Nad tymi wszystkimi odczuciami niepodzielnie dominowało obezwładniające, trudne do opisania przerażenie. Opuściły mnie siły i zdolność myślenia, tak że przez chwilę nie byłem w stanie ani zaatakować, ani rzucić się do ucieczki. Stwór i ja zdawaliśmy się trwać w nieruchomym fragmencie czasu, nie mającym nic wspólnego z przeszłością i przyszłością, i nie podlegającym żadnym zmianom.
Ktoś krzyknął i czar prysł jak bańka mydlana. Drugi oddział dimarchów wyłonił się z mroku za moimi plecami i na widok potwora natychmiast ruszył do ataku. Chyba jedynie interwencji świętej Katarzyny kobieta i ja możemy zawdzięczać, że żadne z nas nie zostało stratowane przez pędzące rumaki. Jeżeli do tej pory żywiłem jakieś wątpliwości co do odwagi żołnierzy Autarchy, to teraz rozwiały się one bez śladu, gdyż wszyscy rzucili się na przerażające stworzenie jak spragnione krwi psy gończe.
Był to atak samobójczy. Błysnęło oślepiające światło, powiało obezwładniającym ciepłem, ja zaś, częściowo niosąc, a częściowo ciągnąc za sobą półprzytomną kobietę, wreszcie wziąłem nogi za pas.
Zamierzałem skręcić w zaułek, z którego wyłonił się drugi oddział kawalerzystów, ale w panice wybrałem nie tę przecznicę, co trzeba. (Naprawdę ogarnęła mnie panika, tym silniejsza, że nie tylko moja, ale także Thecli, której przeraźliwy krzyk rozsadzał mi czaszkę). Zamiast na stromej uliczce wiodącej ku niżej położonej części miasta znalazłem się w ślepym zaułku prowadzącym nie wiadomo po co na szczyt krótkiego nawisu wystającego ze zbocza. Kiedy zorientowałem się, że popełniłem błąd, było już za późno; u wylotu zaułka stanęła ścigająca mnie istota, teraz znowu skurczona i dziwnie poskręcana, ale nadal emanująca niesamowitą energią.
W mdłym blasku gwiazd przypominała starego, zgarbionego człowieka w ciemnym płaszczu, lecz ja nigdy w życiu nie czułem takiego Przerażenia jak wtedy, kiedy ukazała się moim oczom. W głębi zaułka stała lepianka, nieco większa od tej, w której mieszkali chora dziewczyna i chłopiec, ale również zbudowana z patyków, kamieni i gliny. Otworzyłem kopnięciem drzwi, wpadłem do środka i nie zatrzymując się przebiegłem przez trzy sąsiadujące ze sobą pomieszczenia; dwa pierwsze były puste, w trzecim zaś spało może pół tuzina mężczyzn i kobiet. Stamtąd przedostałem się do czwartego pokoju, w którego ścianie dostrzegłem okno — roztaczał się z niego niemal taki sam widok jak z okna mojego gabinetu w Vinculi. Było to ostatnie pomieszczenie w domu, zawieszone nad przepaścią niczym jaskółcze gniazdo.
Z sąsiedniego pokoju dobiegały gniewne głosy ludzi, którym zakłóciliśmy sen. Ktoś otworzył drzwi, ale chyba dostrzegł błysk Terminus Est, gdyż zatrzymał się, zaklął i cofnął o krok. W chwilę potem rozległ się przeraźliwy krzyk, ja zaś domyśliłem się, że ognista istota wtargnęła do lepianki.
Kobieta osunęła się na podłogę u moich stóp jak ciężki pakunek. Za oknem nie było dosłownie nic: sklecona byle jak ściana kończyła się kilka łokci poniżej dolnej krawędzi ramy, w górze zaś wystająca krawędź dachu z przegniłego sitowia wyglądała równie solidnie co pajęczyna. Mimo to wychyliłem się i spróbowałem jej dosięgnąć, lecz nagle zalała mnie powódź jaskrawego światła, w którym przedmioty rzucały cienie równie czarne jak fuligin i zrozumiałem, że muszę walczyć i zginąć tak jak żołnierze albo skoczyć i roztrzaskać się na brukowanej nawierzchni jednej z biegnących w dole ulic. Odwróciłem się w stronę drzwi, żeby stanąć twarzą w twarz z istotą, która lada chwila miała się w nich pojawić.
