Następnego dnia, posuwając się z biegiem rzeki Cwill, dotarł do wybrzeża. Hlurle, nie tyle port, co trochę większa przystań z kilkoma szopami, gospodami i skupiskiem małych, nędznych chat, kuliło się pod zacinającym od morza deszczem. Między łodziami rybackimi cumowały tu dwa statki ze zwiniętymi, niebieskimi żaglami. Ludzi jakby wymiotło. Morgon, przemoczony, dygoczący z zimna, jechał nabrzeżem, wsłuchany w stukot kopyt, pobrzękiwanie łańcuchów, skrzyp drewna, gdy jakaś kołysząca się na wodzie łódź uderzyła burtą o deski oszalowania. Z okien małej tawerny wylewała się w wilgotne powietrze smuga światła. Zatrzymał się tam i zsiadł z konia pod szerokim podstrzeszem.
Izbę oświetlały kopcące łuczywa i blask bijący od ognia buzującego na ogromnym kominku. Zbite z surowych desek stoły i ławy obsiedli gęsto marynarze, kupcy z klejnotami na palcach i czapkach, rozmemłani rybacy, którzy schronili się tu przed deszczem. Morgon, ścigany zaciekawionymi spojrzeniami, podszedł do kominka, rozpiął zdrętwiałymi palcami ociekający wodą płaszcz i powiesił go, by wysechł. Usiadł przy najbliżej stojącym stole; obok niego wyrósł zaraz jak spod ziemi karczmarz.
— Panie? — zagaił pytająco i zerkając na przemoczony płaszcz, dorzucił: — Dalekoście od domu.
Morgon kiwnął za znużeniem głową.
— Piwa — burknął. — Co tak smakowicie pachnie?
— Wyborny, gęsty gulasz z delikatnego jagnięcego mięsa, z grzybami i winem… przyniosę wam miskę.
Zmęczony Morgon jadł i popijał w milczeniu; dym, ciepło i gwar usypiały jak szum rzeki. Sącząc piwo, które, sądząc po smaku, pochodziło prawdopodobnie z Hed, poczuł naraz zapach mokrej wełny i przyprawiającą o dreszcz woń deszczu i wiatru. Zobaczył, że przysiada się do niego jakiś kupiec w przemoczonej opończy oblamowanej futrem. Patrzył Morgonowi w twarz.
Po chwili mężczyzna wstał i ściągnął nasiąkniętą deszczem opończę.
— Wybaczcie, panie — powiedział przepraszająco. — Mokrzyście i bez mojej pomocy.
Ubrany był bogato, w czarną skórę i aksamit, włosy i oczy osadzone w grubo ciosanej, sympatycznej twarzy miał czarne jak skrzydło kruka. Morgon poprawił się na ławie, by odpędzić senność, jaka ogarnęła go pod wpływem ciepła. Nie dało się stwierdzić, czy ma do czynienia z człowiekiem z krwi i kości, czy ze zjawą. Zaryzykował.
— Wiesz może, dokąd płyną te statki? — zapytał.
— Wiem. Wracają do Kraal, żeby tam przezimować w suchym doku. — Zawiesił głos i spojrzał bystro na Morgona. — Ale na północ wam nie po drodze? Gdzie chcecie się dostać?
— Do Caithnard. Oczekują mnie na tamtejszym uniwersytecie.
Mężczyzna ściągnął brwi i pokręcił głową.
— Sezon się kończy… Pozwólcie, że pomyślę. Przypłynęliśmy właśnie z Anuin, zawijając po drodze do Caithnard, Tol i Caerweddin.
— Do Tol — wyrwało się Morgonowi. — Po co?
— Żeby wysadzić na Hed Rooda z An, którego wzięliśmy na pokład w Caithnard. — Kupiec przywołał usługującą gościom dziewkę i zamówił wino. Morgon wsparł się łokciami o stół i ściągnął brwi. Miał nadzieję, że Rood poprzestanie na szukaniu go na Hed.
Kupiec pociągnął długi łyk wina i też oparł się łokciami o blat stołu.
— Nieprzyjemna to była podróż — podjął refleksyjnie. — Wpadliśmy w sztorm, który szalał u wybrzeży Hed. Baliśmy się, że stracimy i statek, i Rooda z An… Robi się bardzo opryskliwy, kiedy ma morską chorobę — dorzucił gwoli wyjaśnienia i Morgon omal się nie roześmiał. — W Tol czekali na nas Eliard z Hed i ta młódka, Tristan. Byli spragnieni wieści o swoim bracie. Wiedziałem tylko tyle, że widziano go w Caerweddin, ale, co tam robił, powiedziać im nie potrafiłem. Straciliśmy w tym sztormie żagiel, a okazało się, że dobić do brzegów Meremont nie możemy, bo w tamtejszym porcie stoją królewskie okręty wojenne; powlekliśmy się więc do Caerweddin. Tam po raz pierwszy usłyszałem, że zniknęła młoda małżonka króla i że powrócił wreszcie jego brat, ale na wpół oślepiony. Nikt nie wie, jak to rozumieć. — Pociągnął łyk wina. Zapatrzonemu w ogień Morgonowi przesuwał się przed oczyma korowód znajomych twarzy: oto białooki, skręcający się z bólu Astrin; oto nieśmiała, piękna, bezwzględna lady Eriel; oto oblicze Heureu zdającego sobie wreszcie sprawę, jaką kobietę poślubił… Wzdrygnął się. Kupiec spojrzał na niego ze współczuciem.
