— Morgonie — wyszeptał — bądź ostrożny. Dopiero po chwili Morgon uświadomił sobie, że nie było to ostrzeżenie, lecz prośba. Król przykucnął i ujął Morgona za ramiona tak delikatnie, jakby dotykał czegoś złudnego, nieuchwytnego, co dopiero zaczyna się materializować w jego dłoniach.
— Harze…
Król pokręcił głową, ubiegając jego pytanie. Patrzył Morgonowi w oczy z dziwnym napięciem, jakby chciał wejrzeć w samo serce jego konfuzji.
— Niech harfista sam się ujawni…
Tylko tyle powiedział mu król-wilk. Ale Morgon widział po jego oczach, że wie więcej, tylko nie chce o tym mówić. Yrth też to chyba wyczuł, bo ostatniego wieczoru przed opuszczeniem Yrye spytał:
— O czym tak rozmyślasz, Harze? Słyszę coś między twoimi słowami.
Siedzieli przy kominku. Wiatr zawodził nad dachem, wysysając strzępy dymu przez otwór w stropie. Har spojrzał na czarodzieja. Starą twarz miał wciąż wyostrzoną tym, co widział. Ale kiedy się odezwał, jego głos był stonowany.
— O niczym takim, co by cię interesowało.
— Dlaczego ja w to nie wierzę? — mruknął Yrth. — Tutaj, w tej izbie, w której od stuleci żyjesz w prawdzie?
— Zaufaj mi — powiedział Har. Czarodziej zwrócił na niego niewidzące oczy.
— Wybierasz się do Ymris.
— O, nie — wyrwało się Morgonowi. Przestał opierać się Yrthowi. Wsunął się ostrożnie w aurę czarodzieja, tak jak podchodzi się do niebezpiecznego, nieprzewidywalnego zwierzęcia. Ale słowa czarodzieja, wypowiedziane tonem ni to stwierdzenia, ni polecenia, obudziły w nim protest. — Harze, czego chcesz szukać w Ymris? Chyba własnej śmierci.
— Nie zamierzam umierać w Ymris — odparł Har. Wyciągnął nad ogień naznaczone piętnem vesty dłonie. Ten gest zafascynował Morgona.
— Co więc zamierzasz?
— Odpowiedź za odpowiedź.
— To nie gra, Harze!
— Czyżby? A co znajduje się na szczycie Wieży Wichrów?
— Nie wiem. Kiedy się dowiem, wrócę tu i podzielę się z tobą swoją wiedzą. Cierpliwości.
— Skończyła mi się cierpliwość — powiedział Har. Wstał i zaczął krążyć niespokojnie po izbie. Zatrzymał się przy czarodzieju, wziął z podłogi dwie małe szczapy drewna i ukląkł, żeby wsunąć je w ogień. — Jeśli zginiesz — podjął — nie będzie miało dla ciebie znaczenia, gdzie jestem. Mam rację?
Morgon milczał. Yrth schylił się, dla zachowania równowagi położył dłoń na ramieniu Hara i podniósł dwie płonące gałązki, które sturlały się z paleniska. Wrzucił je z powrotem w ogień.
— Trudno będzie przedrzeć się do Wichrowej Wieży. Ale myślę, że z pomocą armii Astrina jest to możliwe. — Cofnął rękę z ramienia Hara i otrzepał dłonie z popiołu.
Król wstał. Morgon obserwował jego posępną twarz, wstrzymując się z komentarzem, a w jego umyśle krystalizowała się stanowcza, niezachwiana decyzja.
Pożegnał się z Harem o świcie następnego dnia, po czym trzy kruki wyleciały w długą podróż na południe ku Herun. Lało jak z cebra. Czarodziej prowadził ich ze zdumiewającą pewnością nad równinnymi połaciami Osterlandu i lasami porastającymi brzegi rzeki Ose. Postacie zmienili dopiero za Rzeką Zimową, na skraju rozległej ziemi niczyjej, pomiędzy Osterlandem i Ymris. Trzeciego dnia podróży, przed samym zmierzchem, deszcz wreszcie ustał. Wylądowali na ziemi i wrócili do własnych postaci.
— Na Hel — zwrócił się Morgon do czarodzieja zajętego rozpalaniem ogniska z namokniętych patyków — jak to możliwe, że jesteś takim dobrym przewodnikiem? Doprowadziłeś nas prosto do Rzeki Zimowej. I jak zdołałeś pokonać drogę z Isig na Hed i z powrotem w zaledwie dwa dni?
Yrth zwrócił twarz w stronę, z której dobiegał głos Morgona. Spod jego palców strzelił płomyk i drewno się zajęło. Czarodziej cofnął ręce.
