— Przyszedłbym do ciebie do Anuin, ale spotkaliśmy się tutaj. — Głos miał głęboki, zachrypnięty, przeforsowany. Podszedł do pryczy i usiadł. Wpatrywała się w niego bez słowa. Spotkały się ich oczy i na jego twarzy, wychudłej, wymizerowanej, wciąż obcej twarzy, odmalowała się czułość. — Nie chciałem cię przestraszyć.
— Nie przestraszyłeś mnie. — Własny głos zabrzmiał jej w uszach jakoś odległe, jakby zagłuszał go wiatr. Usiadła obok niego. — Szukałam cię.
— Wiem. Słyszałem.
— Nie spodziewałam się… Har powiedział, że się tutaj nie wybierasz.
— Wypatrzyłem z wybrzeży Ymris statek twego ojca. Była z tobą Tristan, pomyślałem więc, że pewnie tu zawiniecie. No i przyszedłem.
— Ona może tu jeszcze jest; czekał na nią Cannon Master, ale…
— Odpłynęli już na Hed.
Zaskoczyła ją stanowczość w głosie Morgona. Spojrzała mu w oczy.
— Ty nie chcesz się z nią spotkać.
— Jeszcze nie teraz.
— Prosiła mnie, żebym, jeśli cię spotkam, powtórzyła ci, byś na siebie uważał.
Milczał, patrząc jej wciąż w oczy. Uświadamiała sobie z wolna, że ma dar zachowywania ciszy. Na zawołanie emanowała z niego spokojna cisza starych drzew albo kamieni, których od lat nikt nie poruszył. Była to cisza zgrana z jego oddechem, z nieruchomymi, pobliźnionymi dłońmi. Nagle drgnął, wstał, i ta cisza popłynęła za nim, kiedy podchodził do okna, by przez nie wyjrzeć. Raederle przemknęło przez myśl pytanie, czy potrafi dostrzec w nocy Hed.
— Wiele słyszałem o waszej wyprawie — odezwał się. — Tristan, Lyra i ty, wyślizgujące się pod osłoną nocy na statku Mathoma, oślepiające blaskiem małego słońca siedem ymriskich okrętów wojennych, docierające powolną barką w górę wezbranej powodzią Rzeki Zimowej pod sam próg Najwyższego, by zapytać go… I ty mi mówisz, żebym na siebie uważał. Skąd wzięło się to światło, które oślepiło Astrina? Wśród kupców krążą nieprawdopodobne spekulacje. Nawet mnie to zaciekawiło.
Chciała mu już powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała.
— A jak myślisz?
Odwrócił się, podszedł do pryczy i usiadł przy niej znowu.
— Że prawdopodobnie była to twoja sprawka. Pamiętam, że potrafiłaś robić magiczne sztuczki…
— Morgonie…
— Zaczekaj. Chcę ci wprzód powiedzieć, że — nieważne, co jeszcze się wydarzyło albo wydarzy — w wędrówce z Isig na południe bardzo mi pomagała świadomość, iż podjęłaś tę podróż. Po drodze słyszałem co jakiś czas imiona twoje, Lyry, Tristan, i były mi one jak małe, odległe światełka.
— Ona tak bardzo pragnęła cię zobaczyć. Nie mógłbyś…
— Jeszcze nie teraz.
— A kiedy? — zapytała z rezygnacją. — Gdy zabijesz już Detha? Morgonie, to będzie o jednego harfistę za wiele.
Wyraz jego twarzy nie zmienił się, jednak oczy uciekły ku jakiemuś wspomnieniu.
— Masz na myśli Corriga? — odezwał się po chwili. — Zapomniałem o nim.
Przełknęła z trudem ślinę. Odniosła wrażenie, że to proste stwierdzenie ponownie wbiło między nich klin oddalenia. Przywdział nieruchomość jak nieprzenikliwą, nieprzebijalną tarczę; Raederle nie miała pewności, czy za tą tarczą skrywa się ktoś obcy, czy może ktoś tak samo znajomy jak jego imię. Odnosiła wrażenie, że patrząc na nią, czyta w jej myślach. Sięgnął poprzez to oddalenie i dotknął ją na moment. Potem jakieś inne bezkształtne, straszne wspomnienie znalazło sobie drogę przez tę nieruchomość do jego oczu; odwrócił wzrok.
— Powinienem był odłożyć spotkanie z tobą na później. Ale… tak pragnąłem nacieszyć oczy czymś bardzo pięknym. Ujrzeć legendę An. Największy skarb Trzech Prowincji. Upewnić się, że nadal istniejesz. Potrzebowałem tego.
Musnął palcami jej policzek, tak delikatnie, jakby dotykał skrzydełka ćmy. Zamknęła oczy i zakryła je dłońmi.