— Przemokliście do suchej nitki, panie. Daleko stąd do Herun. Ciekawym, czy znam waszego ojca?
Morgon uśmiechnął się na te słowa.
— Myślę, że tak. Ale on imię ma tak długie, że nawet ja nie potrafię ci go powtórzyć.
— Rozumiem. — W ciemnych oczach nieznajomego pojawiła się iskierka uśmiechu. — Wybaczcie. Nie chciałem wsadzać nosa w nie swoje sprawy. Ale na rozgrzanie zziębniętych kości najlepsza pogawędka. W Kraal, jeśli tam dotrzemy, czeka na mnie żona i dwóch małych synków. Nie widziałem ich od dwóch miesięcy. Jak się dostać do Caithnard, pytacie… Jeśli wybiera się tam jakiś statek, to tylko z Kraal, a nie przychodzi mi do głowy, kto się tam jeszcze mógł ostać. Chwileczkę. — Odwrócił się i przekrzykując wrzawę, która wypełniała izbę, wrzasnął: — Joss! Kto został w Kraal?!
— Trzy statki Rustina Kora — zagrzmiał w odpowiedzi czyjś głos. — Czekają na ładunek drewna z Isig. Nie mijaliśmy się z nimi; pewnie jeszcze tam stoją. Bo co?
— Ten panicz z Herun udaje się na uniwersytet. Jak myślisz, zawiną tutaj?
— Rustin Kor ma tu pół magazynu heruńskiego wina; jeśli go nie zabierze, będzie płacił składowe za przechowanie przez zimę.
— Zawinie tu — orzekł kupiec, zwracając się do Morgona. — Właśnie mi się przypomniało. To wino przeznaczone jest dla Mathoma z An. A więc chcesz rozwiązywać zagadki, tak? Wiesz, kto jest najlepszy w zagadkach? Wilk z Osterlandu. Byłem tego lata na jego dworze w Yrye i próbowałem go namówić na kupno dwóch bursztynowych czarek. Przybył tam wtedy pewien człek z Lungold, żeby wyzwać go na pojedynek. Har rozgłosił, że każdy, kto go pokona, dostanie pierwszą rzecz, o jaką poprosi po zakończeniu gry. Sprytnie to sobie obmyślił. Powiadają, że dawno temu grał z jednym takim i przegrał, ale zwycięzca był po całym dniu i całej nocy pojedynkowania się na zagadki tak spragniony, że pierwsze, o co poprosił, to kubek wody. Nie wiem, czy to prawda. Tak czy siak, ten człek — taki zasuszony pokurcz, ważny, jakby wszystkie rozumy pozjadał — przetrzymał Hara dwa dni i stare wilczysko było wniebowzięte. Wszyscy byli pijani od samego słuchania i sprzedałem więcej przyodziewku i klejnotów niż przez cały rok. Coś wspaniałego. W końcu wilk-król zadał zagadkę, której rozwiązania ten wyskrobek nie znał — nigdy jej nie słyszał. Har powiedział mu, żeby poszedł z tą zagadką do Mistrzów z Caithnard, a potem zadał jeszcze dziesięć zagadek z rzędu, na które tamten też nie umiał odpowiedzieć — myślałem, że szlag go na miejscu trafi. Ale uspokoił się, kiedy Har powiedział, że takiego wspaniałego pojedynku od lat nie stoczył.
— Jak brzmiała pierwsza zagadka, na którą ten człowiek nie znał odpowiedzi? — zapytał Morgon zaciekawiony.
— Zaraz… niech no pomyślę. Jak to szło… ? Co wywoła z ciemności jedna gwiazdka… Nie, inaczej: cóż takiego wywoła jedna gwiazdka z ciszy, druga z ciemności, a trzecia ze śmierci?
Morgona zatkało. Wyprostował się na ławie, twarz mu stężała, pobladła, spojrzał spod przymrużonych powiek na kupca. Przez moment zafalowało mu w płomieniach złudne, posępne, beznamiętne jak maska oblicze; potem uświadomił sobie, że kupiec przypatruje mu się z przestrachem.
Читать дальше