciami; widzieli jakąś bitwę z udziałem dziwnych, zbrojnych ludzi, którzy, jak twierdzili, nie byli z Hed. Rozmawiałem z jednym z upiorów; powiedział, że niewiele mogli zdziałać wobec wody. Powiedziałem Eliardowi, kim jestem, gdzie ty jesteś… był ogłuszony szybkością, z jaką to się stało. Powiedział, że wie, iż wyczułeś ten akt zniszczenia, ale rad jest, że miałeś na tyle rozsądku, by się tam nie pokazywać.
Morgon wciągnął spazmatycznie powietrze w płuca.
— A Tristan?
— Eliard przypuszcza, że jest cała i zdrowa. Jakiś głupi kupiec powiedział jej, że zniknąłeś. Opuściła więc Hed, żeby cię szukać, ale w Caithnard rozpoznał ją i zatrzymał pewien żeglarz. Jest teraz w drodze do domu. — Morgon zakrył oczy przedramieniem. Cofnął się, kiedy czarodziej uniósł rękę i postąpił krok w jego stronę. — Morgonie. — Czarodziej z trudem dobywał z siebie głos. — To nie było skomplikowane zaklęcie. Skruszyłbyś je, gdybyś tylko jasno pomyślał.
— Myślałem jasno — wyszeptał Morgon. — Skruszenie go było ponad me siły. — Urwał. Czuł za sobą obecność zaintrygowanego, ale ufającego im obu Danana. Mroczna zagadka mocy czarodzieja znowu zdominowała jego myśli, rozlewała się na całe królestwo od Isig po Hed. Wyglądało na to, że nie ma przed nią ucieczki. Z braku innego wyjścia zaniósł się chrapliwym, bezsilnym szlochem. Czarodziej, garbiąc się, jakby na jego barkach spoczywało brzemię całego królestwa, milczał.
Opuścili Isig nazajutrz. Pod postacią trzech kruków wynurzyli się z kłębów dymu nad kuźniami Danana i przecięli Ose nad portem w Kyrth; wszystkie cumujące tam statki przygotowywano już do długiej żeglugi rzeką ku wzburzonemu jesiennemu morzu. Nad lasami Osterlandu przywitała kruki szaruga, w dole, mila za milą, ciągnęły się zmoknięte, osowiałe sosny. W oddali ponad pierścień gęstej mgły wyrzynał się szczyt Posępnej Góry. Kruki walczyły z porywistymi wschodnimi i północnymi wichrami; przemykały między prądami powietrza, to wznosząc się na nich, to opadając. Zatrzymywały się często na odpoczynek. Do zmierzchu pokonały zaledwie połowę drogi do Yrye.
Noc postanowiły spędzić w koronie starego rozłożystego drzewa, którego mokre grube konary wzdychały z rezygnacją. Kruki schroniły się we względnie osłoniętych przed deszczem niszach listowia. Dwa przycupnęły obok siebie na jednej gałęzi, trzeci — wielkie, czarne, nastroszone ptaszysko, które nie odezwało się od wylotu z Isig — znalazł sobie miejsce niżej.
O północy wiatr ustał. Szum deszczu opadł najpierw do szeptu, potem zupełnie ucichł. Chmury zaczęły się rozstępować, odsłaniając stopniowo gromady gwiazd na tle bezdennej czerni. Ta niespodziewana cisza utorowała sobie drogę do kruczych snów Morgona. Otworzył oczy.
Raederle siedziała obok bez ruchu, przypominała kłębuszek miękkich czarnych piór. Kruk pod nimi też się nie poruszał. Morgona naszła pokusa powrotu do własnej postaci; pragnął wdychać aromaty nocy, chciał się przeistoczyć w księżycową poświatę. Po chwili rozpostarł skrzydła, sfrunął bezszelestnie na ziemię i zmienił postać.