— Och, Morgonie — wyszeptała. — Wydaje ci się, że co ja, na Hel, robię w murach tego uniwersytetu? — Opuściła ręce, zastanawiając się, czy przebiła się w końcu przez pancerz jego osamotnienia i wreszcie zwróciła na siebie uwagę. — Gdybym tylko mogła — zawołała — byłabym dla ciebie niema, piękna, niezmienna jak ziemia An. Byłabym twoim nie starzejącym się wspomnieniem, wciąż niewinna, wciąż czekająca w królewskim białym zamku w Anuin — nie uczyniłabym tego dla żadnego innego mężczyzny w królestwie, tylko dla ciebie. Ale to by było kłamstwo, a ja nie chcę ciebie okłamywać — przysięgam. Zagadka zawarta jest czasami w opowieści tak banalnej, że przestajesz ją dostrzegać; jest jak powietrze, którym oddychasz, jak imiona starożytnych królów tłukące się echem po kątach twojego zamku, jak światło słońca w kąciku oka; aż pewnego dnia spoglądasz na nią i coś bezkształtnego, bezgłośnego otwiera w tobie trzecie oko i patrzy na nią tak, jak ty nigdy wcześniej na nią nie patrzyłeś. I zostajesz ze świadomością, że tkwi w tobie jakieś nienazwane pytanie, i z opowieścią, która nie jest już wcale banalna, która stanowi teraz jedyną liczącą się rzecz na świecie. — Urwała, żeby zaczerpnąć tchu; dłoń Morgona zacisnęła się mocno na jej nadgarstku. Jego twarz stała się w końcu znajoma, malowało się na niej pytanie i niepewność.
— O jakiej zagadce ty mówisz? Przyszłaś tu, na uniwersytet, z jakąś zagadką?
— A gdzie indziej miałam się udać? Mojego ojca nie ma; próbowałam odnaleźć ciebie, ale mi się nie udało. Powinieneś już wiedzieć, że na świecie nie ma nic niezmiennego…
— Co to za zagadka?
— Tutaj ty jesteś Mistrzem; czy muszę ci mówić? Ścisnął ją jeszcze mocniej.
— Nie — powiedział i zamilkł, by w ciszy przystąpić do ostatniej w tych murach gry. Czekała, wraz z nim analizując w myślach zagadkę, konfrontując swoje imię z całym swym dotychczasowym życiem, z historią An, śledząc kolejne, prowadzące donikąd wątki, aż w końcu Morgon natrafił na pewną możliwość, z której płynnie wyniknęła następna i jeszcze jedna. Puścił jej rękę, uniósł powoli głowę i ich oczy znowu się spotkały. A wtedy zapragnęła, by gmach uniwersytetu pochłonęło morze.
— Ylon — powiedział cicho. — Nigdy jej nie widziałem. Istniała od zawsze… — Wstał gwałtownie ze starożytnym przekleństwem na ustach. — Nawet do ciebie się dobrali.
Raederle wpatrywała się tępo w miejsce na pryczy, gdzie jeszcze przed chwilą siedział. Po chwili wstała, żeby wyjść, choć nie miała pojęcia, dokąd się skieruje. Chwycił ją, nim zrobiła pierwszy krok, i odwrócił twarzą do siebie.
— Myślisz, że przywiązuję do tego wagę? — zapytał z niedowierzaniem. — Naprawdę tak myślisz? Kim ja jestem, żeby cię osądzać? Nienawiść tak mnie zaślepia, że nie widzę nawet własnego kraju, ani ludzi, których kiedyś kochałem. Jestem polującym człowiekiem, który nigdy w życiu nie nosił broni; chcę go zabić, mimo że odradzał mi to każdy ziemwładca, z jakim rozmawiałem. Czy zrobiłaś w życiu coś, przez co mógłbym stracić dla ciebie szacunek?
— Niczego w życiu nie zrobiłam.
— Wyznałaś mi prawdę.
Milczała, wpatrując się w widniejące na jego czole gwiazdki, na które opadały kosmyki zmierzwionych włosów. Potem uniosła ręce i położyła mu dłonie na ramionach.
— Strzeż się, Morgonie.
— Czego? Wiesz, kto powitał mnie w górze Erlenstar, kiedy Deth mnie tam wprowadził?
— Wiem. Domyśliłam się.
— Założyciel Lungold siedzi w tym pępku świata od wieków, sprawując władzę w imieniu Najwyższego. Gdzie mam szukać sprawiedliwości? Harfista jest człowiekiem bez ziemi, nie ma praw króla; Najwyższego najwyraźniej nie obchodzi los nas obu. Czy ktoś się oburzy, jeśli go zabiję? W Ymris, w samym An… nikt tego nie zakwestionuje…
Читать дальше