Była jeszcze w sąsiednim pokoju, ale ja już ją widziałem przez uchylone drzwi, tym razem w takiej postaci, w jakiej niedawno stawiła czoło dimarchom. Tuż przy niej na kamiennej posadzce leżało na pół zmiażdżone ciało jakiegoś nieszczęśnika; istota pochyliła się nad nim jakby ze zdziwieniem, zaraz potem zaś trup sczerniał, skóra popękała, ciało błyskawicznie zamieniło się w popiół, a jedno uderzenie serca później ten sam los spotkał białe kości. Potwór ruszył powoli naprzód.
Wiedziałem, że Terminus Est jest chyba najlepszym mieczem, jaki kiedykolwiek wyszedł spod ręki płatnerza na starej Urth, ale zdawałem sobie także doskonale sprawę, iż nic nim nie zdziałam przeciwko stworzeniu, które bez trudu poradziło sobie z tyloma uzbrojonymi po zęby żołnierzami. Odrzuciłem go na bok, żywiąc złudną nadzieję, że ktoś go odnajdzie i zwróci mistrzowi Palaemonowi, po czym wyjąłem pazur z woreczka na piersi.
Była to moja ostatnia, niewielka szansa, lecz od razu zorientowałem się, że niepotrzebnie na nią liczyłem. Niezależnie od sposobu, w jaki przerażająca istota postrzegała świat (a z jej ruchów należało się domyślać, iż na naszej Urth jest niemal ślepa), z pewnością dostrzegła świecący klejnot, ale ani trochę się go nie przestraszyła. Wręcz przeciwnie, ruszyła naprzód znacznie szybciej niż do tej pory, stanęła w drzwiach… i zniknęła z ogłuszającym hukiem w kłębach dymu. Ta część lepianki stała już nie na stałym gruncie, tylko na drewnianych podporach wysuniętych poza krawędź urwiska; cienka podłoga po prostu nie wytrzymała ciężaru istoty i załamała się pod nią. Otwór o poszarpanych brzegach zapłonął najpierw oślepiającym, nieziemskim blaskiem, potem wypełniła go feeria szybko zmieniających się, jaskrawych kolorów — były wśród nich pawi błękit, liliowy i róż — wreszcie zaś pozostał jedynie słaby, pełgający poblask płomieni.
Przez chwilę wydawało mi się, że wpadnę w otwór ziejący pośrodku małego pomieszczenia, zaraz potem odniosłem wrażenie, iż lada moment wszystko runie w przepaść.
Jakoś udało nam się uciec. Ulica była pusta; żołnierze, którzy j pozostali przy życiu, bez wątpienia popędzili ku szalejącemu w dole pożarowi, przerażeni mieszkańcy zaś pozamykali się w domach. Podtrzymywałem kobietę ramieniem i choć była jeszcze zbyt wystraszona, j żeby sensownie odpowiadać na moje pytania, to jednak pozwoliłem jej wskazywać drogę. Tak jak przypuszczałem, zaprowadziła nas prosto do gospody.
Dorcas spała w tym samym pokoju, w którym ją zostawiłem. Nie budziłem jej, tylko usiadłem na zydlu w pobliżu łóżka, postawiwszy uprzednio na małym stoliku butelkę i szklankę, które zabrałem z sali na parterze. Nie wiem, co to było za wino, ale wydawało mi się bardzo mocne, kiedy brałem je do ust, przy przełykaniu zaś przypominało czystą wodę. Kiedy Dorcas wreszcie się obudziła, butelka była już j w połowie pusta, ja natomiast czułem się tak, jakbym przez cały czas pił szerbet.
Dziewczyna usiadła raptownie w łóżku, po czym z westchnieniem ulgi opadła na poduszkę.
— Powinnam była się domyślić, że to ty, Severianie.
— Przepraszam, jeżeli cię przestraszyłem. Przyszedłem tylko zobaczyć, jak się czujesz.
— To miło z twojej strony. Mam wrażenie, że zawsze, kiedy się budzę, ty pochylasz się nade mną. — Na chwilę ponownie przymknęła oczy. — W tych butach na grubej podeszwie poruszasz się tak j cicho, że prawie cię nie słychać. Między innymi dlatego ludzie boją się ciebie.
— Powiedziałaś kiedyś, że przypominam ci wampira, ponieważ jadłem owoc granatu i usta ociekały mi czerwonym sokiem. Pamiętasz?
(Było to na łące w obrębie Muru Nessus, gdzie spędziliśmy noc obok sceny wzniesionej przez doktora Talosa, na śniadanie zaś raczyliśmy się owocarni porzuconymi poprzedniego wieczoru przez uciekających w popłochu widzów).
— Tak — odparła Dorcas. — Zapewne chciałbyś, żebym znowu śmiała się i żartowała, prawda? Obawiam się, że to niemożliwe.
Читать дальше