— To instynkt — powiedział. — Ty, lecąc, za dużo myślisz.
— Być może. — Morgon przykucnął przy ognisku. Raederle, oddychając głęboko wilgotnym, pachnącym sosną powietrzem, spoglądała na rzekę.
— Morgonie, może nałowiłbyś ryb? Jestem głodna, a nie chcę powracać do postaci kruka tylko po to, żeby zjeść… co tam kruki jedzą. Ja nazbieram grzybów, dobrze?
— Czuję zapach jabłek — powiedział Yrth. Wstał i ruszył w kierunku, z którego ten aromat go dolatywał. Morgon patrzył za nim z niedowierzaniem.
— Ja tam żadnych jabłek nie czuję — wymruczał. — A lecąc, prawie wcale nie myślę. — Wstał i pochylił się nad Raederle, żeby ją pocałować. — Czujesz jakieś jabłka?
— Czuję rybę. I nadciągający deszcz. Morgonie… — Objęła go niespodziewanie za szyję i zmusiła, by przy niej usiadł. Szukała słów.
— O co chodzi?
— Sama nie wiem. — Przesunęła dłonią po włosach. W jej oczach malowało się zakłopotanie. — On porusza się po ziemi jak Mistrz…
— Zauważyłem.
— Bardzo się staram… staram się mu ufać. Ale potem przypomina mi się, jak cię skrzywdził. Wtedy zaczynam się go bać. I nachodzą mnie wątpliwości, dokąd nas tak naprawdę prowadzi… A potem znowu zapominam o tym strachu. — Pociągnęła w zamyśleniu kosmyk mokrych włosów Morgona. — Morgonie… — Co?
— Sama nie wiem. — Podniosła się z ziemi zła na siebie. — Sama nie wiem, co o tym myśleć.
Przeszła w drugi koniec polanki, by przyjrzeć się skupisku jasnych grzybów. Morgon zszedł nad szeroką rzekę i stanął w płytkiej wodzie, nieruchomy jak pieniek starego drzewa, wypatrując ryb i starając się nie myśleć. Kiedy drugi pstrąg wyśliznął mu się z dłoni, wytworzył w umyśle odbicie szarości wody i nieba, i zaczął myśleć jak ryba.
Schwytał trzy pstrągi i z braku innego narzędzia wypatroszył je swoim mieczem. Yrth i Raederle patrzyli na niego dziwnie, kiedy wracał z rybami do ogniska. Raederle uśmiechała się. Wyraz twarzy czarodzieja był niezgłębiony. Podszedł do nich, położył ryby na płaskim kamieniu i wytarł klingę miecza trawą. Wsunął oręż z powrotem do pochwy skrytej pod iluzją i przykucnął przy ognisku.
— No dobrze — powiedział. — Instynkt. — Zaczął nadziewać wypatroszone ryby grzybami zebranymi przez Raederle. — Ale to nie wyjaśnia szybkości, z jaką pokonałeś drogę na Hed i z powrotem.
— Jaką odległość potrafisz przebyć w ciągu jednego dnia?
— Może przeciąć Ymris. Nie wiem. Nie lubię przemieszczać się od chwili do chwili na długich dystansach. To wyczerpujące i nigdy nie wiadomo, na czyj umysł przypadkowo się natrafi.
— Widzisz — powiedział cicho czarodziej — ja byłem zdesperowany. Bałem się, że uda ci się jakoś przełamać blokadę umysłu przed moim powrotem.
— Nie wystarczyłoby mi na to…
— Dysponujesz wystarczającą mocą. Widzisz w ciemnościach.
Morgon patrzył na niego przez chwilę w milczeniu. Czuł, że dostaje gęsiej skórki.
— A więc to było to? — wyszeptał w końcu. — Wspomnienie?
— Ciemności Isig.
— Albo Góry Erlenstar.
— Owszem. Takie to było proste.
— Proste. — Przypomniała mu się prośba w głosie Hara i odetchnął głęboko. Zawinął ryby w mokre liście i wsunął kamień w ognisko. — Nic nie jest proste.
Czarodziej przesunął palcem po piórku trawy.
— Niektóre rzeczy są. Noc. Ogień. Źdźbło trawy. Jeśli wkładasz rękę w ogień i myślisz o swoim bólu, sparzysz się. Jeśli jednak myślisz tylko o ogniu, albo tylko o nocy, akceptując ją, bez rozpamiętywania… staje się ona bardzo prosta.
— Nie potrafię zapomnieć.
Czarodziej nie odzywał się. Kiedy ryby zaczęły skwierczeć, znowu się rozpadało. Posilili się w pośpiechu, zmienili postaci i wzbili się w powietrze, by poszukać schronienia między drzewami.
Читать дальше