Stał cicho pośród osterlandzkiej nocy. Umysł miał otwarty na wszystkie dźwięki, zapachy i kształty. Przyłożył dłoń do wilgotnego, chropawego pnia drzewa i wyczuł, że ono drzemie. Słyszał kroki jakiegoś nocnego łowcy stąpającego po rozmiękłej ziemi. Czuł bogate, przemieszane ze sobą zapachy mokrej sosny, martwej kory i gliny pod stopami. Zapragnął stać się cząstką tej ziemi, pławić się w srebrzystej poświacie księżyca. W końcu uwolnił umysł i ten popłynął w niezgłębioną, nieruchomą noc.
Kształtował go to w korzenie drzew, to w zaryte w glebę głazy, to w mózgi zwierząt, które, nie zdając sobie z tego sprawy, stawały na drodze jego świadomości. We wszystkim wyczuwał starożytny uśpiony ogień prawa Hara. Natrafiał na szczątki umarłych pogrzebanych w ziemi, na kości i wspomnienia ludzi i zwierząt. W odróżnieniu od upiorów z An, spoczywali spokojni w sercu tej dzikiej krainy. Nie potrafił oprzeć się pokusie, bez pośpiechu zaczął wplatać wątki swej świadomości i wiedzy w prawo Osterlandu.
Zaczynał stopniowo pojmować korzenie tego prawa ziemi. Śnieg i słońce miały tu wpływ na ogół życia. Dzikie wichry użyczały chyżości vestom; spontaniczność pór roku kształtowała wilcze mózgi; zimowa noc wsączała się w oczy kruków. Im więcej rozumiał, tym głębiej w to wszystko się wciągał: patrzył na księżyc oczami puchacza, skradał się z dzikim kotem przez paprocie, wplątywał swe myśli nawet w delikatne nici pajęczej sieci i w nie mające końca wici pnączy oplatających pień drzewa. Był tym tak zafascynowany, że dotknął umysłu vesty, nie pytając jej o zgodę. W chwilę później dotknął następnego. I nagle, gdzie nie sięgnął umysłem, natrafiał na vestę, zupełnie jakby materializowały się wokół niego jedna za drugą z blasku księżyca. Biegły, niczym nadciągający zewsząd bezgłośny biały wiatr. Zaciekawiony, zbadał, co je do tego skłania. Wyczuł, ze spłoszyło je jakieś zagrożenie, ale nie potrafił dociec, co śmiało zakłócić spokój vestom na terytorium Hara. Głębiej zapuścił sondę. Potem wycofał się pośpiesznie z ich umysłów i wciągnął w płuca haust lodowatego powietrza, który go otrzeźwił.
Dniało już prawie. To, co wziął zrazu za księżycową poświatę, było w istocie srebrzystoszarą mgiełką przedświtu. Wielkie stado obudzonych przez Hara vest było bardzo blisko, instynkt pchał je ku temu, co wyrwało króla ze snu i zakłóciło starożytne dzieło jego umysłu. Morgon stał nieruchomo, zastanawiając się, co robić; przyjąć postać kruka i umknąć na drzewo; przyjąć postać vesty; spróbować dosięgnąć umysłu Hara i mieć nadzieję, że król, pomimo że rozgniewany, raczy go wysłuchać. Zanim zdążył podjąć decyzję, obok stanął Yrth.
— Nie ruszaj się — powiedział i Morgon, wściekły na swoją uległość, zastosował się do tej rady.
Między drzewami widać już było nadbiegające ze wszystkich stron vesty. Pędziły z niewiarygodną szybkością ku jednemu określonemu punktowi lasu. Po chwili otaczały już zbitą masą drzewo, pod którym stali Morgon z Yrthem. Nie przejawiały agresji; po prostu stały nieruchomym kręgiem; patrząc na Morgona niesamowitymi purpurowymi oczami, w szarówce wstającego dnia połyskiwał las złocistych rogów.
Raederle obudziła się i zakrakała cicho ze zdumienia. Sięgnęła sondą do umysłu Morgona, ale dała spokój, kiedy nie zareagował. Słońce pobieliło ścianę chmur na wschodzie i zaraz za nimi Zniknęło. Znowu zaczął padać deszcz, z bezwietrznego nieba spadały pionowo ciężkie, nabrzmiałe krople.
Читать дальше